Powrót do historii Esther Albright, demonicznej wersji postaci Macaulaya Culkina z "Synalka", został obarczony utratą największego atutu pierwszej części - świetnego, niełatwego do odszyfrowania zwrotu akcji w końcówce. To element na tyle istotny, że kontynuowanie z jego wykluczeniem można porównać do próby dopisania ciągu dalszego do "Szóstego zmysłu" - jedyny sposób na sukces to zupełnie inne rozłożenie akcentów i twórcy prequela "Narodziny zła" (zmienił się zarówno reżyser, jak i scenarzysta) faktycznie zdecydowali się pójść w tym kierunku.
Od pierwszych minut wiemy, kim jest Esther, do czego będzie dążyć i jak zakończy się relacja z jej nową rodziną. Skoro plan nie skrywa żadnych tajemnic, zainteresowanie musiało zostać przeniesione na umysł, w którym się narodził, a Isabelle Fuhrman z wyraźnym umiłowaniem powróciła do roli, dzięki której świat po raz pierwszy o niej usłyszał (równie dużej nigdy później zresztą nie dostała). Zadanie miała o tyle utrudnione, że dwanaście lat skończyła dawno temu, a konieczne było wcielenie się w postać fizycznie jeszcze młodszą, co w dobie wysoko rozwiniętych efektów komputerowych nie mogło jednak stanowić przeszkody nie do przebycia. Jest w tym jednak pewna ironia, że jako dziewczynka u progu pokwitania grała trzydziestoparolatkę udającą dziewięciolatkę, a teraz, w wieku dwudziestu pięciu lat gra jej młodszą wersję.
Dwa początkowe akty w całości należą do Fuhrman. W otwierających scenach ucieczki ze szpitala psychiatrycznego przypomina bohaterkę kina akcji, w kolejnych dopiero wprawia się w sztuce manipulacji, z jakiej w "jedynce" uczyniła fach i za każdym razem wydaje się bardziej ludzka, bardziej narażona na błędy niż bezwzględna, w pełni uformowana morderczyni, jaką ponad dekadę temu poznaliśmy. Większość prequeli horrorów obiera ten kurs, ale kiedy wydaje się, że fabuła dryfuje w kierunku banału, a w dodatku wyrzeka się elementów charakterystycznych dla gatunku, niespodziewanie skręcamy na boczny tor i zmierzamy ku kolizji z wątkiem, jakiego nikt nie mógł wypatrzeć na horyzoncie.
Nie zdradzając zbyt wiele, wątpliwości zostaje poddane to, kogo rzeczywiście można nazwać ofiarą, a dynamika i napięcie pomiędzy niemal wszystkimi postaciami wprowadzają w poczucie specyficznego rodzaju dyskomfortu, który zamiast podrywać z siedzenia, wbija w nie i nie pozwala oderwać oczu od ekranu. Nie jest to może chwyt tak mocny, jak u Davida Finchera, który pozwala publice na zaczerpnięcie wyłącznie niezbędnego minimum tlenu, ale reżyser William Brent Bell (ma na koncie podobną woltę stylistyczną w "The Boy" z 2016 roku, a także szereg odtwórczych horrorków klasy B) wykazał się nie lada sprawnością przy wpompowywaniu napięcia w film, którego finał w ogólnym zarysie znamy od pierwszej sekundy.
Być może intencjonalnie przesunął przy tym wskaźnik z obrazu, który miał wzbudzać grozę na obraz, który zahacza o kamp i bawi wbrew wydźwiękowi scen. Założenia pierwowzoru potraktował swobodnie, rozciągnął do karykaturalnych wymiarów i zamiast strachem, na ogół mami absurdem. Zagorzałych fanów pierwszej "Sieroty" może to rozczarować, ale trudno sobie wyobrazić karkołomny i obdarty z tajemnicy pierwotny pomysł ukazany z pełną powagą po tak wielu latach. Zmiany nie przypominają nieznacznych odchyleń pomiędzy kolejnymi częściami na przykład "Obecności", a raczej kompletnie inny ton oddzielający pierwszy, z założenia poważny "Piątek trzynastego" a szósty, z pełną świadomością grający swoimi mocnymi i słabymi stronami.
Z horroru, który wydawał się niemożliwy do kontynuowania powstał sequel, który wydaje się jedynym możliwym do zrealizowania. Aura grozy prysnęła, zastąpiła ją tak cienka warstwa ironii, że nie każdy ją dostrzeże, a w centrum wydarzeń ponownie leży potężny zwrot akcji. "Sierota. Narodziny zła" to pozycja czysto rozrywkowa, ale z rodzaju tych, których nie można przegadać ze znajomymi nad paczką czipsów, bo wystarczy chwila nieuwagi, by wypaść z kolejnego niespodziewanego zakrętu fabularnego.
Sierota. Narodziny zła
Tytuł oryginalny: Orphan: First Kill
USA, 2022
Dark Castle Entertainment
Reżyseria: William Brent Bell
Obsada: Isabelle Fuhrman, Julia Stiles, Rossif Sutherland