Obraz artykułu Tár. Dyrygowanie w pustym orkiestronie

Tár. Dyrygowanie w pustym orkiestronie

69%

Doniesienia o wielkości roli Cate Blanchett wyprzedziła polską premierę "Tár", ale nie sposób zarzucić jej przyćmienia powrotu Todda Fielda na duże ekrany - tylko dzięki niej jest wart uwagi. Reżyser nie wniknął w świat muzyki tak głęboko, jak Damien Chazelle w "Whiplash" albo Todd Haynes w "Idolu", pogubił się w nieporadnym komentowaniu współczesności i bezskutecznym zajmowaniu stanowiska przez niemal trzy godziny, a jednak za sprawą znakomitej głównej roli zdołał uniknąć rozczarowania.

Kult dyrygentów to zjawisko stosunkowo nowe w historii muzyki poważnej. Jeszcze w połowie XIX wieku rzadko sytuowano przed orkiestrą specjalnie w tym celu wytypowaną osobę, która ruchami dłoni kontrolowała niektóre z elementów dzieła muzycznego, na ogół pierwszy skrzypek pilnował, by wszyscy grali równo i tyle wystarczało. Choć profesja dyrygenta już istniała (za pierwszego uznaje się urodzonego w 1830 roku Hansa von Bülowa), nie cieszyła się dużym uznaniem publiczności.

 

Nawet zresztą kiedy dyrygenci zostali bardziej wyeksponowani, pierwotnie ich ruchy odznaczały się oszczędnością - dość wspomnieć poruszającego niemal wyłącznie jedną dłonią Richarda Straussa, który potrafił jednak wyciskać maksimum emocji z każdej z orkiestr, z jakimi pracował. Bardziej ekspresyjne postawy - często wynikające z przebojowości i autokreacji, nie z faktycznej konieczności kierowania zespołem akurat w taki sposób - pojawiły się jako odpowiedź na zapotrzebowanie na gwiazdy, które nie tylko będą w stanie sprzedawać bilety, ale także przebiją filharmonijne czy operowe mury i trafią do "zwykłych" ludzi.

Niektóre z tych informacji padają podczas otwierającego "Tár" dziesięciominutowego wywiadu z tytułową bohaterką, ewidentnie wytrenowaną w tego rodzaju rozmowach, zmanierowaną, niemalże pretensjonalną. Można wręcz odnieść wrażenie, że to sama Cate Blanchett przeszarżowała w portretowaniu "artystki totalnej", przeświadczonej o swojej wielkości i potędze wygłaszanych na każdym kroku mów (nawet sposób, w jaki odmawia szampana trąci snobizmem), ale im dalej, tym coraz wyraźniej kreowana przez nią Lydia Tár ujawnia się jako produkt owego kultu dyrygentów, wykarmiony cichym przyzwoleniem na zajmowanie miejsca pierwszej osoby po Bogu. Nie sposób jednoznacznie stwierdzić, czy Todd Field celowo umniejszył tę świętość, czy sam padł jej ofiarą, ale niewątpliwie zdołał wywołać intensywne emocje przy maksymalnym stonowaniu ich na ekranie.

 

Tour de force Blanchett został skrojony pod nagrody (Złoty Glob i kilka innych już zdobyła, Oscar jest następny w kolejce). Każdym zmarszczeniem czoła próbuje dotknąć naszych dusz; każdym z wielu wymienionych nazwisk i licznych francuskich czy niemieckich określeń próbuje uwiarygodnić swoją postać; a jej gestykulacja to ni mniej, ni więcej jak tylko próba dyrygowaniem publicznością. Jest w tym na tyle sprawna, że wkradające się co rusz powątpiewanie co do autentyczności idzie ramię w ramię z dobrowolnym poddaniem się iluzji i chęcią poznania tej przyćmiewającej fabułę postaci. Nie można jednak napisać tego samego o żadnej z pozostałych. Kiedy na przykład indagowany student obrazuje zdenerwowanie, noga drży mu w tak bardzo przerysowany sposób, że można nabrać podejrzeć, czy aby nie manifestuje stresu na pokaz po to, by połechtać ego największej dyrygentki wszech czasów.

Jeżeli przez pierwszą godzinę nie uda się wykrzesać sympatii do Lydii Tár, to przez kolejne półtorej może narastać niechęć. Staje się nie tylko zachwyconą własnym krasomówstwem intelektualistką, której brakuje jedynie odrobiny poczucia humoru, by przypominała jedną z bohaterek filmów Woody'ego Allena; ujawnia w dodatku tendencje do manipulowania ludźmi; faworyzowania garstki wybranych ze względu na pozamuzyczne atrybuty; gnębienia tych, którzy nie spełniają jej oczekiwań; pozowania na ofiarę; a nawet - co rozgniewa szczególnie melomanów - przedkłada pliki mp3 ponad plikami wav. Co ciekawe, największą krytyczką fikcyjnej dyrygentki okazała się Marin Alsop, której biografia jest zaskakująco zbieżna z losami Tár. W wywiadzie dla magazynu Times wyznała: Poczułam się urażona jako kobieta, jako dyrygentka i jako lesbijka. Możliwość wcielenia się w kobietę na takiej pozycji i uczynienie z niej oprawcy - to było dla mnie bolesne.

 

Celowo wywołana niechęć do Tár może mieć jednak wymiar refleksyjny. Reżyser sięgnął wprawdzie po temat cancel culture w dość nieporadny sposób - niemalże cytując argumenty z dyskusji na reddicie, podkreślając, że takie istnieją, ale nie podejmując próby zajęcia własnego stanowiska - ale do przemyśleń skłania wymiar relacji pomiędzy artystą a odbiorcą. Czy można oddzielić twórcę od dzieła? W jakim zakresie można dokonać rozdziału? Czy do wydania obwieszczonego w internecie wyroku konieczne jest przyjrzenie się wadze złych uczynków odmierzonych przez lewą dłoń Temidy, czy wystarczy zadanie ciosu mieczem dzierżonym w prawej? Wielkość roli Blanchett ujawnia się w pełni dopiero w końcówce, kiedy chociaż mamy tak wiele do zarzucenia jej bohaterce, z zawstydzeniem odkrywamy narastającą empatię. Czy można współczuć krzywdzonej osobie, jeżeli sama na siebie ściągnęła nieszczęścia, wyrządzając krzywdy innym? Od strony etycznej to wyjątkowo trudne zagadnienie, a przychodzi się nam z nim mierzyć coraz częściej, bo jak pogodzić się z tym, że ulubiony aktor czy ulubiona piosenkarka, którzy potrafili latami uderzać w nasze czuły struny są zarazem samolubnymi egocentrykami niestroniącymi od różnych form przemocy?

Fabuła "Tár" służy większemu od prawdziwego życia występowi Blanchett, nigdy na odwrót. W charakterystycznym dla siebie stylu "gram tak, jakbym nie grała" jest do tego stopnia hipnotyzująca, że nieuzasadnione scenariuszem sto sześćdziesiąt minut filmu - przerwane w dodatku w momencie, kiedy dopiero zaczyna intrygować - mija zaskakująco szybko. O ile jednak na gorąco, w trakcie seansu może pojawić się zachwyt w obliczu wyjątkowego kunsztu aktorskiego, o tyle na chłodno trudno zidentyfikować, jaki właściwie został nadany komunikat i jakie miał wywołać emocje, a nie ma wątpliwości co do tego, że reżyser mierzył w skonstruowanie rozliczającego się ze współczesnością manifestu.


Tár

USA, 2022

EMJAG Productions

Reżyseria: Todd Field

Obsada: Cate Blanchett, Nina Hoss, Noémie Merlant



Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce