Pod względem nagromadzenia gatunkowych schematów to nie jest nawet poziom dwóch filmów o najsłynniejszym barbarzyńcy z udziałem Arnolda Schwarzeneggera, a raczej ich skrajnie przejaskrawionych, wypranych z subtelności, nieporadnych kopii z włoskim rodowodem pokroju "Atora, Walczącego Orła", "Thora Zdobywcy" czy "Yora, myśliwego z przyszłości". Nawet tamte, tworzone z kanibalistycznych pobudek podróbki udowadniały jednak, że oryginalność nie jest w tym gatunku najcenniejszą cechą ("Podbój" Lucio Fulciego albo "Barbarzyńcy" Ruggero Deodato to najlepsze przykłady) i to samo tyczy się komiksu Andrew MacLeana.
W czwartym tomie obdarzony napęczniałymi mięśniami w miejscach, gdzie nie spodziewalibyście się, że można mieć mięśnie Norgal w końcu udowadnia, że nie jest jedynie przedłużeniem miecza. Poznajemy fragment jego niechlubnej historii jako kata w mieście Arnak Pluth i towarzyszymy w chwilowym kryzysie, który - jak na twardziela żywcem przeniesionego z lat 80. przystało - próbuje wyleczyć alkoholem. Próżno w tym szukać realistycznego, ludzkiego dramatu czy dodatkowej głębi i cała szczęście - to nie jest "Monstressa", gdzie ciężar treści jest tak wielki, że czasami brakuje odwagi, by przerzucić kolejną stronę. Jeżeli tutaj główny bohater ma chwilę słabości, to nie po to, by nakłaniać do refleksji, a po to, by chwilowa utrata pełni mocy sprowadziła na niego tarapaty i pozwoliła scenarzyście wrzucić wyższy bieg.
Misje poboczne, zbieranie przedmiotów, pokonywanie pomniejszych wrogów w oczekiwaniu na przybycie jednego z bossów i misja główna w nieco odleglejszej perspektywie - ten wzorzec błyskawicznie rozpoznają z kolei gracze, a w dodatku po drodze padają tak soczyste zdania, jak jestem ostrą krawędzią klingi śmierci albo strach i lojalność roznosiły się wokół ciebie jak ogień po łoju, co po zsumowaniu działa z mocą zaklęcia zniewalające przy lekturze nawet te osoby, które nie określiłyby siebie jako gorliwych zwolenników fantasy, czego sam jestem dowodem.
Swoboda, z jaką MacLean porusza się pomiędzy gatunkowymi kliszami i zdolność wydobywania ich esencji mogłyby nie wystarczyć, by wynieść "Head Loppera" ponad poziom sentymentalnej podróży w przeszłość. Jego największym atutem jest oprawa graficzna, w której można doszukać się wpływów "Hellboya" Mike'a Mignoli, "Umbrella Academy" Gabriela Bá czy "Lastmana" Bastiena Vivèsa. Wystarczy rzucić okiem na okładkę, by odczytać intencje - dominują ascetyczność, jednolite połacie kolorów z prostym cieniowaniem w formie albo czarnych plam, albo długich, gęsto słanych linii równoległych. Nawet mimika poszczególnych bohaterów/bohaterek to niewiele ponad manipulowanie jedną-dwoma liniami, zupełnie jak w animacjach Chucka Jonesa, gdzie minimalne środki pozwalały na precyzyjne ukazywanie stanów psychicznych.
Cechą szczególną MacLean jest także ukazywanie ruchu w większej liczbie kadrów, niż w zachodnim komiksie jest to na ogół praktykowane. Kiedy na przykład w drugiej połowie tomu wrogiemu jaszczurowi odrasta ręka, nie pokazuje tego w dwóch ujęciach (brak ręki na jednym, odrośnięta na drugim) jak to najprawdopodobniej zostałoby uchwycone w większości mainstreamowych historii superbohaterskich. Dokłada trzeci, pośredni, który dla fabuły pozostaje obojętny, ale wzmacnia wrażenie ruchu, co w rezultacie sprawia, że "Head Lopper" przypomina niemalże serial animowany i robi szczególnie duże wrażenie w zaskakująco widowiskowych scenach akcji.
Na szczególny wyróżnienie zasługuje również Jordie Bellaire, kolorystka uosabiająca stwierdzenie "mniej znaczy więcej". Przy dzisiaj nieograniczonym dostępie do każdego możliwego koloru, woli narzucać sobie ściśle dookreślone ramy. Niemal dla każdej sceny ustala odrębną, wąską paletę mocno nasyconych barw i jeżeli wychodzi poza nią, to tylko dla dodatkowego podkreślenia istotności jakiegoś wydarzenia.
"Head Lopper" to przygoda, którą kiedyś już przeżyliśmy, ale pochłaniająca nie dlatego, bo odwołuje się do nostalgii, a dzięki opowiedzeniu jej w taki sposób, jakby była czymś świeżym i nowym. Jeżeli przynajmniej w minimalnym stopniu darzycie fantasy sympatią, nie ma takiej możliwości, żebyśmy nie pokochali tej serii.
Head Lopper
Polska, 2021
Non Stop Comics
Scenariusz: Andrew MacLean
Rysunki: Andrew MacLean
Head Lopper, tomy 1-3. Gdyby Conan trafił do świata samuraja Jacka