Obraz artykułu Meg 2: Głębia. Przeskoczenie megalodona

Meg 2: Głębia. Przeskoczenie megalodona

40%

Tajemnicą nakręcenia udanego "złego filmu" jest niezdawanie sobie sprawy z tego, jak bardzo będzie zły. Podobnie jak pryska magia snu, kiedy tylko uświadomimy sobie, że te wszystkie szalone pomysły realizujemy na jego luźnych zasadach; tak też kino klasy B przestaje działać, gdy reżyser próbuje śnić swoją wizję świadomie. Przydarzyło się to drugiej części "Meg".

Za "jedynkę" odpowiadał Jon Turteltaub - doświadczony reżyser znany z "Reggae na lodzie", "Ja cię kocham, a ty śpisz" czy "Instynktu", ewidentnie wyciągnięty ze strefy komfortu, działający na obcym terenie, dzięki szukaniu po omacku pomysłu na film o wielkim rekinie, zdolny do wykrzesania kilku przebłysków oryginalności i utrzymywania wysokiego poziomu niezobowiązującej rozrywki.

 

Przy "dwójce" jego rolę przejął Ben Wheatley, twórca z kinem gatunkowym obeznany i całkiem nieźle radzący sobie z recyklingowaniem jego schematów, a że tym razem miał na czym się wzorować i miał do dyspozycji niemały budżet (zgodnie z wykazem bazy serwisu iMDB w XXI wieku powstało już ponad sto czterdzieści filmów z rekinami, żaden nie miał nawet dziesięciu procent budżetu "Meg"), to poszedł na całość i to go zgubiło. Gdzie Turteltaub nawiązywał do "Szczęk" Spielberga podniesieniem sceny z ciągnięciem łodzi przez upolowanego rekina do dziesiątej potęgi, tam Wheatley odwołuje się do sequela Jeannota Szwarca i starcia drapieżnej ryby z helikopterem. Cytatów, a nie parafraz jest zresztą znacznie więcej - z drugiej części "Obcego", z "Parku Jurajskiego", nawet z "Głębi strachu" Williama Eubanka czy "Piranii 3DD".

Niewiele w tym autentyczności, więcej usilnych prób wykreowania monumentalnego widowiska, co z góry zostało skazane na porażkę na mocy jakości efektów specjalnych - tak marnej, że może poprawić humory włodarzom ostatnio nieustannie z tego powodu krytykowanego Marvel Studios. Z jednej strony wydaje się, że reżyser miał świadomość tej słabości, bo przez pierwszą godzinę megalodona widzimy sporadycznie, w centrum wydarzeń są ludzie i ich konflikty; z drugiej strony kiedy przychodzi pora na finał, za rekinami przybywa z głębi również ogromna ośmiornica, a na wyspie pełnej imprezowiczów akurat w tym samym czasie przebudzają się dinozauropodobne kreatury. Tyle samo sensu miałoby dorzucenie kosmicznych kałamarnic albo smoków i pewnie byłoby to rozrywkowe jak Godzilla z okresu heisei (czyli z lat 80. i 90.), gdyby uwzględniono własne ograniczenia, zamiast usilnie dążyć do spektakularnego blockbustera.

 

Jest w tych kilku ostatnich scenach najwięcej argumentów przemawiających za tym, żeby obejrzeć "Meg 2" (chociażby świetne ujęcie z perspektywy paszczy rekina), ale dotarcie do nich wymaga niemałej determinacji. Wypowiadane przez każdą z postaci puste zdania pozwalają wierzyć, że niemy film o megalodonie nie byłby złym pomysłem; akcja rozwija się w tak powolnym tempie, że brakuje tylko głosu Krystyny Czubówny opowiadającej o życiu głębinowych stworzeń, a żarty są do tego stopnia liche, że gdyby Jason Statham spojrzał na zobojętniałą publiczność w kinie, pewnie nałożyłby makijaż i poszedł w ślady Jokera. Żeby chociaż rozkładało się to wszystko w czasie w miarę proporcjonalnie, może dałoby się złapać chwilę wytchnienia, ale fatalnie skonstruowana dramaturgia zamiast podnosić napięcie, często dosłownie i w przenośni ściąga na samo dno.

Ratunku nie można szukać nawet u bohaterów/bohaterek. Statham jako twardziej, który goli się własnoręcznie naostrzonym kamieniem i ociera pot z czoła mokrą od smarów szmatą przejawia bardziej atawistyczne cechy od prehistorycznej ryby i jest w tej roli przekonujący - nic dziwnego, powtarza ją od blisko dwudziestu pięciu lat. Cała reszta to postacie stworzone od kalki - Jing Wu próbuje dorównać Jackiem Chanowi w rozśmieszaniu publiczności gestami i mimiką; Melissanthi Mahut to twardzielka wzorowana na szeregowej Vasquez z "Obcego: Decydującego starcia"; Page Kennedy to wyciągnięty z lat 90. drugoplanowy, czarnoskóry komediowy przerywnik; a nieletnia Meiying co rusz wpakowuje się w kolejne tarapaty i szybko trafia do tej samej kategorii nieznośnych tworów przeznaczonych dla młodszych odbiorców, co Scrappy-Doo albo Jar Jar Binks. To zbieranina tak marna, że trudno nie zacząć kibicować megalodonowi, ale te nowe w porównaniu z tym sprzed pięciu lat są jak szczupaki przy piranii.

 

W "Meg 2" mniej jest walki z rekinem, więcej przeskakiwania nad nim, a w dodatku w rozkroku pomiędzy letnim kinowym hitem a "tak złym, że aż dobrym" filmem klasy B, przez co nie sprawdza się w żadnej z tych kategorii. "Jedynka" nie była dziełem wybitnym, ale przynajmniej obdarzonym własnym charakterem i w niewymuszony sposób rozrywkowym, kontynuacja to zaledwie gonitwa za cudzymi pomysłami w wyjątkowo szpetnej oprawie wizualnej.


Meg 2: Głębia

Tytuł oryginalny: Meg 2: The Trench

Chiny/USA, 2023

Gravity Pictures

Reżyseria: Ben Wheatley

Obsada: Jason Statham, Jing Wu, Shuya Sophia Cai



Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce