Obraz artykułu Joe Goddard: Kiedy byłem młodszy, miałem obsesję na punkcie clubbingu

Joe Goddard: Kiedy byłem młodszy, miałem obsesję na punkcie clubbingu

Londyński producent, muzyk, kompozytor i DJ najbardziej znany jest z działalności pod szyldem Hot Chip, ale co kilka lat wydaje również albumy solowe - najnowszy ukazał się w połowie lipca. O jego powstawaniu, współpracy z licznymi gośćmi, tworzeniu muzyki bez narzucania jej znaczenia i wyzwaniach współczesności dowiecie się z naszej rozmowy.

Jarosław Kowal: Minęły ponad dwa tygodnie od premiery "Harmonics", miałeś też okazję wykonywać nowe utwory na scenie - póki co jesteś zadowolony z odzewu?

Joe Goddard: Tak, odbiór jest bardzo dobry i dobrze się czuję z graniem tych utworów przed ludźmi. Nie czytałem wielu recenzji czy innych tekstów na temat "Harmonics", w ogóle nie mam w zwyczaju grzebać w internecie i szukać informacji o tym, co kto myśli o mojej muzyce, ale to, co do mnie dociera jest wyłącznie pozytywne. Występowałem podczas kilku wydarzeń organizowanych w różnych sklepach muzycznych w Wielkiej Brytanii i zwłaszcza one były bardzo przyjemnym doświadczeniem - bezpośrednie spotkanie z publicznością i zamienienie kilku zdań na temat albumu okazało się wyjątkowo cenne.

Wspomniałeś w notce prasowej, że na tym albumie próbowałeś nie narzucać znaczenia muzyce, ale czy muzyka bez tekstu może je sama w sobie mieć? Na pewno ma dla autora, ale czy całkowicie obca osoba jest w stanie wsłuchać się w czyjąś twórczość i odczytać jej znaczenie zgodnie z zamiarami?
Bez tekstu chyba nie jest możliwe dokładne odszyfrowanie, co autor miał na myśli. Na pewno da się intuicyjnie odczuć, czy któryś utwór miał mieć pozytywny wydźwięk, czy negatywny, czy miał być melancholijny, czy agresywny, radosny, czy smutny i tak dalej, ale żeby wyciągnąć z samej muzyki bardziej złożony przekaz, niezbędne są słowa.


A czy to jest w ogóle ważne, żeby ludzie odczytywali znaczenie muzyki w taki sposób, jaki sam jej nadajesz?

Nie jest. Kiedy sam słucham muzyki, nigdy nie odczuwam palącej potrzeby całkowitego zrozumienia jej znaczenia. Nawet zresztą w zakresie tekstów, bo przecież wiele z nich również można na wiele sposobów interpretować. Dobrze jest nadawać im własne znaczenie czy po prostu błędnie odczytywać bez podejmowania prób zweryfikowania swojego wrażenia. Nie mam z tym najmniejszego problemu, kiedy ktoś w podobny sposób podchodzi do mojej twórczości. Muszę zresztą przyznać, że słowa nie przyciągają mojej uwagi aż tak bardzo. Trafia do mnie raczej samo brzmienie poszczególnych słów, traktuje je w podobny sposób jak dźwięki wydobywane przez instrumenty.

 

Dzisiaj to znacznie częstsze podejście, dość wspomnieć sukces k-popu w krajach, gdzie nie mówi się w języku koreańskim.

Tak, w pełni się z tym zgadzam i sam czerpię wielką przyjemność ze słuchania muzyki z całego globu, wykonywanej w językach, których kompletnie nie rozumiem. W żaden sposób nie obniża to stopnia zaangażowania i satysfakcji.

Refleksja na temat nienarzucania znaczenia muzyce przyszła do ciebie w trakcie pandemii, która była okropnym okresem dla wszystkich muzyków, ale podejrzewam, że szczególnie dla tych, którzy tworzą utwory do tańca. Obawiałeś się, że muzyka może stracić to znaczenie na zawsze?

Zdarzały się chwile, kiedy odczuwałem bardzo realną grozę sytuacji. Na samum początku nikt przecież nie wiedział, jak długo ten stan będzie się utrzymywał i kiedy znowu będziemy mogli spotkać się przy wspólnej zabawie, co było naprawdę przerażające i smutne. Dopuszczałem do siebie myśli, że obostrzenia będą się utrzymywały latami, ale na szczęście nie musieliśmy czekać aż tak długo. Niedawno występowałem na Latitude Festival i przypomniało mi się, że właśnie tam daliśmy pierwszy koncert po pandemii, wszyscy bardzo intensywnie odczuwaliśmy wyjątkowość tej chwili. Nie tylko my w zespole, ale również każdy, kto pracował na scenie i poza nią był niesamowicie szczęśliwy, że znowu możemy robić to, co kochamy.

Gdyby okazało się, że do występowania na scenie nie można już wrócić, wciąż odczuwałbyś pragnienie tworzenia muzyki?

Myślę, że tak. Jest dzisiaj wśród młodych osób całkiem spora grupa, która słucha tanecznej muzyki niemal wyłącznie we własnych domach. Słuchają DJ setów przez internet albo patrzą, jak inni tańczą do muzyki na kanale Boiler Roomu i tym podobnych. Nawet z permanentnie zamkniętymi klubami to wciąż miałoby więc sens, a poza tym moja miłość do tworzenia nigdy nie przeminie. Nawet gdyby nie było już miejsc, w których mógłbym grać, wciąż wielką frajdę sprawiałoby mi pracowanie nad muzyką. Nic nie daje większej satysfakcji.

 

Nie będę ukrywał, że sam w ogóle nie tańczę. Lubię taniec, uważam go za fundamentalny element muzyki, ale pozwalam sobie na niego tylko przy wygłupach z rodziną. Mimo tego od kiedy odkryłem Hot Chip po premierze albumu "Made in the Dark", zawsze sprawdzam twoje nowe wydawnictwa, więc taniec nie może być warunkiem bezwzględnym. Jak ważny jest dla ciebie?

To ciekawa kwestia. Kiedy byłem młodszy, bardzo często chodziłem do klubów i potrafiłem przetańczyć całe noce. To była wręcz obsesja, wszystko kręciło się wokół clubbingu, ale teraz zdarza mi się to bardzo rzadko. Mam czterdzieści cztery lata, dwoje dzieci - kiedy wychodzę, to raczej już nie po to, by szukać przyjemności w tańczeniu. Jeżeli jednak od czasu do czasu zdarzy się taki wypad, sprawia mi naprawdę wiele radości. Wytańczyłem się na przykład na Glastonbury Festival na początku lata. Nie ma tych momentów wiele, ale jak się przydarzą, to są bardzo intensywne.

 

Pandemia bez dwóch zdań była okropnym okresem, ale dla wielu osób - w tym dla grywających dziesiątki koncertów rocznie muzyków - to także chwila na złapanie oddechu. Tobie też się udało?

Nikt nie chce mówić o pandemii z lekkością i obojętnością, bo wiele osób straciło w tym czasie bliskich czy pracę, ale z mojej perspektywy i perspektywy mojej rodziny pojawiło się wtedy wiele spokoju. To było coś naprawdę wyjątkowego, staraliśmy się ze złej sytuacji wyciągnąć jak najwięcej dla nas. Z czułością wspominam wiele drobnych chwil, kiedy oddawaliśmy się bardzo przyziemnym czynnością w naszym domu. Mieliśmy wiele czasu i energii na wszystko. Mam sentyment do tamtych dwóch lat.

 

Na "Harmonics" znalazło się wielu bardzo odmiennych, zaskakujących gości - bliskość innych osób jest dla ciebie istotna także na poziomie artystycznym?

Tak i bardzo lubię nawiązywać współpracę z różnymi osobami. Wiele z tego dla siebie wyciągam. Czasami przychodzą mi do głowy teksty, z których jestem zadowolony, ale to może być złudne, więc dobrze jest pracować z kimś innym, kto potrafi pisać i śpiewać. Dlatego moja więź z Alexisem [Taylorem] z Hot Chip tak dobrze się sprawdza - uzupełniamy się nawzajem. On uwielbia operować słowem, ja komponować muzykę.

 

Każda z zaproszonych osób dodała coś własnego i charakterystycznego, natychmiast można rozpoznać na przykład brzmienie saksofonu Alabastera DePlume. Z każdym pracowałeś w studiu czy część nagrań przebiegała zdalnie?

Po trochu i jedno, i drugie. Akurat z Alabasterem spotkałem się w studiu i była to wyjątkowa chwila. Nie chciał przesłuchiwać utworu - usiadł z saksofonem w pomieszczeniu do nagrań, ustawił mikrofon i poprosił, żeby włączył muzykę, do której od razu zaczął improwizować. Zarejestrowaliśmy ze trzy podejścia, ale i tak wykorzystaliśmy głównie to pierwsze. To było coś wyjątkowego. Jak wspomniałeś, jego styl jest bardzo charakterystyczny i nie da się go z nikim innym pomylić - dobrze kogoś takiego usłyszeć na własnym albumie.

Miałem przyjemność poznać Alabastera i spędzić z nim cały dzień - wiem, jak wyjątkowym jest człowiekiem. Za każdą taką współpracą kryje się jakaś historia, któraś szczególnie utkwiła ci w pamięci?
Takich chwil były już setki - zarówno kiedy nagrywałem własną muzykę, jak i w sytuacjach, gdy byłem producentem i przyglądałem się, jak inni nagrywania własne pomysły. Wyjątkowa była na przykład współpraca z Fallem Nioke'm w utworze "Milesa Away", gdzie na perkusji zagrał mój dobry przyjaciel, Igor Cavalera, współzałożyciel Sepultury. Mogę słuchać godzinami, jak gra, jest w tym niesamowity. Falle dodał do tego partie na kalimbie, trochę fortepianu i pełen emocji wokal - uwielbiam brzmienie jego głosu. Tamta sesja była jedną z tych wyjątkowo pamiętnych.

 

Współpraca z Igorem wydaje się bardzo osobliwa. Ty wywodzisz się ze sceny klubowej, on z metalowej - co was połączyło?

Znam się z Igorem od wielu lat. Zawsze kiedy byliśmy w Sao Paulo, razem ze swoją partnerką Laimą przychodził na koncert, spotykał się z nami, pokazywał miasto, zabierał na coś do jedzenia. Kilka lat temu przenieśli się do Londynu i zaczęliśmy wtedy razem nagrywać. To cudowni ludzie, bardzo utalentowani. Igor uwielbia wiele bardzo odmiennych rodzajów muzyki, chociażby dance czy hip-hop, więc na gruncie muzycznym mieliśmy ze sobą mnóstwo wspólnego. Lubimy razem DJ-ować, grać... Zawsze znajdujemy wspólny język - uwielbiam to.

 

Według jakiego klucza dobierałeś gości na "Harmonics"? To po prostu twoi przyjaciele czy dążyłeś do określonego brzmienie i szukałeś nadających się do zrealizowania pomysłu osób?

W większości są to moi przyjaciele, osoby, które już wcześniej znałem i chciałem coś z nimi zrobić. Spędzanie z nimi czasu to przyjemność, a kiedy przy okazji mogę skorzystać z ich talentu, robi się z tego wyjątkowe doświadczenie. Raczej nie szukałem nikogo specjalnie po to, by zaprosić go do pracy przy albumie. Właściwie tylko Barrie była osobą, co do której musiałem się nieco wysilić, żeby zdobyć kontakt i zaprosić do wspólnego działania, choć wcześniej się nie znaliśmy. Bardzo lubię jej muzykę i głos, kiedyś robiłem remiks utworu, w którym był jej wokal i kompletnie mnie oczarował.

Współpraca z drugim artystą/drugą artystką to bardzo wymagający proces. Dzisiaj różnego rodzaju mezalianse są bardzo popularne, ale często sprawiają wrażenie, jakby dwie niczym niezwiązane ze sobą osoby próbowały zrobić coś razem dla zwiększenia wyświetleń i przesłuchań w platformach streamingowych.
Tak, bardzo często stoi za takimi działaniami cynizm. Żeby tworzenie z kimś innym faktycznie mogło się udać, trzeba zadać sobie trud poznania siebie nawzajem i nauczenia się, jak połączyć dwa odmienne światy tak, by jako całość miały z perspektywy muzyki sens. Mam nadzieję, że udało się to nam osiągnąć na tym albumie, włożyliśmy wiele pracy w to, żeby brzmiał naturalnie i spójnie.

 

Jak często odmawiasz komuś współpracy?
Wiele razy zdarzało się, że padały propozycje, których nie byłem w stanie zrealizować. Czasami od początku jakiś utwór może nie pasować, kiedy indziej próbuje się coś zrobić, ale nie udaje się wykrzesać niczego satysfakcjonującego. To normalne, że nie każdy będzie potrafił pracować z każdym. Takie przedsięwzięcia nie mogą się udać, jeżeli czyjaś muzyka nie przemawia do nas, co działa w dwie strony - to może być kwestia zarówno kawałka, który zostanie mi przesłany, jak i czegoś, co przygotuję i odeślę, a okaże się dla drugiej strony niesatysfakcjonujące. Zdarza się, ale nie aż tak często, bo na ogół kiedy ktoś zgłasza się do mnie albo kiedy ja zgłaszam się do kogoś, wiemy już, czego mniej więcej możemy się po sobie spodziewać.

Od wielu muzyków słyszałem, że traktują studio jak zobowiązanie. Coś, co pomaga później w bookowaniu kolejnych koncertów, a scena jest miejscem, gdzie naprawdę czują się dobrze. Gdzie ty czujesz się najlepiej - w studiu czy na scenie?
I w jednym, i w drugim miejscu zdarzają się naprawdę wyjątkowe momenty - nie potrafiłbym wybrać jednego ponad drugie. Uwielbiam te twórcze chwile w studiu, kiedy coś właśnie powstaje od zera i słyszę to po raz pierwszy. Z drugiej strony podekscytowanie towarzyszące występowaniu z Hot Chip, w siedmioosobowym składzie, dla niemałego tłumu pod sceną, to również wyjątkowe doświadczenie, choć kompletnie innej kategorii. Podzieliłbym to właśnie na takie dwa wymiary - w studiu jestem bardziej twórczy, na scenie bardziej rozemocjonowany. To jest w mojej pracy najfajniejsze, że mogę skosztować trochę jednego i trochę drugiego, dzięki czemu nigdy nie wkrada się nuda.

Również na scenie zdarzają się momenty, kiedy można się wykazać pomysłowością czy na tym etapie wszystko musi być precyzyjnie zaplanowane?
Jak najbardziej jest na to czas również podczas koncertów. To niesamowite uczucie, kiedy ktoś z nas wpadnie na coś w trakcie występu. W Hot Chip zawsze staramy się zostawić nieco miejsca na sytuacje, w których dałoby się wyrazić coś od siebie, tworzonego pod wpływem chwili, ale co do zasady wolimy mieć dobrze przećwiczony set i plan na to, co ma się wydarzyć. Nie zdarza się więc, że improwizujemy przez cały utwór. Kiedy gra się muzykę taneczną, trzeba przede wszystkim grać razem.

 

W informacji prasowej wspomniałeś też, że w świecie przepełnionym agresywnymi podziałami chcesz tworzyć coś odznaczającego się miłością, romantycznością i zabawą. Może się wydawać, że to łatwe przesłanie, ale faktycznie żyjemy w czasach, kiedy radość i miłość mogą stanowić wyzwaniem.

Powstaje dzisiaj sporo agresywnej, nihilistycznej muzyki - mam wrażenie, że taka jest chociażby duża część współczesnego rapu. Tworzenie radosnej muzyki z pozytywnym przekazem nie jest szczególnie trudne, ale wyzwanie stanowi zachowanie przy tym autentyczności i subtelności, wystrzeganie się tandety. Radosna muzyka, która do mnie przemawia najbardziej to raczej ta z przeszłości - stare disco, soul, gospel. Wyczuwam w nich szczerość.

Potrafisz zachować optymizm poza muzyką, w codziennym życiu czy bywasz przytłoczony złymi wiadomościami atakującymi z każdej strony?

Prawdopodobnie jak większość osób, miewam momenty, kiedy pogrążam się w czarnych myślach, ale na ogół staram się podchodzić do tego, co dzieje się na świecie ze stoickim spokojem. Mam w głowie to, że mój faktyczny wpływ na wiele z tych spraw zawsze będzie niewielki, więc staram się po prostu przeżyć życie najlepiej jak potrafię.

Jestem pewien, że po tylu latach spędzonych w branży widziałeś już wszystko, ale czy przychodzi ci do głowy moment, kiedy ostatnio coś cię zaskoczyło? Moment, kiedy poczułeś tę niemal dziecięcą ekscytację?

Zdarzają się chwile, kiedy słucham nowej muzyki i trafiam na coś wyjątkowego, a to wywołuje właśnie tę dziecięcą ekscytację i ciekawość, jak któryś z utworów albo jego fragmentów został stworzony. Znajduję to chociażby na wielu nowych, dziwnych albumach r'n'b o bardzo współczesnym brzmieniu.

 

Kilka tygodni temu "Coming on Strong", pierwszemu albumowi Hot Chip, stuknęło dwadzieścia lat - branża muzyczna bardzo się zmieniła w tym czasie?

Realia są bardzo inne - powstaje dzisiaj więcej muzyki niż kiedykolwiek dotąd. Demokratyzacja tworzenia to bardzo dobre zjawisko, uważam za ważne, by każdy miał równe szanse, ale oznacza to także, że istnieje już ogromny bezmiar muzyki, za którym absolutnie nikt nie jest w stanie nadążyć. Nowym zespołom trudno z tego powodu wywrzeć na kimkolwiek duże wrażenie, bo wydaje się, że wszystko już było. Gdybyśmy zakładali Hot Chip dzisiaj, byłoby nam znacznie trudniej dotrzeć do ludzi, ale nie tylko to się zmieniło - artyści zarabiają znacznie mniej niż było to możliwe za naszych początków, a przy stale rosnących kosztach życia, zostanie muzykiem staje się dość drogim zajęciem. Potrzeba sporo determinacji, żeby z tego nie zrezygnować.

 

fot. Louise Mason


Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce