Na podwórku dzieciaki zazwyczaj chciały być He-Manem, Lion-O albo Kapitanem Planetą, ale były również takie - do nich się zaliczam - którym od elegancko przystrzyżonych, przystojnych harcerzyków na uprzywilejowanych pozycjach ciekawsze wydawały się często tragiczne, ponure postacie, z jakimi stawali w szranki.
Szkieletor, Mumm-Ra czy Doktor Zaraza potrafili fascynować, ale nie sposób było się dowiedzieć na ich temat więcej. Scenarzyści skazywali ich na limbo ciągłego motywowania głównych bohaterów i kontrastowania z ich heroicznymi cechami, oddzielając grubą kreską dobro w nieskazitelnie czystej postaci od przegniłego do szpiku kości zła. W końcu jednak tamte dzieciaki z podwórek wyrosły i same zaczęły pisać scenariusze, pokazując nieznane dotąd odcienie szarości.
W obszernym panteonie czarnych charakterów popkultury Cobra Commander zajmuje szczególne miejsce z kilku względów. Głównym jest to, że mimo groźnej aparycji robiącej duże wrażenie na każdym młodym człowieku - zarówno w wersji z lustrzaną twarzą, jak i w masce - nie jest ani potężnym magiem, ani najsprawniejszym wojownikiem w plemieniu, ani nawet szczęściarzem, który przypadkiem odkrył tajemniczy przedmiot dodający supermocy. Jego atuty to charyzma oraz zdolności manipulacyjne i przywódcze, dzięki którym wie, jak zjednać sobie kreatury i oprychów wszelkiej maści. Zjednoczyć terrorystów, złodziei, handlarzy bronią i morderców całego globu pod jedną flagą. Wydaje się z tego względu szczególnie groźny, bo wizja globalnego zagrożenia ze strony Shreddera z "Wojowniczych Żółwi Ninja" albo w połowie robota, w połowie kosmity Hordaka z "She-Ra - księżniczka mocy" jest tak odległa, że może trafić wyłącznie między bajki, ale żądny władzy, zdemoralizowany terrorysta zdolny do zrzeszenia jemu podobnych... To mogłoby się wydarzyć.
Cobra Commander jest interesujący również dlatego, bo poniekąd bezosobowy (w przeszłości nie była to nawet jedna osoba, tylko przechodni tytuł lidera organizacji Cobra). Wiele jest w komiksach postaci, których prawdziwego imienia nigdy nie poznaliśmy - najsłynniejsza to Joker, a przynajmniej ten w głównym wydaniu - ale w przypadku śmiertelnego wroga G.I. Joe nie występuje nawet złowieszczy kryptonim, tylko określenie funkcji, jaką zajmuje. Wiele to o nim mówi, bo faktycznie najważniejsze jest dla niego zajmowanie najwyższego możliwego stanowiska w politycznej hierarchii świata, a dla dla większości z nas nie ma groźniejszych złoczyńców od prezesów, premierów i generałów.
Życiorys i motywacje lidera Cobry dotąd znajdowały się głównie w sferze domysłów i interpretacji. Dopiero Joshua Williamson (scenarzysta znany z "Batmana", "Flasha" czy "Palcojada") podjął się próby uporządkowania i doprecyzowania ich, ale bez odbierania stanowiącej o sile tej postaci tajemniczości. Na każdą poszukiwaną od lat odpowiedź przypada kilka kolejnych pytań i właśnie dlatego pierwszy solowy komiks Cobra Commandera jest tak pochłaniającą lekturą.
Najbardziej palące kwestie pokroju tożsamości i pochodzenia przywódcy wszelkich łotrów zostały zarysowane tak, by uporządkować kilka faktów, a zarazem odczuć jeszcze większy apetyt przed odkrywaniem kolejnych. Szybko okazuje się jednak, że od uzupełniania luk w encyklopedycznym zarysie ciekawsze jest poznawanie stanów psychicznych dopiero aspirującego do miana przywódcy czarnego charakteru.
Jeżeli ktoś spodziewał się historii stopniowej przemiany skrzywdzonego człowieka w kroczącego po trupach po swoje tyrana, będzie zaskoczony, bo już pierwsza, pozornie niewinna scena kończy się brutalnym mordem. Pozostawionym wprawdzie poza kadrami, ale statyczna perspektywa na trzy z nich, identyczne, odróżnione od siebie jedynie upiornymi, pokaźnych rozmiarów onomatopejami i rozbryzgiem krwi, jasno daje do zrozumienia, że nie będzie tutaj retrospekcji do nieszczęśliwego dzieciństwa. Williamson ciekawie posługuje się przy tym przemocą jako narzędziem narracyjnym - nie szczędzi jej, ale na ogół pozostawia w domyśle, co po kilku rozdziałach zaczyna podsuwać myśl, jakoby zdecydował się na stonowanie sposobu wypowiedzi, by trafić do nieco młodszych czytelników... I właśnie wtedy znienacka pokazuje zmiażdżoną czaszkę i urwane kończyny. W komiksach wydawanych przez TM-Semic takich widoków próżno szukać.
Rąbka tajemnicy na temat przeszłości Commandera scenarzysta później nieco uchyla - zaglądamy do Kobra-La, gdzie widzimy go jako krytykowanego za rozwijanie technologii naukowca i dowiadujemy się, dlaczego ukrywa twarz - ale znowu większe znaczenie mają konsekwencje wydarzeń niż dochodzenie ich przyczyny. Nie jest aż tak frapujące poznanie podłoża nacjonalistycznego fanatyzmu tej postaci, co przyglądanie się, jak wszystko, w co wierzyła obraca się przeciwko niej. Obowiązuje przy tym zasada, zgodnie z którą im dany bohater ma więcej słabości, tym jest ciekawszy (nie ma nikogo nudniejszego od Supermana w szczytowej formie), a Cobra Commander w starciu na gołe pięści obrywa właściwie od każdego, kogo napotka. Czasami udaje mu się pokonać przeciwników podstępem albo samodzielnie opracowanymi gadżetami, częściej stosuje najgroźniejsza broń w swoim arsenale - wyjątkowy talent w krasomówstwie.
Kto sięgnie po ten tytuł wyłącznie z sentymentu, również się nie zawiedzie. Projekty postaci pozostały wierne pierwowzorom, a ich samych pojawia się całkiem sporo - od klasycznego duetu Buzzer i Ripper przez gadziego Nemesisa po arystokratę nielegalnego handlu bronią, Destro. "G.I. Joe" w tym wydaniu to w dodatku część większego świata - współdzielonego z Transformerami Uniwersum Energonu. Na szczęście związki jednych z drugimi nie są ponaglone i mogę dojrzewać powoli, stopniowo wciągając czytelników i czytelniczki w majaczący na horyzoncie konflikt, zamiast od razu wprawiać w ruch całą artylerię. Na pewno każdemu serce szybciej zabije na widok spreadu z Megatronem, ale jego rola na razie pozostaje ograniczona do czekającej na rozwiązanie zagadki.
Póki co Uniwersum Energonu nie zawodzi i pozostaje jedną z najciekawszych komiksowych serii publikowanych w Polsce w mijającym roku. Świeże podejście do kultowych postaci z poszanowaniem ich przeszłości i nienachalnym nawiązywaniem do niej to doskonale dobrane proporcje. Dobrze jest też wreszcie poznać perspektywę nie Duke'a i innych amerykańskich herosów, tylko drugiej strony konfliktu - odsączone z patosu i patriotyzmu "G.I. Joe" jest zdecydowanie ciekawsze.
Cobra Commander
Polska, 2024
Nagle! Comics
Scenariusz: Joshua Williamson
Rysunki: Andrea Milana