Duża zaleta scenariusza Kyle'a Higginsa to brak usilnego dowodzenia swojej odrębności. Nie ma w nim ironii czy żartobliwych nawiązań do Batmana albo Wolverine'a, nie ma burzenia superbohaterskiego etosu za wszelką cenę albo "naukowych" objaśnień działania supermocy. Nie ma też kategorii "tylko dla dorosłych", w której łatwiej zmieścić każde szaleństwo, jakie mogłoby przyjść autorowi do głowy.
Wiele klisz zostało wręcz celowo powielonych. Zamiast odcinania się od nich, Higgins nadaje im przyziemny kontekst, dzięki czemu z jednej strony da się w "Radiant Black" zidentyfikować to nieskażone zepsuciem dobro i altruizm, na bazie których David Michelinie kreował losy Spider-Mana w latach 90., a z drugiej problemy, z jakimi boryka się główny bohater, Nathan Burnett, kierują skojarzenia w rewiry filmów o niespełnionych pisarzach i ich zmaganiach z codziennością - "Szukając siebie", "Cudowni chłopcy", "Adaptacja" czy nawet "Dzień świra". Dzisiaj jego pozycja wydaje się jeszcze bardziej beznadziejna - rynek wydawniczy skurczył się, a zarobki ze sprzedaży tych, którym się udało rzadko pozwalają na utrzymywanie się wyłącznie z pisania.
Trzydziestolatek zmęczony pracą jako kierowca na aplikację, wracający na tarczy do rodzimej mieściny, gdzie szuka schronienia w domu na szczęście wyrozumiałych, choć próbujących przemówić mu do rozsądku rodziców to sceneria doskonale znana wielu millenialsom, a za chwilę pozna ją kolejne pokolenie - nie zanosi się na społeczno-gospodarcze zmiany na lepsze. Nathan, jako całkowite przeciwieństwo Bruce'a Wayne'a i Tony'ego Starka, od razu wydaje się bliski. Jeżeli nie jako odbicie nas samych, to osoby, którą znamy z najbliższego otoczenia. Znowu na myśl może przyjść Spider-Man, bo pomysł na niego zakładał przede wszystkim trafienie do nastolatków i odzwierciedlenie ich bolączek, z tym że "Radiant Black" przejmuje czytelników, którym zaczyna już brakować nadziei na ułożenie sobie życia i daje jeszcze jedną nadzieję.
Nadzieja ma oczywiście źródło nadnaturalne, ale jak nie trudno się domyślić, za kilka rozdziałów Nathan z pewnością odkryje, że bez latania i podnoszenia samochodów również mógł wziął los we własne ręce. Może jest w tym nieco naiwności, ale w ponurej trzeciej dekadzie XXI wieku odrobina optymizmu nie zaszkodzi. Temu wymiarowi scenariusza Higgins poświęca w pierwszym tomie najwięcej miejsca, sprowadzając często rozwlekane opowieści o pochodzeniu superbohaterów do niezbędnego minimum. Z jednej strony trochę to dziwne, kiedy przemiana zostaje zaakceptowana niemal bez niedowierzania, z drugiej, czy nie jest to bardziej realistyczne w czasach, kiedy herosi w trykotach zdominowali kino i są obecni na każdym produkcie w supermarkecie? Zamiast rozpisywać się na temat sposobu zdobycia mocy, autor woli zagłębić się w odkrywanie ich, rozszyfrowywanie i komunikację z jej pochodzącym z innej planety źródłem.
Kiedy wchodzi natomiast w tryb superbohaterski, najbliżej mu do "Power Rangers" (czy też do ich pierwowzoru - "Super Sentai"), co nie powinno zaskakiwać, w końcu napisał również "Mighty Morphin Power Rangers - Rok pierwszy" i "Mighty Morphin Power Rangers - Rok drugi". Ujawnia się to szczególnie na późniejszym etapie, gdy wychodzi na jaw, że nie tylko Nathan stał się nadczłowiekiem po zetknięciu z tajemniczym obiektem z kosmosu. Jeżeli spojrzeć na większość panteonów superbohaterskich, z założenia każda znajdująca się w nich osoba powinna wyróżniać się strojem, kolorystyką, fryzurą. Ideał to odrębność i indywidualizm. "Super Sentai", "Power Rangers" i "Radiant Black" łączy z kolei wysoki stopień uniformizacji - te same wzory, ten sam krój, inny akcent kolorystyczny albo detal. Tutaj z dominującą czernią, w stylu podobnym do strojów z "Tron: Dziedzictwo". Gdyby podobna drużyna miała powstać w naszym świecie, najpewniej wyglądałaby właśnie tak.
Poza tymi dwoma biegunami - początkowym etapem działalności superbohaterskiej i zmaganiem się z życiem zawodowym - wiele dodatkowych smaczków stale podsyca zainteresowanie. Aura otulonego śniegiem małego miasteczka, plakaty filmowe naśladujące te prawdziwe ("Vince" zamiast "Leona zawodowca" albo "Rememories" zamiast "Memento"), funkcjonowanie herosa w dobie mediów społecznościowych - wszystkie te drobiazgi jeszcze głębiej wciągają w uniwersum Massive-Verse i zachęcają do zadomowienia się. A o tym, że będzie to rozbudowany, obejmujący wiele postaci świat świadczy wolta w rozdziale szóstym, także od strony wizualnej bardzo odmiennym.
Bohaterowie "Radiant Black" mierzą się z poważnymi problemami, ale nie w ponurej, pesymistycznej otoczce. To komiks konfrontujący się z superbohaterskim kanonem i jednocześnie hołdujący mu w pokorny sposób. Narysowany może w nieszczególnie oryginalny sposób, za to w scenach akcji odpowiednio widowiskowy, dynamiczny i płynny. Komu superbohaterowie jeszcze nie zbrzydli, tego zachęcać do lektury nie trzeba. Kto natomiast znudził się konwencją, może tutaj znaleźć argumenty za tym, by do niej wrócić.
Radiant Black
Polska, 2024
Non Stop Comics
Scenariusz: Kyle Higgins, Cherish Chen
Rysunki: Marcelo Costa, David Lafuente