Obraz artykułu Thor: Miłość i Grom. Kino klasy B to nowe kino klasy A

Thor: Miłość i Grom. Kino klasy B to nowe kino klasy A

75%

Taika Waititi jest specjalistą od "kwantowych" scenariuszy - w jednej chwili jego bohaterowie/bohaterki wyciskają łzy smutku, kiedy przychodzi im zmierzyć się ze śmiercią; w następnej odgrywają niedorzeczny gag wyciskający jeszcze więcej łez, ale radości; a niekiedy i jedno, i drugie robią jednocześnie. Jego osobliwy styl potrafi zachwycić, ale po znakomitym "Thor: Ragnarok" na pewno nie zaskoczyć. Na szczęście jednak nie utracił ani odrobiny blasku.

Nowozelandzkiemu reżyserowi najbardziej zdaje się zawadzać konieczność wpasowania w ramy większego świata, gdzie niezliczone wątki i postacie są ze sobą ściśle powiązane. Waititi nie cierpi ograniczeń. Na pozbyciu się ich stworzył zresztą pięć lat temu Thora na nowo. Dopiero on tchnął w prostodusznego, mówiącego archaicznym językiem mięśniaka osobowość.

 

Z tego powodu najsłabiej wypadają początkowe sceny, kiedy nordycki bóg wespół ze Strażnikami Galaktyki musi rozprawić się z kilkoma pomniejszymi wrogami. Pojedynek - poziomowi intencjonalnego kiczu dorównujący "Kung Fury" - będzie wprawdzie satysfakcjonujący dla wielbicieli filmu klas B (a zwłaszcza drobny hołd dla Jean-Claude'a Van Damme'a), ale trudno nie odnieść wrażenia, że Waititi ponagla wydarzenia, chce jak najszybciej pozbyć się drużyny, z którą Thor skrzyżował ścieżki w "Końcu gry" i przejść do opowiedzenia całkowicie własnej historii.

W takim podejściu tkwi zresztą siła zarówno "Miłości i Gromu", jak i całej czwartej fazy Marvel Cinematic Universe - po rozciągniętej na wiele lat sadze Thanosa, złapanie oddechu w odrębnych, zamkniętych scenariuszach to przyjemna odmiana. Nie oznacza to bynajmniej odcięcia od przeszłości (wszystkie trzy wcześniejsze filmy z bogiem gromów w tytule zostały zgrabnie streszczone, a nawet w końcu możemy zobaczyć, jak doszło do rozstania z Jane Foster), ale niczego przed seansem nie trzeba nadrabiać. To - jak kilkukrotnie sam główny bohater deklaruje na ekranie - po prostu kolejna klasyczna przygoda Thora.

 

Waititi zebrał na tę okazję potężny arsenał żartów i sytuacyjnych wygłupów. Strzela nimi z tak dużą częstotliwości, że nawet jeżeli kilka nie trafia do celu (chociażby te z przekręcaniem czyjegoś nazwiska), salwa kolejnych natychmiast nadrabia straty. Jego specyficzne poczucie humoru we współczesnym kinie komercyjnym można przyrównać jedynie do Jamesa Gunna, w niszowym do wytworów studia Troma z najlepszego okresu albo czarnych komedii z jego rodzimej Nowej Zelandii - "Aresztu domowego" z 2014 roku czy "Czarnej owcy". Nie wszystkim te niedorzeczne pomysły będą w smak, ale osoby o podobnym guście komediowym do łez rozbawią ryczące ludzkim głosem kozy, zazdrosny topór Stormbreaker albo wojujące ze wsparciem mocy gromowładnego oraz śmieci dzieciaki.

Z drugiej strony aż dwa wątki raz po raz przechylają szalę ze strony komedii na tragedię. Z mniejsza pieczołowitością zarysowany został ten z pojednaniem Thora i Jane, dawnych partnerów, którzy nie mogą długo się sobą nacieszyć. Wprawdzie w finałowych scenach można poczuć się tak, jakby ktoś na sali kinowej kroił cebulę, ale ten ludzki sposób odchodzenia, jakim jest choroba nowotworowa tak rzadko bywa częścią filmów superbohaterskich, gdzie prędzej można umrzeć od pstryknięcia palcami szaleńca z innej galaktyki, że aż chciałoby się skosztować tej przyziemności odrobinę więcej.

 

Najbardziej poruszający jest z kolei wątek czarnego charakteru - Gorra Bogobójcy, nowego idola wszystkich ateistów. Niedługo po premierze "Mrocznego Rycerza" Christian Bale wspominał w wywiadach, że zazdrości Heathowi Ledgerowi, bo Joker wydaje się znacznie bardziej zawiłą i interesującą postacią od Batmana, teraz w końcu doczekał się swojego tragicznego złoczyńcy pochłoniętego obłędem i nie zmarnował tej okazji. W każdej scenie z jego udziałem wszystko dookoła wydaje się blednąć. Chwilę wcześniej przyciągające uwagę świetną chemią trio Chris Hemsworth - Natalie Portman - Tessa Thompson w jego obliczu staje się nudne, a w dodatku o ile co do motywacji Thanosa można było prowadzić etyczne dyskusje, o tyle pobudki Gorra jawią się jako zrozumiałe, nawet jeżeli trudno zgodzić się co do stosowanych przez niego metod.

Pogoń postaci Bale'a za bogami wymusiła na Waititim wykreowanie swoistego uniwersum wewnątrz uniwersum, gdzie bogowie z różnych religii istnieją obok siebie jak w "Sandmanie" Neila Gaimana. Żeby zachować spójność w tym zakresie, konsultował zresztą pomysły ze scenarzystami serialu "Moon Knight", gdzie egipska mitologii pełniła kluczową rolę. Na szczęście postawił na prostotę, bo im bardziej próbować tłumaczyć, dlaczego Zeus i Ra istnieją w tej samej rzeczywistości (nie wspominając nawet o tym, jak bardzo mity nordyckie różnią się od ich marvelowej wersji), tym zwiększa się ryzyko wpadnięcia w pułapkę nieścisłości, których w MCU już teraz jest wystarczająco wiele na każdym kroku.

 

Gorra od pozostałych postaci oddziela dodatkowo wyraźne rozgraniczenie wizualne. Podobnie jak w "Ragnarok", paleta barw jest tutaj tak żywa, jak z czasów kolorowych lat 90., ale sceny z Bogobójcą przybierają mroczniejszy ton, a w pewnym momencie dochodzi do niemal kompletnej (poza pojedynczymi rozbłyskami światła) konwersji w film czarno-biały. To ważne z kilku powodów - przede wszystkim pozwala uniknąć standaryzacji filmów Marvela, czego druga część "Thora" była najbardziej poszkodowaną ofiarą; pozwala nadać kinu superbohaterskiemu większych walorów artystycznych i przede wszystkim pełniej wykorzystuje potencjał dziesiątej muzy, która nie powinna służyć jedynie snuciu historii.

 

"Miłość i Grom" wzrusza i bawi poczuciem humoru, dla jakiego do niedawna nie było miejsca w mainstreamie. Jest jak spełnienie marzenia wszystkich tych osób, które przed laty ilekroć sięgały po "Toksycznego mściciela", "Uliczny chłam" albo "Atak pomidorów zabójców", spotykały się z drwinami. Dzisiaj klasa B to nowa klasa A. Może czasami kulejąca od strony fabularnej, za to pochłaniająca bez reszty od strony rozrywkowej.


Thor: Miłość i Grom

Tytuł oryginalny: Thor: Love and Thunder

USA, 2022

Marvel Studios

Reżyseria: Taika Waititi

Obsada: Chris Hemsworth, Natalie Portman, Christian Bale



Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce