Obraz artykułu Maska, tom 3. Prezydent Wielki Łeb

Maska, tom 3. Prezydent Wielki Łeb

79%

Omnibusowe tomy "Maski" ukazały się w Polsce w stosunkowo krótkich odstępach czasowych, przez co mogą się wydawać spójnym monumentem, ale faktycznie ostatni z nich od poprzednich dzielą ponad dwie dekady, dzieli także ekipa odpowiedzialna za nadawanie kierunku historii "Wielkiego Łba" i przede wszystkim dzielą skrajnie odmienne realia 2020 roku od tych z lat 90.

Scenarzysta Christopher Cantwell odszedł od przedstawiania tajemniczej maski jako fatalnego "dżina", który daje niemal nieograniczone możliwości, ale ostatecznie zawsze prowadzi do autodestrukcji. W jego wydaniu zaklęte w kawałku drewna moce służą rozgrywkom ujętym w politycznej satyrze pokazującej nadużycia władzy, a także wprost sprzeciwiającej się faszyzmowi.

 

Być może autor potraktował krucjatę osobiście z tego względu, że ma wyjątkowo pechowego imiennika - antysemitę snującego teorie spiskowe, który gdy kilka lat temu wydano za nim list gończy, opublikował w internecie rozpaczliwy filmik i stał się pośmiewiskiem znanym jako "płaczący nazista". Cantwell - który był między innymi producentem wykonawczym niedawnej ekranizacji "Paper Girls" Briana K. Vaughana, a także otrzymał nominację do nagrody Eisnera za serię "Doctor Doom" - z jednej strony nie cacka się z podobnymi kreaturami, ośmiesza je, wkładając w usta absurdalne zdania pokroju: Nie możemy pozwolić, żeby kobiety, żydzi i geje rozpętali rewolucję; z drugiej trudno nie odnieść wrażenia, że brakuje mu punkowej werwy, z jaką Maska choć pozbawiony dookreślonych ideałów, ale zdecydowanie bardziej anarchistyczny w metodach działania zachwycał w komiksach z lat 90.

Cantwell wiele w swojej wizji Wielkiego Łba zapożyczył ze współczesnego filmu grozy, a właściwie wyraźniej zaakcentował to, co pod powierzchnia kryło się od samego początku. Pierwsze strony, na których ukazana jest patologiczna rodzina z przedmieść Edge City i jedno z dzieci łamiące się pod presją, dokonujące zemsty po założeniu maski do złudzenia przypomina początek "Halloween" w wersji Roba Zombiego z tą drobną różnicą, że gumowe oblicze bazujące na twarzy Williama Shatnera nie kryło żadnych dodatkowych mocy. Maska jako tytułowy bohater jest w dodatku niemal całkowicie pozbawiona własnej tożsamości, w horrorze jej odpowiednikiem byłby Ghostface, który w każdej części "Krzyku" jest kimś innym, niejako opętanym skrywającym prawdziwą osobowość atrybutem. Co jednak najciekawsze, tym razem użytkownik tajemniczego reliktu słyszy głosy wydające polecenia, a więc po latach Maska nabrała własnej woli albo po raz pierwszy ujawniła ją przed czytelnikami i czytelniczkami.

 

Jeszcze bliżej dzisiejszego horroru jest to, co w ogóle nie straszy, ale okazało się największym trendem ostatnich lat - requelowa konstrukcja, czyli wypadkowa rebootu i sequela. Do zrealizowania tego dziwacznego połączenia kontynuacji z nowym początkiem potrzeba ciasnego splotu tego, co już było (dla przyciągnięcia dawnej publiki), z tym, co ma nastąpić (dla nieodstraszania niewtajemniczonych). W najprostszy sposób można to osiągnąć poprzez przypomnienie starszych, wzbudzających sentyment postaci z nowymi, umożliwiającymi uniknięcie kontynuowania przepracowanych dawno temu wątków. W takim układzie musiał pojawić się Mitch Kellaway, jedyny bohater, który zespaja wszystkie inkarnacje Maski, ktoś na wzór najpierw Nicka Fury, a obecnie Wonga w filmowym uniwersum Marvela. Czas nie stanął jednak dla niego w miejscu - twardy gliniarz z dużego miasta jest już na emeryturze, ale kiedy rozpoznaje doskonale znane mu zagrożenie, wie, że musi raz jeszcze stawić mu czoła.

Bardziej zaskakująca jest obecność Kathy Matthews, czyli dawnej partnerki Stanleya Ipkissa, w filmie odgrywanego przez Jima Carreya. Dla osób, które znają wyłącznie ekranizację może być zaskoczeniem, że Ipkiss zginął dawno temu, był pierwszym użytkownikiem Maski, jakiego poznaliśmy, ale na pewno nie głównym bohaterem serii, a tutaj powraca wyłącznie pod postacią koszmaru. W życiu Kathy wiele się jednak zmieniło, jest burmistrzynią, próbuje utorować sobie drogę do kongresu i nie boi się usłać jej trupami. Stary "znajomy" także ją niespodziewanie zmusza do interwencji, a duet z Kellawayem jest tak bardzo pełen niechęci, braku szacunku, oparty jedynie na korzyściach, że aż z przyjemnością ogląda się tę piękną katastrofę.

 

Najciekawszy (jak to często bywa) jest z kolei czarny charakter - Abner Mead, który z pomocą Maski pragnie zostać nowym prezydentem Stanów Zjednoczonych Ameryki. W uwspółcześnionej wersji komiksu każdy złoczyńca doskonale zdaje sobie sprawę z tego, co jest dzisiaj najpotężniejszą walutą. Zakładanie gangu i sprzedawanie narkotyków na ulicy nie wydaje się tak bardzo mamiącym zajęciem, podziemny światek kryminalny zamiast góry pieniędzy, woli zdobyć dane użytkowników internetu, a Mead ma z kolei precyzyjną wizję swojego politycznego dzieła i pato-reżimu. Jest kontynuatorem myśli Donalda Trumpa, ogniwem łączącym go z prezydentem Camacho z "Idiokracji" Mike'a Judge'a, swoje poglądy zawiera w haśle: Ameryka wpierdolu. Jest to w sposób oczywisty przerysowane, ale Cantwell nie na żarty pokazuje, w jakim kierunku skręciła demokracja - coraz więcej osób nie chce wybierać najlepszego z nas, by godnie reprezentował naród, tylko kogoś swojskiego, podobnego do ludu, może nie eksperta, ale takiego, co i wódki się napije, i meczyk obejrzy. Szkoda tylko, że nie dociążono tego wątku jeszcze bardziej, bo jest zdecydowanie najciekawszym w całym tomie, a sprawia wrażenie ledwie muśniętego.

Być może nie najlepszym wyborem był angaż Patrika Reynoldsa jako rysownika. Talentu odmówić mu nie można, ale zinowo-cartoonowe prace z przeszłych tomów miały wpisaną w naturę rewolucyjną postawę. Te bardziej realistyczne, choć zawierają więcej makabry czy wręcz gore, wydają się zbyt poważne, jak na zawartą tutaj treść, za mało groteskowe i w niewystarczającym stopniu uwydatniające elementy czarnej komedii. Niczego nie można im zarzucić podczas lustrowania tomu, ale jeżeli wgryźć się w treść, wydają się nie służyć jej najlepiej.

Zwieńczenie historii Maski (a przynajmniej taki jest jej stan na dzisiaj) to śmiały zwrot w kierunku nowego z pełnym poszanowaniem tego, co było wcześniej, a nawet odrobiną nostalgii. Christopher Cantwell pokusił się o mocny, antyfaszystowski komentarz społeczny i chociaż zabrakło mu punkowej agresji, która uwolniłaby emocje w ważnym, ale mocno wyeksploatowanym temacie, potrafi na dłużej zatrzymać przy lekturze. Życzyć można sobie tylko, by ewentualny powrót Wielkiego Łba na ekrany przeprowadzony został w zbliżonym tonie.


Maska

Tytuł oryginalny: The Mask

Polska, 2022

Non Stop Comics

Scenariusz: Christopher Cantwell

Rysunki: Patric Reynolds



Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce