Obraz artykułu Saint-Elme, tom 1. Żaby nie są tym, czym się wydają

Saint-Elme, tom 1. Żaby nie są tym, czym się wydają

81%

Niewiele większych rozczarowań czeka osobę wystawioną na długotrwałe działanie popkultury od wyjazdu do małej mieściny w dowolnej części świata i niedoświadczenia spotkania z duchami, kosmitami, potworami albo ze sobą samym z przyszłości. Jakimś jednak sposobem choć przetwarzano tę scenerię na dziesiątki sposobów, wciąż pojawiają się nowe, potrafiące zaintrygować i do takich zalicza się wizyta w górskim miasteczku Saint-Elme.

Nastrój znany z Twin Peaks, Hawkins albo Arcadia Bay daje się wychwycić od pierwszych stron. Ledwo pojawiają się nowe postacie, a już nie ma najmniejszych wątpliwości co do tego, że mieszkańców i mieszkanki Saint-Elme łączą skomplikowane relacje; lasy zdają się skrywać niebezpieczną tajemnicę; a wszechobecne żaby być może nie są tym, czym się wydają.

 

Obecność tych ostatnich nie przypomina jeszcze biblijnej plagi, ale nakierowywanie na nie uwagi w krótkich scenkach albo pojedynczych kadrach, prowokują do zachodzenia w głowę, dlaczego poświęca się im miejsce, czy stoi za nimi znaczenie symboliczne, czy okażą się elementem nadnaturalnym, jakiego w pierwszym tomie próżno szukać, a jaki na ogół jest cechą immanentną tego rodzaju miejsc? A może to wcale nie jest jedno z "tych" miasteczek? Chociaż wciąż odbywają się w nim obrzędy związane z dawnymi tradycjami, nie są popularniejsze od neonowej, niemal cyberpunkowej imprezy w lokalnym klubie, a pierwsze spojrzenie na panoramę okolicy ukazuje uprzemysłowiony teren pełen świateł i tak gęsto rozlokowanej zabudowany, że Saint-Elme wydaje się wyrastać prosto z wody.

Kontrasty charakteryzują nie tylko architekturę miasta, ale również jego tkankę społeczną. Podobnie jak w wielu współczesnych miejscach na Ziemi (zwłaszcza na Zachodzie), klasa średnia niemal nie istnieje. Zamiast zrównoważenia, jest krzywdzący podział na odurzających się narkotykami bogaczy zamieszkujących wielopoziomowe, luksusowe przybytki położone na wzgórzach i biedaków żyjących w sypiących się chatkach, ledwo wiążących koniec z końcem. Kiedy jedni mają wszystko, a drudzy nic, zawsze dochodzi do wyzysku, wykorzystywania pieniędzy jako narzędzia do sprawowania władzy. Tutaj najlepiej widać to na przykładzie czarnoskórego Samuela, którego status materialny nie pozwala odmówić udziału w sparringach bokserskich z nestorem majętnego rodu, oczywiście nie może się też zbytnio starać o wygraną w ringu.

 

Jak rana na ciele całej społeczności, rozłam w końcu musi się zasklepić, ale to nigdy nie jest stopniowe gojenie się, to szycie bez znieczulenia, a przetrwają tylko ci, którzy zdążyli przyzwyczaić się do bólu i cierpienia. Do Saint-Elme zostajemy wprowadzeni w przededniu kulminacji gniewu i frustracji; na samym początku powstawania relacji, która być może okaże się punktem zapalnym - klasycznego wariantu "Romea i Julii", bliskości dwojga osób reprezentujących zwaśnione obozy; a także w momencie wyłonienia z moralnie niejednoznacznych bohaterów i bohaterek postaci pod każdym względem nikczemnej i okrutnej, która jawi się jako przyszły czarny charakter.

Żaby, na których jedni się ślizgają, a inni z premedytacją rzucają je na pożarcie mewom są przy tym istotnym elementem od strony narracyjnej. Na pierwszej stronie śledzimy ruch jednej z nich w niewielkich przesunięciach czasowych, to ona inicjuje wydarzenia, nawet jeżeli chwilę później ginie pod kołami samochodu i przekazuje brzemię fabuły jego pasażerom. Nieoczywisty sposób opowiadania to zasługa nie tylko scenariusza Serge'a Lehmana, ale nawet bardziej rysunków Frederika Peetersa, często ułożonych w niespieszne sekwencje, w których niewielki ruch ciał podkreśla wagę sytuacji albo dodaje jej tajemniczości. Z drugiej strony w scenie walki wręcz linie ruchu skutecznie "ożywiają" każdą z postaci - dłuższe i proste ukazują drogę przemieszczania się, krótsze zaokrąglone zamach zadających cios dłoni.

 

Dochodzi do tego mistrzowska gra światłem i kolorem. Niektóre zabiegi można interpretować na wiele sposobów, ale chociażby na samym początku, kiedy poznajemy dwuznacznego Morbę, wszystko, co jest celem jego działania wyróżniono na czerwono, ma przykuwać uwagę i podkreślać kluczowe decyzje - jak uwagi nauczyciela zapisane czerwonym długopisem na marginesie. Z czasem jednak jego zachowanie ulega zmianie, zostaje przedstawiony w nowym świetle - dosłownie, bo te kadry zabarwiono z kolei na zielono. Wybór akurat tych dwóch barw najpewniej podyktowany jest instynktownym nadawaniem czerwieni negatywnego znaczenia, a zieleni pozytywnego, kiedy więc zaczynają przenikać się, zasugerowana zostaje etyczna rozterka Morby. Tak wiele treści i emocji, a nie potrzeba do ich przekazania ani słowa - tylko komiks jest w stanie posługiwać się takimi środkami wyrazu.

Po pierwszym tomie "Saint-Elme" nasuwa się mnóstwo pytań i niewiele odpowiedzi, czyli dokładnie takie proporcje pierwszego aktu, na jakie liczy każdy wielbiciel i każda wielbicielka małomiasteczkowej turystyki z odrobiną grozy. Żadne z tych niedopowiedzeń nie może w dodatku zniechęcić, bo nawet jeżeli fabuła niekiedy wydaje się mętna, pieczołowicie przygotowane, szczegółowe rysunku nie pozwalają oderwać wzroku od kolejnych stron. Wbrew zbierającym się na horyzoncie czarnym chmurom, z Saint-Elme nie chce się uciekać, lepiej się rozgościć i czekać na rozwój wydarzeń.


Saint-Elme

Polska, 2023

Nagle Comics

Scenariusz: Serge Lehman

Rysunki: Frederik Peeters



Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce