Obraz artykułu C'mon C'mon. Jesse, czyli o wychowaniu

C'mon C'mon. Jesse, czyli o wychowaniu

82%

"Papierowy księżyc" Bogdanovicha, "Ponad szczytem" ze Stallonem, "Goofy na wakacjach" - podróż dorosłego z dzieckiem, odmieniająca spojrzenia na świat obydwojga, to trop, którym podążało wielu reżyserów. Mike Mills nie szukał jednak sposobu na opowiedzenie czegoś nowego w przewidywalnej konwencji. Mimo że przemieszczamy się pomiędzy Los Angeles, Nowym Jorkiem a Nowym Orleanem, nie posuwamy się daleko, ale może nie ma w tym niczego niewłaściwego, że miejsce, do którego dążymy jest tym samym, w którym już się znajdujemy.

Ponad dwa lata temu Joaquin Phoenix dokonał niemożliwego - sprawił, że setki tysięcy widzów i widzek na całym globie poczuły empatię do jednego z najokrutniejszych psychopatów w historii popkultury. Z czasem okazało się jednak, że Joker wziął go za zakładnika, a w noszeniu tej samej marynarki na kilku ważnych galach czy w działalności na rzecz praw zwierząt upatrywano odzwierciedlenia antysystemowej postawy. To nie pierwszy aktor, który wpadł w wizerunkową pułapkę (innym świetnym przykładem jest Keanu Reeves jako wzór cnót i dobroci), a początek "C'mon C'mon" może sugerować, że nieprędko się z niej uwolni.

 

Wykreowany przez niego Johnny to fajny czterdziestoparolatek. Nie trzyma się konwenansów, ma ciekawą pracę, potrafi ciekawie opowiadać i chociaż tkwiący głęboko w jego sercu smutek odkształca się grymasem na twarzy, sprawia wrażenie człowieka doskonale wyćwiczonego w tłumieniu emocji. Na pierwszy rzut oka może wydawać się tym samym utrapionym samotnikiem, co Arthur Fleck, który również zarabiał na życie przy użyciu mikrofonu, ale szybko okazuje się, że ciężar spoczywający na jego barkach to kategoria wagowa, w jakiej przetrwać próbuje większość z nas. To nie jest podróż z majaczącym na linii mety załamaniem nerwowym, to nie jest historia o tym, kim możemy się stać, jeżeli jeszcze to jedno, pozornie niewiele znaczące wydarzenia zostanie dodane po niewłaściwej stronie szali. To historia o tu i teraz, o życiu, jakie wiedzie wielu z nas, a tym samym ma wyraźnie bardziej uniwersalny charakter.

Kadr filmu "C'mon C'mon". Mężczyzna spaceruje z dzieckiem. W tle znajduje się most.

Na szczęście Mills uniknął rzucania swoim bohaterom zbyt wielu kłód pod nogi. Dynamika tego rodzaju filmów, gdzie krzyżują się losy dwóch bardzo odmiennych, dotąd niemal obcych sobie osób na ogół ma przewidywalny przebieg - najpierw nałożona zostaje fastryga zespalająca dwa kawałki materiału, później dochodzi do konfliktu grożącego rozerwaniem, a w finale dochodzi do ostatecznego zaciśnięcia ściegu. Waga tak używanych kryzysów jest niewielka, a ich charakter pretekstowy, więc zrezygnowanie z melodramatycznego tonu wychodzi filmowi wyłącznie na dobre. Z drugiej strony plan ramowy "C'mon C'mon" dałoby się rozpisać w garstce punktów, czasami seans przypomina podglądanie terapii i jeden czy dwa momenty zwrotne albo intensyfikujące akcję nie mogłyby mu zaszkodzić.

 

O Johnnym nie można napisać, że w stosunku do Jessego (Woody Norman) realizuje określony program pedagogiczny, ale nawet bez kadru ukazującego plakat z wielkim napisem "Rousseau" mniej więcej w połowie, da się zidentyfikować leżącą u podstaw scenariusza sympatię do nurtu naturalistycznego, swobodnego wychowania dziecka z ograniczoną do czuwania rolą wychowawcy. Formowanie poprzez doświadczenie czy konfrontowanie się z własnymi emocjami zostały jednak poszerzone o relację zwrotną - Johnny nie jest mistrzem obdarzonym tajemną wiedzą na temat życia. Proste pytania zadawane przez podopiecznego to te same, przed którymi ucieka, a przyparty do muru, musi w końcu pozwolić sobie na chwilę autorefleksji. Doskonale korespondują z tym faktyczne "rozmowy o życiu" przeprowadzone z nastolatkami, które wyrażają strach przed zagładą planety i przed samotnością, uskarżają się na powierzchowne ocenianie innych, na brak komunikacji pomiędzy ludźmi, na skonstruowanie świata oczekującego tłumienia emocji. Niby kolejna runda pokoleniowych zapasów, najstarszej dyscypliny w dziejach ludzkości, ale już samo umieszczenie tych wypowiedzi w filmie dowodzi, że młodzież nigdy dotąd nie miała tak wielu możliwości wyartykułowania tego, co ją trapi i może dzięki temu nie tylko wygra walkę (na co i tak jest skazana - młodość zawsze pokonuje starość), ale zdoła nawet zachować przy tym odrębną tożsamość.

Kadr filmu "C'mon C'mon". Kobieta siedzi przy łóżku śpiącego dziecka.

Czerń i biel ujednolicają wszystkie miasta, do których zostajemy zabrani, dzięki czemu podróż ma wymiar symboliczny, a nie turystyczny. To nie jest kino drogi, mimo że wzbudza takie skojarzenia, (chociażby dlatego, że brakuje mu najistotniejszego atrybutu tego rodzaju filmów - czasu spędzonego w samochodzie, ze zmieniającym się krajobrazem za oknami), ale trudno nie odnieść wrażenia, że w ciągu nieco ponad stu minut udało się nam odbyć bardzo długą, kształtującą podróż.


C'mon C'mon

Stany Zjednoczone, 2021

A24

Reżyseria: Mike Mills

Obsada: Joaquin Phoenix, Woody Norman, Gaby Hoffmann



Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce