Rick Remender doskonale wie, z kim jego bohater będzie się nam kojarzył. Sam wymienia nazwiska Jeffrey Lebowski, Don Draper, Tony Soprano i Walter White jako przykłady podobnych "szumowin", których losy lubimy romantyzować; wpatrywać się w nich jak w symbole buntu przeciwko konformizmowi. Na szczęście nie próbuje jednak idealizować heroinisty o poczuciu humoru, przy którym każdy wąsaty wujek podczas rodzinnej imprezy zaczyna przypominać dżentelmena. Clementine ma raczej dowodzić, że degrengolada cywilizacji postąpiła w stopniu znacznie przewyższającym przywary stereotypowego "white trasha", co jest szaloną, ale prawdopodobną koncepcją, a w dodatku znakomicie zobrazowaną.
Wyjściowa koncepcja, zgodnie z którą pomylenie strzykawki z narkotykiem ze strzykawką z nanotechnologią przemienia podrzędnego ćpuna z mentalnością zakorzenioną w latach 70. w nadludzki byt na miarę Bloodshota była na tyle osobliwa, że Hancock według Willa Smitha czy nawet herosi z "Chłopaków" wypadali przy niej grzeczniej niż powinni. Clementine to jednak inny kaliber, bo nie ma w nim ani woli wyrządzania krzywdy bliźnim, ani wstydu wywołanego sposobem życia, jaki wiedzie. Jest szumowiną z wyboru (co potwierdzają przede wszystkim ostatnie strony, na których dowiadujemy się nieco więcej o jego przeszłości) i nie ma żadnych oporów przed wykorzystywaniem nowych mocy w przemienianiu swojej nowej bazy w Fortecę Dziarskości, gdzie górki z białym proszkiem wyrastają na wysokość półtora metra, bielizna nie jest mile widziana, a Judas Priest przygrywa do kotleta. Może na grafikach pomiędzy rozdziałami został wystylizowany na Jamesa Bonda, ale zdecydowanie bliżej mu do Austina Powersa w wersji tylko dla dorosłych.
Humor Remendera - oscylujący na granicy dobrego smaku, raz po raz przekraczający ją - niekiedy ściąga na niego krytykę, ale dla osób gustujących w sucharach maczanych w dipie z politycznej niepoprawności szczególnie w tym tomie będzie przysmakiem. Czasami wystarczają drobnostki pokroju robota w stroju Barbarelli albo rzucenia: Budzę się na okładce albumu Dio po przebudzeniu w miejscu przypominającego piekło, kiedy indziej żart zbudowany jest wokół społeczno-politycznego komentarza podrasowanego popkulturowymi nawiązaniami, chociażby po wylądowaniu na Księżycu, gdzie zradykalizowani hipisi z grupy Moonflower do złudzenia przypominają Inhumans z uniwersum Marvela.
Kobieta z czerwonymi wężo-włosami przypominająca Meduzę? Mężczyzna pokonujący przeciwników mocą własnego głosu przypominający Black Bolta? O przypadku nie ma mowy, ale o hołdzie też nie, skoro moc tego drugie działa wyłącznie w trakcie wykrzykiwania frazesów pokroju: Wziąłem psa ze schroniska, Donald Trump jest zły, jestem totalnie przeciwko mizoginii, piję tylko owsiane mleko, bo dbam o środowisko, a mięso to morderstwo. Cios wymierzony na lewo równoważy ciosy zadane na prawo z pierwszego tomu, ale autor wie, jak w takiej sytuacji zostanie odebrany, więc zabezpiecza się komentarzem rzuconym przez dwie wojowniczki przedstawione jako sieroty z galerii handlowej wypierdziane z gotyckiej dupy Marylina Mansona, które odbijają piłeczkę słowami: Czyż głuchy ból tych konformistycznych centrystów nie smakuje jak ambrozja? Nawet jeżeli to żarty niskich lotów, proste przesłanie o złu czającym się w każdej formie ekstremizmu i sprzeciw wobec ograniczenia wszystkich światopoglądów do zaledwie trzech kategorii wybrzmiewają z należytą siłą.
Obracanie się w sferze absurdu dodatkowo podkreśla niecodzienna decyzja o powierzaniu każdego rozdziału komiksu innemu rysownikowi. Francesco Mobili stawia na realizm, Alex Riegel skłania się ku cartoonowi z nietypowymi perspektywami i cukierkowymi kolorami, ale za bohatera tomu można uznać Jonathana Wayshaka tworzącego urokliwe paskudztwa na miarę Simona Bisleya. Jego cieniowanie jest gęste i zróżnicowane (od plam w różnych odcieniach po długie linie), mimiki niemal karykaturalne, a splash przypominający mroczną platformówkę w stylu "Abe's Oddysee" na długo nie pozwala oderwać wzroku. Trafił mu się zresztą idealny rozdział, bo wprowadzający całą drużynę szumowin - Wykolejeńców (w składzie Bob Liżrów, Hardkorowy Brzydal-Kokainista, Susan-Lachociąg, Korneliusz Moszna, Śmierdziel-Pierdziel, Farbosztach, Ultrahumanoid). Każdy z nich wygląda tak groteskowo, że na zmianę fascynują i odrzucają, a o tym, że w takim ujęciu wyglądają najlepiej przekonuje kolejny rozdział - w rękach subtelniejszego Matiasa Bergary tracą odrażający czar.
W politycznej satyrze Remendera nie ma ani krzty powściągliwości. Jest bezpośrednia, dosadna, ordynarna, dosłowna, ale taki też jest jej główny bohater, dzięki czemu scenariusz nie trąci moralizatorstwem wygłaszanym z pozycji antybohatera żyjącego na marginesie społeczeństwa. Podobne postacie można napotkać w wielu tytułach tego autora (od "Fear Agent" po "Deadly Class"), ale w "Szumowinie" skompilował wszystkie najlepsze pomysły i podniósł je do dziesiątej potęgi. Rezultat jest do tego stopnia intensywny, że niektóre osoby na pewno odstraszy, ale te ze słabością do intensywnych smaków będą zachwycone.
Szumowina, tom 2. Moonflower
Tytuł oryginalny: The Scumbag, Volume 2: Moonflower
Polska, 2022
Non Stop Comics
Scenariusz: Rick Remender
Rysunki: Bengal, Francesco Mobili, Moreno Dinisio, Matias Bergara, Jerome Opena, Alex Riegel