Obraz artykułu Doktor Strange w multiwersum obłędu. Martwe zło 4

Doktor Strange w multiwersum obłędu. Martwe zło 4

87%

Wiele się zmieniło w filmowym świecie Marvela, odkąd Thanos przestał stanowić zagrożenie. Najbardziej prominentni herosi zakończyli działalność; inni dostali własne seriale, gdzie wreszcie mogą wyjść z cienia; a w dodatku to już nie jest jeden spójny świat, tylko szereg wciąż nieodkrytych, przenikających się nawzajem uniwersów.

Najistotniejszą zmianą jest jednak porzucenie wielkiej narracji, majaczącego na horyzoncie zła, które pokonać mogą jedynie zjednoczeni herosi, czego druga część przygód Doktora Strange'a jest najlepszym przykładem w czwartej fazie MCU.

 

Kevin Feige - szef filmowego Marvela - wyciągnął wnioski z problemów, z jakimi borykały się komiksy wydawane pod tym samym szyldem. Liczące blisko pięćset pięćdziesiąt numerów "Uncanny X-Men" (najdłuższa seria w historii wydawnictwa) ukazywało się przez trzy dekady i chociaż zdołało dzięki temu stworzyć wyjątkowy splot zależności, relacji i wątków fabularnych rozplanowanych na lata, okazało się barierą nie do pokonania dla osób, które by wniknąć w fabułę, odczuwały konieczność nadrobienia dwustu czy trzystu zeszytów. Z tego powodu dzisiaj co kilka lat dochodzi do restartów, które mają pozwolić na dopływ nowych czytelników i z tego też powodu post-thanosowe MCU wydaje się miejscem mniej zobowiązującym, co niczego mu jednak nie ujmuje.

 

Do pewnego stopnia za mankament może uchodzić obniżenie stawki, o jaką herosi toczą boje w najnowszych odsłonach tego nigdy niekończącego się spektaklu. Nie dość, że żaden z nowych złoczyńców nie roztacza aury realnej grozy (nawet jeżeli Tony Leung w "Shang-Chi i legenda dziesięciu pierścieni" okazał się najciekawszym ze wszystkich dotychczasowych), to jeszcze uznanie istnienia alternatywnych światów w "Spider-Man: Bez drogi do domu" umożliwiło niwelowanie każdej śmierci i umniejszanie jej emocjonalnego znaczenia. W tym kontekście chwilowe przekazanie koszulki lidera reżyserowi, który z jednej strony przecierał szlaki dla kina superbohaterskiego trylogią Spider-Mana z Tobey'm Maguirem, a z drugiej pokazał w trylogii "Martwego zła", jak przekształcać raz stworzoną filmową materię na niezliczone sposoby na wiele lat, zanim po raz pierwszy użyto określenia "requel" okazało się najlepszą możliwą decyzją.

Sam Raimi dokonał w "Multiwersum obłędu" swoistej syntezy dwóch konwencji, z których znany jest najbardziej, używając jej do bezpośredniego odniesienia się do najnowszych bolączek MCU. Może widmo śmierci nie jest porównywalnie przerażające, gdy istnieje nieskończenie wiele wersji każdego bohatera, a za pomocą zaklęcia można się w nie dowolnie wcielać, ale za ryzykiem utraty tożsamości nie muszą stać mniejsze emocje od towarzyszących ryzyku utraty życia. Ukazanie szerszego spektrum potencjalnych kierunków rozwoju osobowości poszczególnych postaci dodatkowo zaciera granicę pomiędzy dobrem a złem, co w filmie, gdzie dominującą supermocą pozostaje magia okazuje się niespodziewanym zastrzykiem realizmu.

 

Od czasu Thanosa czarne charaktery w MCU zazwyczaj kierują się pobudkami, które dałoby się wybronić, gdyby nie stosowane przez nie metody. Tym razem fundamentem scenariusza jest jednak oczywista niesprawiedliwość (żeby w pełni ją zrozumieć, warto zapoznać się z serialem "WandaVision"), a opowiedzenie się po którejś ze stron konfliktu wydaje się trudniejsze niż przy bratobójczej walce Kapitana Ameryki z Iron Manem, bo podszyto go dotkliwą, osobistą tragedią. Rozwój filmowego Marvela przypomina pod tym względem rozwój punk rocka - od poruszania problemów ogólnych, dotyczących dużych grup społecznych do patrzenia na świat z perspektywy jednostki... Innymi słowy, MCU weszło w fazę emo.

Raimi pozwala odczuć zmianę kierunku również w postaci wizualnej. O ile przesadzone są głosy mianujące "Multiwersum obłędu" na pierwszy horror Marvela, o tyle wpływy gatunku widać wyraźne, a sam reżyser dysponuje tak charakterystyczną paletą technik, że nawet gdyby próbowano ukryć jego nazwisko, bez wysiłku da się je odszyfrować. Sposób, w jaki pracuje z kamerą to jego podpis, wystarczy emblematyczne ujęcie z obiektywem przemierzającym długą drogę w nieznacznie przyspieszonym tempie, by dotrzeć do centralnej dla sceny postaci; wystarczą gwałtowne przeskoki w perspektywie albo obiektyw udający spojrzenie czegoś "złego" czającego się w ukryciu, by natychmiast pojawiły się skojarzenia ze starciami Asha Williamsa z demonami obudzonymi przez zaklęcie z "Necronomiconu" (Bruce Campbell pojawia się zresztą na chwilę na ekranie, a magiczne księgi są aż dwie). Zmianę tonu zwiastuje także pierwszy, pomniejszy pojedynek Strange'a, w którym potwór Gargantos zostaje pozbawiony oka, co nie jest częstym widokiem w blisko piętnastoletniej historii tego uniwersum, a to tylko początek - dalej są jeszcze szkaradne zombie, doppelgangery i nieszczęsny los Illuminati... Chyba nikt nigdy dotąd do tego stopnia nie nagiął ograniczeń kategorii PG-13 i nie wycisnął z niej równie wiele grozy.

"Doktor Strange w multiwersum obłędu" został o miesiąc ubiegnięty w stworzeniu naprawdę obłędnego, wolnego od wszelkich ograniczeń wyobraźni multiwersum przez duet Daniels oraz ich "Wszystko wszędzie naraz", ale obydwa nadają podobny komunikat - przy całej złożoności oraz rozległości świata/światów, osobiste bolączki wcale nie są nic nieznaczącymi momentami w trwającej miliardy lat historii dziejów. Raimi nałożył dodatkowo filtr w postaci technik, jakie zagwarantowały mu miejsce w panteonie kina grozy, a rezultatem jest jeden z najbardziej oryginalnych i zaskakujących filmów w MCU. Na plus można również zaliczyć ograniczenie fanserwisu, jakim w ostatnim czasie Marvel rozpieszczał widownię. Nie zabrakło kilku znakomitych smaczków, ale Tom Cruise jako Iron Man, powrót Hugh Jackmana czy obecność całej obsady "Szybkich i wściekłych" okazały się daleko posuniętymi fantazjami i całe szczęście - umożliwiło to skupienie się wyłącznie na fabule i nie rozwlekanie jej do stu pięćdziesięciu minut.


Doktor Strange w multiwersum obłędu
Tytuł oryginalny: Doctor Strange in the Multiverse of Madness

USA, 2022

Marvel Studios

Reżyseria: Sam Raimi

Obsada: Benedict Cumberbatch, Elizabeth Olsen, Xochitl Gomez



Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce