Wojciech Michalak: Muszę zacząć od pytania o "After the Funeral" - dlaczego? Co sprawiło, że po tylu latach zdecydowałeś się wskrzesić Parricide na jedną sesję nagraniową?
Piotr Sabarański: W pierwszym składzie zespołu do dziś jesteśmy bardzo zżyci. Spotykamy się ze sobą parę razy w roku - czy to na grilla, czy na Sylwestra - i zawsze wspominamy stare dzieje. Pewnego razu temat zszedł na wczesny etap działalności kapeli, powiedziałem, że dobrze byłoby to usłyszeć w lepszej jakości. Swojego czasu zastanawiałem się nawet, czy nie dać komuś tego do wykonania - wynająć jakichś muzyków, którzy wykonaliby ponownie te utwory. Miło byłoby tego posłuchać i wydać. Sprawy potoczyły się jednak tak, że zacząłem w którymś momencie bawić się w domowe nagrywanie. Po zakończeniu działalności zespołu namawiał mnie do tego kumpel - początkowo odżegnywałem się, ale w końcu połknąłem bakcyla i zacząłem się tym bawić. Wtedy wróciła do mnie stara myśl.
Jestem człowiekiem, który nie lubi niczego robić do szuflady - tworząc jakiś materiał, zawsze mam z tyłu głowy, że chciałbym go wydać albo zagrać na żywo. Z ciekawości zarejestrowałem jeden utwór, potem drugi. Nagrałem gitary, potem bas, zaprogramowałem bębny. Kiedy nabrałem wprawy, postanowiłem w końcu zabrać się za Parricide. Pogadałem z Brunem [Bartłomiej Waruszewski - wokalista], dostałem namiar na Huberta [Hubert Sarek - perkusista] i samo poszło. Po zarejestrowaniu numerów z demówek, postanowiłem wziąć na warsztat również nasz debiut płytowy - "Crude". Kłuło mnie, że ten album był tak słabo nagrany.
Nie mieliśmy założonego celu ani co do brzmienia, ani co do daty wydania. Projekt rozciągnął się w czasie, ale w końcu udało się go zrealizować. Zależało mi na tym, żeby chłopaki z pierwszego składu usłyszeli ten materiał i byli zadowoleni - wydaje mi się, że ten cel został osiągnięty. Ważne też było zachowanie "starego" brzmienia, oddanie ducha lat 90. Tadek [Jankowski], Stoker [Michał Stopa] i Michał Kaszczyszyn nagrali sola i mamy całkiem niezły rezultat.
Doprecyzujmy jedną kwestię. Awakening Records wznawia obecnie stare wydawnictwa Parricide - czy to już materiał nagrany na nowo, czy reedycje oryginalnych albumów?
To oryginalne materiały, ale po remasterze. Wyszło to trochę znienacka. Li Meng [właściciel Awakening Records] wydaje dużo polskich rzeczy, jest wielkim pasjonatem staroszkolnego thrash oraz death metalu i publikuje zarówno nowe materiały, jak i archiwalne nagrania. Korzystając z okazji, zdecydowaliśmy się zrobić nowy mastering - zajął się tym Stoker. Moim zdaniem wyszło nieźle, trzeba było zremasterować tak naprawdę wszystko. Awakening Records wydało całość na trzech krążkach - jest na nich wszystko, co nagraliśmy w latach 90. Pojawiła się też propozycja wznowienia tego na winylach - jestem w szoku, że komuś się chce. Póki co cisza, zobaczymy czy to się rozwinie. Fajnie byłoby, gdyby się udało.
W ciągu całej historii Parricide przewinęło się przez zespół łącznie przynajmniej czternaście osób. Dlaczego mając do wyboru tak szerokie grono muzyków, nie zdecydowałeś się skorzystać z pomocy któregoś z nich?
Prawda jest taka, że pod koniec działalności zespołu - jakoś na wysokości 2014 roku - byłem strasznie zmęczony. Już parę lat wcześniej wspominałem, że chciałbym to zakończyć. Ostatni album ["Sometimes It's Better To Be Blind And Death"] nasz ówczesny wydawca chciał wypuścić z wielką pompą i połączyć z naszych dwudziestopięcioleciem, bardzo starał się nas odwieść od myśli o rozwiązaniu kapeli, ale zakończenie działalności było już przesądzone. Po latach chciałem zrobić coś z kimś innym, poczuć powiew świeżości. Dobrze wiem, jak każdy ze starych członków gra i podchodzi do muzyki - wiem, że skład złożony z poprzednich muzyków poradziłby sobie bardzo dobrze, ale po prostu czułem, że chcę spróbować czegoś innego. Skład z "After the Funeral" i tak starał się maksymalnie nawiązać do starego klimatu. Nie wiem, jakby to zabrzmiało, gdyby za perkusją ponownie usiadł Vizun [Krzysztof Saran], a za mikrofonem stanął Kuba [Brewczyński]. Na pewno zależało mi na Brunie, który ma bardzo oldschoolowy sznyt, nawet jeśli śpiewa obecnie w rockowym zespole Prototyp. Uważam, że to był świetny wybór, a sam Bruno bez zmiany aranży dorzucił sporo od siebie w tych utworach. Wiele z nich odtwarzałem na słuch, nie pamiętając do końca, jak dawniej je grałem, ale tym się nie martwię. Ogólny efekt broni się, udało się oddać ducha tamtych lat.
Oprócz komponowania muzyki byłeś też głównym autorem tekstów. Czy postrzegasz Parricide jako zespół, czy trochę jako własny projekt?
Nigdy nie traktowałem Parricide jako projektu, to zawsze był zespół. Większość decyzji podejmowałem ja, ale jeśli były one istotne, zawsze pytałem chłopaków, czy zgadzają się ze mną. W którymś momencie reszcie składu było wygodniej zrzucić trochę rzeczy na mnie, ponieważ każdy wiedział, że nie dam zespołowi zrobić krzywdy i podejmę najlepsze możliwe decyzje. Od 2006 roku nie mieliśmy regularnych prób i zmieniła się specyfika grupy. Drugi gitarzysta, Albert [Kraczkowski] nie uczył się całości materiału, tylko utworów granych na żywo. Zaczęliśmy działać w myśl zasady szybko-sprawnie. Ale nigdy nie traktowałem tego jako mój zespół, a chłopaków jako muzyków sesyjnych. Fakt, napisałem teksty na kilka ostatnich wydawnictw Parricide, ale nie są one najwyższych lotów. Pisałem ja, bo nikt inny nie chciał.
Działalność Parricide potoczyła się dziwnie - z jednej strony zbudowaliście mocną markę, zagraliście sporo tras i dużych koncertów, z drugiej nie osiągnęliście statusu na miarę Behemoth, Vader czy chociażby Decapitated. Gdybyś mógł cofnąć się w czasie i zmienić któreś z podjętych decyzji - które by to były?
Z perspektywy lat uważam, że dobrze się stało. Jestem przejedzony graniem i jeżdżeniem w trasy, mam tego dosyć. Po prostu nie chcę. Posiedzieć, nagrać - super, ale jeździć w trasy już nie. Cieszę się, że wyszło jak wyszło. Gdyby muzyka była moim jedynym źródłem utrzymania, to pewnie dalej musiałbym to robić, żeby jakoś opłacić rachunki. A dlaczego Parricide nie wystrzelił? Nie podjęliśmy jakiejś spektakularnie złej decyzji, ale było parę rzeczy w pierwszej połowie lat 90., które nam zaszkodziły.
Mieliśmy zaproszenia na ważne w tamtych latach polskie festiwale - Shark Attack, Vox Mortis Festival czy S'thrashydło. Gdyby działo się to w dzisiejszych czasach, to pewnie dostałbym telefon lub maila, ale wtedy pisało się listy. Zajmowało to dużo czasu. Mieliśmy człowieka, który się nami wówczas zajmował, był "opiekunem zespołu", prowadził korespondencję i pomagał nam w promocji. Miał w którymś momencie gorszy czas, w skutek czego niektóre większe opcje nie zostały zrealizowane. Gdybyśmy się pojawili na tych festiwalach, to kto wie, może byłoby inaczej. Byliśmy wówczas zespołem, który - chociaż był na początku kariery - już coś zagrał i coś znaczył. Te imprezy mogły być czynnikiem o znaczącym wpływie na całokształt naszej działalności. Z drugiej strony mieliśmy trochę pod górę, może to kwestia bycia ze wschodu i tak zwanej "Polski C". Nasza sytuacja była lepsza niż niektórych innych zespołów, ale było też sporo słabych kapel, które miały lepiej niż my - jak to w życiu.
Jakie współczesne zespoły przekraczają granicę ekstremy i pchają tę muzykę do przodu?
Ciężko powiedzieć, nie zastanawiam się nad takimi kwestiami. Miałem szczęście być młody w czasach, kiedy powstawały zespoły, które obecnie są legendami. Wszystko, co zaczynało w tamtych latach było nowe i trudno było przewidzieć, jak się rozwinie. Słyszałem w 1992 roku głosy przekonujące, że death metal umiera, a jednak wciąż do tego nie doszło. Słucham mało muzyki, zwłaszcza nowej. Lubię młodzieńców grających po staremu, ale brakuje osób tworzących na skalę, która mogłaby sprawić, że zawali się świat muzyki i powstanie coś nowego. Ale to mi wystarcza - sprawnie zagrany thrash czy death metal na starą modłę z zachowaniem szaleństwa i dzikości to coś, co mi odpowiada. Nie lubię nowoczesnego brzmienia ani nowej muzyki. Te rejony są mi zupełnie obce - czasem po dwóch sekundach czuję, że coś mi nie odpowiada. Jestem trochę przejedzony tym wszystkim, nie widzę zespołu, który mógłby doprowadzić do rewolucji.
Co czułeś nagrywając ponownie stare utwory. Sentyment, dumę, wrażenie, że coś powinno się zrobić inaczej?
Nie robiłem tych starych numerów sam, to zdarzało się dopiero w dalszym etapie kariery Parricide. W latach 90. mieliśmy regularne próby, na które każdy coś przynosił i sklejaliśmy to wspólnie. Kiedy robiłem to od nowa, miałem uśmiech na twarzy. Wiedziałem, że to były te same utwory, ale lepiej zagrane. W końcu było równo. Zawzięcie szukałem starego brzmienia, które pozwoli mi nawiązać do tamtych lat i jestem z niego zadowolony. Trudno powiedzieć, co czułem - może nie była to duma, ale na pewno zadowolenie.
Stanowiskiem, na którym mieliście najwięcej rotacji była u was pozycja wokalisty. Co było tego przyczyną?
Po prostu życie. Pierwszym wokalistą zespoły był Mariusz "Młody" Staniuk, ale wiedział, że odejdzie po debiutanckim albumie - skończył prawo, dostał się na aplikację i trafił do dużej firmy. Musiał ściąć włosy, zaczął obracać się w poważnych kręgach i wiedział, że nie da rady. Wszyscy wtedy byliśmy żonaci i rozumieliśmy sytuację. Kolejnym wokalistą był człowiek, którego nie chcę przytaczać z imienia - słabo wspominam ten okres, miał dobre gardło, ale nic więcej. Sam się wyrzucił z zespołu, nagrał tylko trzyutworową promówkę, która pomogła nam złapać kontakt z wytwórnią.
Później był Tadek, który musiał wyjechać za chlebem czyli z bytowych powodów. Mamy dalej kontakt, lubimy się i nagrał nam sola na "After the Funeral" oraz wokale do innych projektów. Dalej zajmuje się muzyką, mieszka na Islandii - dobry człowiek. Kolejny był Zając [Łukasz Zając ex-FAM, obecnie Czerń] - był wówczas studentem i w którymś momencie przeprowadził się do Warszawy. Następny był Prosiak [Michał Wójcik] - także wyjechał, z powodu spraw sercowo-bytowych. Ostatni był Kuba [Brewczyński], który został na miejscu i był z nami do końca. Z każdym z nich - oprócz wspomnianego wyjątku - mam normalny kontakt. Zawsze chodziło o sprawy życiowe.
Jeżeli chodzi o grindcore, to w latach 90. Wschodnia Ściana deklasowała resztę kraju. Co było tego przyczyną?
Nie mam pojęcia [śmiech]. Parricide nigdy nie był zespołem stricte grindowym. W latach 90. słuchałem sporo takiej muzy. Karol z Selfmadegod wyłapał u nas dużo naleciałości grindcore'owych - nikt wcześniej nie zwrócił na to uwagi. Wiadomo, że przemycamy takie chamskie zagrywki, są po prostu fajne. Ale wracając do pytania - nie wiem, dlaczego Wschód był silny, zwłaszcza Białystok na przełomie lat 80/90. W Rzeszowie silną marką był też Epitome, ale też trudno nazwać ich stricte grindcorem - jednak bardzo mechaniczne i odhumanizowane granie. Białystok stawiał raczej na organiczną muzykę.
Skoro mówimy o organicznym graniu - jakie są plany w związku z Goreossion? Dwa lata temu wydaliście materiał, który spotkał się z pozytywnym odzewem i od tego czasu cisza.
To cisza przed burzą. Niedługo wypuszczamy dwa splity, wyda je Paweł z Fatass Records. Pierwszy materiał będzie z projektem o nazwie Czacha, w którym udziela się Misiek [Michał Rembisz], były muzyk wspomnianego Epitome. A jeżeli chodzi o drugi split, to jeszcze ważą się jego losy. Materiał na drugą płytę też jest prawie gotowy, czekam obecnie na bębny. Goreossion to organiczny goregrind inspirowany takimi nazwami jak Neuropathia sprzed pierwszej płyty, Dead Infection z dwóch pierwszych płyt, Squash Bowels sprzed pierwszej płyty, stary Malignant Tumour czy Ptomaina. Ludzie często mówią mi, że w tym zespole słychać sporo Parricide. Nie wygram z tym, to mój styl, pewnie już zawsze będzie to słyszalne, czy to w Goreossion, czy w Excavated Graves, czy innych projektach od Knave Inc.
Obaj od początku wiedzieliśmy, że to pytanie padnie - skoro Parricide powrócił, to czy można się spodziewać powrotu jako aktywnego zespołu?
Absolutnie nie. Wiem, że mówi się nigdy nie mów nigdy, ale nie sądzę, żeby faktyczna reaktywacja kiedykolwiek nastąpiła. Realizuję się obecnie w kolektywie o nazwie Knave Inc., w jego skład wchodzi kilkanaście osób. Polega to na tym, że tworzę dla czystej muzycznej radości projekty, w których gram muzykę, jakiej wcześniej nie wykonywałem. Mowa tu chociażby o hardcore-punkowym Bushyhead, gdzie bębny nagrał Spłuczka [Michał Baczun] z Rzeźni, a wokale Jarek [Wysocki] z Ass to Mouth. Jest wcześniej wspomniany Goreossion, który nagrywałem razem z Jankiem [Artur Jasiński] z Psychoneurosis oraz Qbootem [Kuba Ziomkowski] z Toxic Bonkers. Materiał Parricide też zresztą traktuję jako projekt tego kolektywu. Do tego tworzymy zespół Excavated Graves, gdzie bębny nagrywał Melon [Mariusz Miernik], dawniej z Damnable i Squash Bowels, a wokale Bruno. Wkrótce MCD, w przygotowaniu pełny album.
Wszystko to jest nieustannie rozwojowe, w kolejce czeka nowy materiał Bushyhead, na który wokale ponownie nagra Jarek, ale za perkusją tym razem usiadł Radek [Grygiel, perkusista między innymi HIV i Nuclear Holocaust]. Z Radkiem i z Tymkiem [Tymoteusz Jędrzejczyk z Ragehammer] mamy w kolejce kolejny projekt d-beatowy, który jeszcze nie ma nazwy. Do tego w przygotowaniu jest też projekt grindcore'owy z Melonem na garach i Ojcem [z Nuclear Vomit] za mikrofonem. Najbardziej zbliżony do Parricide jest brutal deathmetalowy projekt Death Endorser, który tworzymy razem z Tadkiem oraz Młodym [Darkiem Płaszewskim ze Squash Bowels] - wkrótce split z FAM. Jest tego sporo i daje mi to ogromną radość. Robimy to wszystko poza swoimi macierzystymi zespołami. Oprócz mnie, bo ja przecież nie mam kapeli. Budujemy powoli markę i jest tych wydawnictw coraz więcej. Realizuję się na różnych polach i czuję, że się to rozwija. Z żadnym z tych projektów nie chcę grać koncertów. Zbliżam się do wieku, kiedy więcej radości daje mi kanapa i poduszka, niż miotanie się po scenie. Skupiam się na pisaniu materiału i produkcji dźwięku.