Charlotte Wells w pełnometrażowym debiucie przeniosła się o niespełna dwie i pół dekady wstecz, do jej ostatniego intensywnego wspomnienia o ojcu, z którym w późniejszym czasie rzadko się widywała. Wspólna, budżetowa wycieczka do Turcji jest dokładnie tym, czym zazwyczaj tego rodzaju wypady bywają - zbiorem krótkich scen rozgrywających się wokół nowych miejsc, rozgrywających się w hotelowym pokoju służącym za bazę i miejsce regenerowania sił, a także wyidealizowanym obrazem skontrastowanym z tymi kilkoma ujęciami, które udało się utrwalić amatorską kamerą.
Wycieczki nie dzielą się na akty, nie mają punktów zwrotnych i spektakularnego finału, ale po odcięciu od powszednich obowiązków i od bezpiecznego otoczenia, obraz więzi skazanych na swoje towarzystwo współtowarzyszy podróży staje się wyraźniejszy. Przypadkowo zatopione gogle podczas wspólnego nurkowania; podziwianie drogich dywanów u lokalnego rzemieślnika; nakładanie kremu do opalania; nieudolne odśpiewywanie przeboju R.E.M. w trakcie sesji karaoke - to nie są nawet wydarzenia. Nie o nich opowiada się rodzinie i znajomym po powrocie z zagranicznych wojaży, ale to właśnie te momenty nasza pamięć po latach przywołuje najczęściej. W hierarchii jej zapisów ważniejsze okazuje się nie to, co robiliśmy, ale to, jak się wtedy czuliśmy w relacji z drugą osobą. Są to jednak na tyle osobiste odczucia, że zainteresowanie nimi kogoś, kto nie może ich współdzielić stanowi trudne zadanie. Przypomina oglądanie zdjęć z odległych miejsc, na których z dumą prezentujemy egzotyczne krajobrazy i lokalne atrakcje, ale dla oglądających niczym nie różnią się od setek innych fotografii krążących w mediach społecznościowych.
Wells zdołała uniknąć pułapki kreowania obrazu przesyconego emocjami, do których publiczność nie miałaby dostępu. Potrafi rozszerzyć jednostkowe doświadczenie do skali uniwersalnego, nie tracąc przy tym intymnej aury. Z jednej strony tematy odpowiedzialnego rodzicielstwa; wewnętrznej walki pomiędzy chęcią zaspokojenia potrzeb dziecka a własną potrzebą dalszego wiedzenia swobodnego życia czy próby zrozumienia sprzecznych komunikatów nadawanych przez dorosłego z łatwością dają się przetłumaczyć na znacznie szerszy kontekst; z drugiej kamera często wymierzona jest w drobne gesty - stykające się dłonie, bacznie obserwujące siebie nawzajem spojrzenia, skrawki twarzy zatopionych w uściskach - dzięki czemu "Aftersun" ani przez chwilę nie wydaje się usilnym poszukiwaniem ogólnych prawd o życiu ukrytym pod fasadą wykreowanej na tę potrzebę relacji dwojga osób. Każdy ich gest, każde subtelny przypomnienie, że nie wrócą razem do domu, bo wspólnego już nie mają chwyta za serce autentycznością i czułością.
Język "Aftersun" pełen jest niuansów, ale odczytanie ich nie wymaga łamania szyfru i doszukiwania się ukrytych treści. Samo spojrzenie na niewinne oblicze Sophie (Frankie Corio) - która wierzy, że wszystko będzie dobrze - i na starszego od niej o mniej niż dwadzieścia lat Caluma (Paul Mescal) - który wie, że nie jest w stanie spełnić oczekiwań córki, a w dodatku emanuje tak bardzo przytłaczającym smutkiem, jakby życie boleśnie doświadczyło go już wielokrotnie - pozwala odczytywać mowę ciał w sposób instynktowny. Bazując na odległych, zatartych przez upływ czasu reminiscencjach, Wells - z pewnością siebie, jaką rzadko odznaczają się debiutantki - zdołała uchwycić tak wiarygodne odbicie przyziemnej codzienności, że określenie "Aftersun" mianem imitacji życia byłoby nieuczciwe. Pomiędzy jej obiektywem a oczami publiczności nie ma znaczących różnic i być może dlatego podczas finałowego rozstania melancholia niepostrzeżenie przenika poza ekran - znajdujemy się wtedy bardziej na tureckim lotnisku niż na sali kinowej i jesteśmy tak samo bezradni w obliczu nieuchronnego pożegnania.
Aftersun
Wielka Brytania/USA, 2022
AZ Celtic Films
Reżyseria: Charlotte Wells
Obsada: Frankie Corio, Paul Mescal, Celia Rowlson-Hall