Pochodząca z Holandii Aimée de Jongh w zakresie pozyskania informacji dotyczących opisywanych przez nią realiów miała znacznie trudniejsze zadanie, bo nie dość, że urodziła się blisko osiem tysięcy kilometrów od Oklahomy, to jeszcze niemal pół wieku po zakończeniu wielkiego kryzysu. Nie mogła bazować na własnych doświadczeniach czy nawet rozmowach z osobami, które były świadkami degradacji Wielkich Równin Stanów Zjednoczonych, za fundament posłużyły jej fotografie, a skoro skorzystała z momentów uchwyconych przez śmiałków gotowych zaryzykować zdrowie dla utrwalenia tych ponurych widoków, najwyraźniej za zasadne uznała wybranie właśnie kogoś takiego na swojego głównego bohatera.
Wykreowany przez nią John Clark to jedna z nielicznych osób w tamtym okresie, które zamiast stracić pracę, znalazła nową, a w dodatku w wymarzonym - jak na początku się wydaje - zawodzie. Już w pierwszym rozdziale podsunięty zostaje wątek trudnej relacji z ojcem, ale na tyle subtelnie, że można go nie spostrzec, a Clark sprawia wrażenie postaci pretekstowej, stworzonej po to, żebyśmy do Dust Bowl (ogromnego obszaru obejmującego nie tylko fragmenty Oklahomy, ale również Kansas, Kolorado, Teksasu i Nowego Meksyku) zajrzeli przez pryzmat pierwszoosobowy. Im jednak dalej, tym rola młodego fotografa staje się coraz bardziej istotna, aż w końcu refleksje, jakie towarzyszą odkrywaniu geograficznie bliskiego, ale pod względem warunków życia i priorytetów znajdującego się w odległej galaktyce miejsca zaczynają stanowić oś wydarzeń.
Na bardzo wczesnym etapie podjęty zostaje również (i celowo zbagatelizowany) temat wiarygodności zdjęć dokumentujących obcą dla miejskich elit sytuację. Dokonywanie drobnych zmian w krajobrazie na potrzeby wywołania silniejszych reakcji odbiorców Clark nazywa ustawką, co nie podoba się nowej pracodawczyni i zostaje sprowadzone do ingerencji na poziomie prośby o uśmiech na rodzinnych zdjęciach, a do tego podszyte makiawelistycznym cel uświęca środki. Akurat w tym zakresie De Jongh ma drobną przewagę nad Steinbeckiem - po kilku dekadach wie, jak niewielka była realna pomoc rządu amerykańskiego, a motywowanie wykonania zbioru fotografii ustalaniem, czego rolniczy potrzebują okazało się kompletną fikcją. Clark początkowo przyjmuje wyjaśnienia za wystarczające, ale z każdym kolejnym rozdziałem moralne rozterki stają się intensywniejsze i ostatecznie to właśnie zmierzenie się z nimi stanowi finał "Dni piasku", przypieczętowując tym samym osobisty, emocjonalny charakter komiksu.
Przewrotnie chociaż autorka za pośrednictwem swojego bohatera przeciwstawia się opinii jakoby jedno zdjęcie mówiło więcej niż tysiąc słów - słusznie kierując uwagę na wysłuchiwanie osób potrzebujących pomocy, a nie na obserwowanie ich jak obiektów testów laboratoryjnych - z największą siłą uderzają imponujące kadry. Jeszcze zanim Clark opuszcza rodzimy Nowy Jork, możemy podziwiać prawdopodobnie najpopularniejsze ujęcie Mostu Brooklińskiego, ale o świcie, kiedy z jednej strony rumieniące się niebo rozdzierają promienie światła, a z drugiej padają pod tak ostrym kątem, że budynki rzucają długie, ponure cienie.
Większość późniejszych pejzaży wygląda skrajnie inaczej - przerażająco puste równiny, gdzie niebo wydaje się wielokrotnie większe niż w mieście, podrywane z ziemi z każdym najdrobniejszym ruchem gęste kłęby pyłu i co jakiś czas przebiegające gdzieś w tle zające (ich obecność nie jest w komiksie uzasadniona, ale faktycznie tamte tereny poza spotęgowaną przez eksploatację gleby katastrofą ekologiczną, mierzyły się niemalże z plagą zajęcy, które pożerały nieliczne plony, jakim udawało się wyrosnąć w tych surowych warunkach). Pył jest do tego stopnia wszechobecny, że niemal czuć go pod palcami podczas przerzucania kolejnych stron, a największe wrażenie robią spektakularne burze, których apokaliptyczne oblicze nie jest ani odrobinę przesadzone.
Jedna z takich burz w 1934 roku przebyła ponad trzy tysiące kilometrów, dotarła aż do Atlantyku i przez chwilę przysłoniła widok na Kapitol czy Statuę Wolności. Jej ogrom i potęgę najdosadniej ukazują trzy spready z rzędu w końcówce tomu, na których uchwycono tę samą perspektywę, ale ze stopniowo coraz bardziej skąpaną w mrokach farmą. Śladowe przesunięcia w czasie pomiędzy kadrami to zresztą jedna z preferowanych technik narracyjnych De Jongh, innymi są również przybliżenia czy przejścia aspekt do aspektu zatrzymujące czas, pokazujące otoczenie w szczegółowy sposób, co w przypadku historii, gdzie miejsce akcji stanowi zarazem źródło dramaturgii ma kluczowe znaczenie.
Holenderska autorka zdołała utrzymać "Dni piasku" w idealnej równowadze pomiędzy powieścią realistyczną, dokumentem obrazującym kataklizm a historią o szukaniu tożsamości, którą udaje się wyłuskać spod grubej warstwy oczekiwań społecznych po skonfrontowaniu z życiem u podstaw, gdzie najcenniejsze i jedyne wartości to rodzina oraz zdrowie. Jeden wątek dopełnia drugi, a treść dopełniają fascynujące rysunki połączone kadrami narzucającymi niespieszne, sprzyjające kontemplacji tempo. Od pierwszej do ostatniej strony zachwycające dzieło, które na długo pozostaje w pamięci.
Dni piasku
Tytuł oryginalny: Jours de sable
Polska, 2022
Non Stop Comics
Scenariusz: Aimée de Jongh
Rysunki: Aimée de Jongh