Dwunasty tom "Dr. Stone'a" otwierają sceny konstrukcji największego z dotychczasowych wynalazków Senku i ekipy - potężnego okrętu gotowego do pokonania oceanów całego globu. Nawet dla takich geniuszu nie jest to jednak zadanie łatwe, ale ambicje mianowanego na kapitana (przez siebie samego) Ryusuia, który coraz bardziej zaczyna przypominać postać wyciętą ze stron "One Piece" (rysownik Boichi ma zresztą na koncie kilka pojedynczych historyjek ze świata załogi Słomkowego Kapelusza), nie pozwalają na żadne kompromisy. Kiedy wreszcie postrach mórz zostaje ukończony, dla mangi zaczyna się zupełnie nowy etap.
Okręt nieprzypadkowo otrzymuje imię Perseusz, w końcu to właśnie młody grecki heros wyprawił się na wyspę Gorgon, by odciąć głowę przemieniającej wszystko, co żywe w kamień Meduzy, a właśnie taki cel przyświeca załodze - zmierzenie się z tajemniczym Whymanem, któremu przypisywana jest odpowiedzialność za petryfikację ludzkości. Subtelna zmiana tonu ma również charakter symboliczny, przypada dokładnie na setny rozdział (zatytułowany "Początek stu opowieści") i pozwala na uporządkowanie dotychczasowych wątków. Na korzyść można zaliczyć odcięcie się od ostatnich wynalazków, które w dłuższej perspektywie nie zapowiadają niczego dobrego - waluta, centra handlowe, kapitalizm. Na minus (choć niewielki) brak odwagi w porzuceniu kilku postaci z drużyny rozrośniętej do stopnia uniemożliwiającego nadanie każdemu bohaterowi odrębnych cech tożsamości.
Powiększanie obsady to broń obosieczna, z jednej strony umożliwiająca pobudzenie zainteresowania, kiedy wprowadzane zostają nowe postacie, z drugiej gdy jest ich zbyt wiele, trudno dla każdej znaleźć wystarczająco dużo czasu. Na to cierpi część filmów Marvela, na to cierpi "Stranger Things", na to cierpi nawet All Elite Wrestling, które nie może upchnąć każdego z zapaśników w zaledwie trzech godzinach czasu telewizyjnego. Scenarzysta Riichiro Inagaki zdaje się mieć tego świadomość, bo sam wspomina o liczbie Dunbara, która określa, w ile trwałych więzi przedstawiciele danego gatunku są w stanie wejść - dla ludzi to niecałe sto pięćdziesiąt. Problem jednak w tym, że chociaż wprowadza publiczność w stan melancholii, zapowiada porę rozstań z wieloma osobami, których być może już nigdy nie zobaczymy, szybko okazuje się, że na lądzie zostają tylko te, których nie znamy nawet z imienia. Cała reszta pakuje się na pokład, a więc tak naprawdę nie zmienia się nic.
Mało tego, wprowadzonych zostaje kilka nowych postaci, głównie tubylcy z pierwszej wyspy, na jaką załoga Perseusza się udaje z nadzieją na odnalezienie kapsuły z Sojuza, gdzie może znajdować się platyna niezbędna do produkcji ożywiającego skamieniałych kwasu azotowego. Zaraz po dobiciu do brzegu czeka nas zaskakujący zwrot akcji, który rzuca nowe światło na zagadkę petryfikacji, ale na wiodący wątek wyrasta próba przeniknięcia do dziewczęcego haremu, a za jego pośrednictwem do rządzących elit.
Pomysł bliźniaczo podobny do tego z "Final Fantasy VII", łącznie z wytypowaniem jednego z mężczyzn do infiltracji w roli kobiety, i równie niejednoznaczny w odbiorze. Nie należy go wprawdzie zbytnio rozdmuchiwać i dopatrywać się podtekstów, ale selekcjonowanie młodych dziewczyn, odbieranie ich rodzinom i zmuszanie do wypełnienia zachcianek ma jednoznaczny wydźwięk. Tym bardziej, że przypominający wezyra Iznoguda (znanego w Polsce również jako wezyr Nic-po-nim) premier Ibara wprost zaznacza, że jeżeli pojawi się taka konieczność, dopnie swego nawet siłą. Intryga staje się ciekawsza w końcówce, po wkroczeniu na poziom polityczny, kiedy zawiązywane zostają nowe fronty i uknute kolejne intrygi. Tomy od dwunastego do czternastego można w tym kontekście uznać za przejściowe, ostatecznie domykające większość wątków sięgających samego początku "Dr. Stone" i wprowadzające nowe, wraz ze zmianą otoczenia i zbliżeniem się o krok do rozwiązania zagadki rozbłysku zielonego światła, który dokładnie 3722 lata temu zmienił ludzi w kamień.
Na tym etapie "Dr. Stone" odstąpił od całkowicie bezkonfliktowej fabuły. Nie brakuje stron ze szczegółowo opisanymi nowymi wynalazkami (chociażby asfaltem, dronem czy bronią palną), ale autor wyraźnie postawił na zintensyfikowanie akcji, na czym korzysta przede wszystkim rysownik. Boichi ma większe pole do popisu, zwłaszcza jeżeli chodzi o bardzo plastycznego Ginro, który raz potrafi być poważny i pozować niczym model; kiedy indziej to właśnie on udaje uroczą, niewinną dziewczynę wysłaną do haremu; a w najlepszych momentach zostaje głównym elementem komediowym, postacią żywcem wyciągniętą ze "Zwariowanych melodii". Skrajnie nierealistyczna mimika, technika "gumowego węża" stosowana przy rysowaniu jego kończyn czy liczne linie zaznaczające gwałtowne ruchy kradną uwagę w każdym jednym kadrze.
Inagakiemu należą się oklaski za odważne posunięcie - na przestrzeni jedenastu tomów wypracował bezpieczne miejsce, w którym mógłby się rozsiąść i jeszcze długo zbierać pochwały. Postanowił jednak zaryzykować, zmienić kurs i chociaż trudno na tym etapie stwierdzić, czy wyjdzie mu to na dobre, na pewno sprawnie podtrzymuje uwagę i zachęca do powracania do lektury.
Dr. Stone
Polska, 2021-2022
Waneko
Scenariusz: Riichiro Inagaki
Rysunki: Boichi
Dr. Stone, tomy 1-2. W obliczu nauki wszyscy ludzie są równi
Dr. Stone, tomy 3-4. Królestwo Nauki nie odrzuca nikogo
Dr. Stone, tomy 5-6. Całkiem zabawna postapokalipsa