Za reżyserię "Guava Island" odpowiada Hiro Murai - ta sama osoba, która stworzyła znakomity klip do "This is America" Glovera/Gambino (dostajemy tu zresztą swoisty "follow up") i część odcinków serialu "Atlanta". Po niby-pełnometrażowym debiucie można by się więcej spodziewać społeczno-politycznego komentarza i chociaż faktycznie taki wybrzmiewa gdzieś na trzecim planie, to mamy do czynienia przede wszystkim z niemalże grecką tragedią o przedwcześnie przerwanej miłości. Nie jest to zresztą skojarzenie przypadkowe, bo ewidentnie za inspirację posłużył film "Czarny Orfeusz" Marcela Camusa z 1959 roku, stworzony na podstawie sztuki "Orfeu da Conceição", której geneza sięga z kolei właśnie do mitu o Orfeuszu i Eurydyce. Problem jest natomiast taki, że to tragedia umowna, pozbawiona emocji, sprowadzona do pięknych kadrów w formacie wzbudzającym skojarzenia ze zdjęciami Łukasza Żala z "Zimnej wojny".
Jeszcze dziwniejszy jest w tym kontekście rysunkowy wstęp rodem z komedii Chevy'ego Chase'a z lat 80. (co nie może być inspiracją celową, znając chłodne relacje Chase'a i Glovera z planu "Community"), ale ze współczesnym, zupełnie nie pasującym do obrazu podkładem. Animacja trwa nawet jeszcze dłużej, towarzyszy narracji Rihanny wprowadzającej w realia maleńkiej, rządzącej się własnymi prawami wysepki. Nie jest to nic, czego nie wyłapalibyśmy z późniejszych wydarzeń, więc pierwsze pięć z zaledwie pięćdziesięciu sześciu minut zostają roztrwonione na zbędną ekspozycję.
Najmocniejszym elementem filmu jest - rzecz jasna - sama muzyka, ale treści zawarte pomiędzy wykonaniem "This is America", "Die With You" a "Time" ledwo dają się ze sobą powiązać. Znowu odwołując się do działalności Michaela Jacksona, przypomina to "Moonwalker", czyli zbiór teledysków zespolonych umowną fabułą. Ogląda się to i słucha bardzo przyjemnie, ale trudno przyjąć na wiarę, że między Gloverem a Rihanną faktycznie mógłby zaistnieć romans. To wymuszone uczucie przypominające relację bohaterów Idrisa Elby i Beyoncé w "Obsesji", których pocałunek ten pierwszy opisywał później jako... dziwny.
Karnawał w ostatnich minutach cieszy oko - zdjęcia są znakomite, a to pierwotne, dzisiaj niestety coraz bardziej zanikające, wspólne radowanie się muzyką na ulicach najbliższego sąsiedztwa przypomina nie odległą wyspę gdzieś na Karaibach, ale odległy świat gdzieś w innej galaktyce. To nastrój podobny do początków jazzu w Nowym Orleanie czy najlepszych czasów podwórkowych orkiestr w Warszawie, kiedy nie było takich wydarzeń, których nie dałoby się wyśpiewać czy wygrać na prymitywnych instrumentach. Czuć wprawdzie, że to ustawka, a nie prawdziwy karnawał, niemniej są to najlepsze momenty "Guava Island", szkoda tylko, że tak krótkie.
"Donald Glover i Rihanna na wakacjach" - taki tytuł byłby bardziej adekwatny do tego, co możemy zobaczyć na ekranie, bo to po prostu dużo barwnych migawek z dwojgiem popularnych artystów w rolach głównych. Pomiędzy ich postaciami nie zbudowano silnej więzi, nie poświęcono na to nawet jeden godziny, więc i dramatyczny finał jest zaledwie kolejnym z wyświetlanych obrazków. Na szczęście ładnych i oprawionych świetną muzyką, więc dla relaksu można się nimi napawać, ale na nic więcej nie liczcie.
Guava Island
USA, 2019
New Regency Pictures
Reżyseria: Hiro Murai
Obsada: Donald Glover, Rihanna, Letitia Wright