Obraz artykułu Childish Gambino - "Atavista"

Childish Gambino - "Atavista"

74%

Kilka lat temu Donald Glover odesłał Childish Gambino na emeryturę, ale najwyraźniej przydarzył mu się Dzień Świstaka, bo nie dość, że jeszcze raz nagrał ten sam materiał, to w dodatku ponownie zapowiedział koniec swojego alter ego.

Perfekcjonizm to jedna z najpowszechniejszych dolegliwości, na jaką cierpią artyści i artystki. Często są nawiedzani przez duchy minionych albumów podszeptujące po tygodniach, miesiącach, a nawet latach, jaki beat siedziałby lepiej w którymś z utworów, gdzie zmiana wysokości głosu wpłynęłaby korzystanie na rezultat, a już najgorzej jest z tekstami - te z czasem potrafią być wręcz zawstydzające (dość wspomnieć rozmowę Madonny z US Weekly z 2015 roku, gdzie przekonywała, że nie chce już nigdy słyszeć "Material Girl" albo Jonathana Davisa z zespołu Korn z Metal Hammerem z 2022 roku, który uznał treść pozorowanego beefu z Fredem Durstem z Limp Bizkit w "All In The Family" za wyjątkowo cringe'ową).

 

Tamtych utworów nie było

Na ogół zjawy udaje się wyegzorcyzmować. Wyjaśnić sobie samemu, że album to uchwycenie "tu i teraz", zdjęcie z przeszłości pozwalające dostrzec zmiany, dokumentujące proces dojrzewania. Nawet jeżeli tamta fryzura albo tamten ciuch wydają się dzisiaj śmieszne i żenujące, stoją za nimi wartość sentymentalna oraz możliwość weryfikacji obranej drogi artystycznej. Zawsze znajdzie się jednak ktoś, kto będzie wolał dokonać poprawek za pomocą nożyczek i taśmy klejącej, kto będzie wolał wykreślić przeszłość, czemu w sferze muzycznej platformy streamingowe jako pierwsze medium w historii przysługują się. Nigdy wcześniej naruszanie integralności albumu nie było tak łatwe i kuszące, z czego Childish Gambino skorzystał na "Ataviście", nowej wersji wydanego cztery lata temu "3.15.20".

 

Z jednej strony trudno odmawiać artyście możliwości ingerowania we własną sztukę, z drugiej nasuwa się pytanie, czy po oddaniu dzieła publiczności - która wytwarza z nim własną, intymną więź - jego właściciel nadal pozostaje tylko jeden? Autor/autorka niewątpliwie tak, ale - jak powiedział kiedyś Alabaster DePlume - muzyka to wspólny moment, a nie narzucanie komuś jakichś dźwięków. Zaradzenie takiemu problemowi nie powinno być skomplikowane, w jazzie powszechne jest nagrywanie wielu wersji tych samych utworów, przeobrażanie ich w studiu i na scenie, ale zarówno to "historyczne" wykonanie, jak i nowe pozostają dostępne - każdy może wybrać swoje ulubione.

 

Niejazzowych przykładów również nie brakuje - John Cale nagrał "M:Fans" z 2016 roku na bazie o trzy i pół dekady starszego "Music for a New Society"; Max i Igor Cavalera uwspółcześnili dwa pierwsze wydawnictwa Sepultury; Taylor Swift została wręcz zmuszona do ponownego zarejestrowania wczesnych wydawnictw ze względu na konflikt ze Scooterem Braunem, który po wykupieniu Big Machine Records wszedł w posiadanie praw do masterów sześciu wydawnictw wokalistki i okazał się niechętny do współpracy na równych zasadach. Gambino zastosował jednak korektę całkowitą - nie tylko nagrał "3.15.20" na nowo, usunął w dodatku pierwowzór ze streamingu (można go jeszcze znaleźć na YouTubie). Sytuacja jest w dodatku o tyle bardziej kłopotliwa, że fizycznie album ukazał się jedynie na nieoficjalnych wydaniach winylowych, samodzielnie wypalanych płytach i kilku kartach pamięci z plikami - z dnia na dzień stał się białym krukiem, do którego dostęp będą mieć nieliczni.

 

Wrócił, żeby odejść

Na obronę Donalda Glovera trzeba podkreślić, że nowa wersja jest ciekawsza pod względem treści i bardziej dopracowana pod względem technicznym. Niedociągnięcia w miksie zostały skorygowane, dzięki czemu zniknęło wrażenie wsłuchiwania się w wykradzione ze studia demo albo obserwowania ostatniego dnia pracy kogoś, kto w myślach realizuje już nowe projekty, ale nie chce pozostawić po sobie niesmaku, gdy ostatnia szychta dobiegnie końca. Tak zresztą było - w 2017 roku Glover zapowiedział, że nagra jeszcze tylko jeden album pod pseudonimem Childish Gambino i więcej do niego nie wróci.

 

Zanim obietnica została wypełniona, ukazały się dwa single ("Saturday" i "This Is America", obydwa zadebiutowały podczas "Saturday Night Live" w maju 2018 roku), EP-ka "Summer Pack" (w lipcu 2018 roku), zapowiedź filmu "Guava Island" z Gloverem i Rihanną (grudzień 2018), pojawiła się też wzmianka o albumie "Almanac", ale jego wydanie ostatecznie anulowano i zastąpiono właśnie "3.15.20", a kolejną trasę koncertową reklamowano jako ostatnią. W kolejnych latach Glover skupiał się na filmie, ale z czasem najwyraźniej uznał, że ma w muzyce niedokończone sprawy, wykopał z grobu dawne alter ego, udoskonalił jego ostatnie znane wcielenie i zapowiedział nowe - album "Bando Stone in the New World", który ma być ścieżką dźwiękową do filmu o takim samym tytule. Podobno tym razem naprawdę ostatni...

Niepandemiczna muzyka

Ukończone "3.15.20", przemianowane na "Atavista", to bez dwóch zdań lepsza wersja tego, co znane i mimo licznych niedociągnięć, docenione, lubiane, wysoko notowane. O sukcesie "prototypu" zadecydował przede wszystkim kontekst - ukazał się w połowie marca 2020 roku, w pierwszych dniach pandemii i chociaż nie mógł powstawać ze świadomością nadciągających, ponurych wydarzeń (te rozgrywały się jednak w prywatnym życiu Glovera, związane między innymi ze śmiercią ojca), wydawał się idealną odpowiedzią na nie, poruszał temat nietrwałości świata skonstruowanego przez człowieka na coraz bardziej trzęsących się w posadach założeniach.

 

Zamknięcie w domach i odcięcie od świata prowokowało refleksje oraz próby przewartościowania życiowych priorytetów (dzisiaj wiemy, że na ogół odrzucane, kiedy dało się już wrócić do poprzedniego status quo), dlatego nie tylko łatwe do odszyfrowania wersy pokroju: Humans gotta survive, we know we gon' die wydawały się komentować nową rzeczywistość, taką samą funkcję pełniły mniej dosłowne fragmenty, jak ten dotyczący naszej ewolucji i masowej produkcji żywności przy ciągłej niezdolności do rozwiązania problemu głodu (Pressure is to evolve, take a bite of the apple).
 

Nieoszlifowane brzmienie wpasowało się przy tym w nadciągającą falę domowych nagrań i "pandemicznych sesji", a zrezygnowanie z wyrazistych hooków odpowiadało trendowi realizowania odważniejszych projektów, na które stale powtarzający się cykl premiera-trasa koncertowa-letnie festiwale u artystów i artystek o statusie gwiazd dotąd nie pozwalał. Glover sięgnął po funk, r'n'b, soul, ale mocno przetworzone, zbyt syntetyczne, by zestawiać je z katalogiem Motown, doskonale pasujące do codzienności, w której komputer stał się głównym łącznikiem ze wszystkim, co działo się poza czterema ścianami własnego mieszkania.

 

Transplantacja dźwięków

Dobry przykład to "19.10" przypominający bootlegowe nagranie uchwycone potajemnie podczas próby Prince'a. Księciu Funku wyciek utworu kiepskiej jakości, z przytłumionym, kluczowym dla tej muzyki bulgotem basu, nie mógłby zaszkodzić i nie szkodzi Gloverowi, ale ten sam, skrócony o blisko minutę utwór pod nazwą "To Be Hunted" zyskuje na "Ataviście" wyrazisty groove przy zachowaniu swoistej antyprzebojowości - trudno do niego nie przytupywać i równie trudno wyobrazić sobie wplecenie go do imprezowej playlisty.

 

Z tego samego powodu "Final Church" wiele zyskuje w porównaniu z "53.49" - wokalne fragmenty sięgające młodzieńczej fascynacji energią Rage Against the Machine brzmią jeszcze agresywniej, a te podszyte gospelem nie wydają się odstawać jak sample doklejone z innego kawałka. Klarowność i czytelność działają na korzyść również "Little Foot Big Foot" (wcześniej "35.31"), ale dodanie gościnnej zwrotki poprzednio nieobecnego Young Nudy'ego to ten rodzaj współpracy, który przyciąga wzrok, niekoniecznie słuch.

 

Te zmiany choć znaczące, w niewielkim stopniu wpłynęły na esencję poszczególnych utworów, ale doszło także do takich, które narzuciły szerzej zakrojoną metamorfozę. Na przykład "39.28" skrócono z trzech minut do czterdziestu sekund, przekształcono z osobnego utworu we wprowadzenie do "Human Sacrifice", którego na "3.15.20" w ogóle nie było, a na którego wydanie fani i fanki czekali od dawna - to jeden z ukochanych punktów w koncertowej setliście Gambino. Jeżeli spojrzeć na "Atavistę" jako zbiór utworów, ten jest jego najintensywniejszym momentem, ale jeżeli postrzegać album jako monolit, niespodziewany wybuch przebojowości wydaje się przeszczepiony z zupełnie innego miejsca zarówno pod względem muzycznym, jak i emocjonalnym. Gambino pozbył się zresztą większości łączników spajających utwory w dłuższą opowieść, co jest najpoważniejszym mankamentem tej wersji. To i może jeszcze usunięcie największego "dziwoląga" z "3.15.20" - noszącego znamiona hałaśliwych, połamanych eksperymentów Jpegmafii "32.22", najwyraźniej zbyt osobliwego, by dotyk magicznej różdżki producenta mógł pomóc.


Do ilu razy sztuka?

Dyskografia Childish Gambino to zbiór, w którym obok przebłysków geniuszu, nie brakuje porażającego niewykorzystywania własnego potencjału. Glover najwyraźniej dostrzegł problem, wprowadził zmiany i nie może przeszkadzać nawet to, że wciąż nie wszystko na "3.15.20/Ataviście" gra - zawsze da się przecież nagrać trzecią wersję i zatrzeć wszelkie ślady po wcześniejszej. Tym razem ryzykowne zagranie popłaciło, ale lepszego argumentu za tym, żeby wciąż kupować płyty, winyle i kasety, a nawet pliki nie będzie.


RCA Records/2024



Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce