Kiedy tylko Kirby przestał sprawować opiekę nad serią (po zaledwie dziewiętnastu zeszytach, niedawno wydanych w Polsce w wielkim formacie pod tytułem "Przedwieczni"), jego pomysł na ujednolicenie mitologii z różnych zakątków globu, złączenie ze sobą wszelkich legend, religii i ludowych wierzeń oraz dodanie własnej wizji, która pozwalała wyjaśnić współistnienie ich został wcielony do głównego nurtu komiksów Marvela. Nie trudno się domyślić, że jeżeli powstanie sequel "Eternals", jego więzi z dwudziestoma pięcioma wcześniejszymi filmami Marvel Cinematic Universe także zostaną zaciśnięte, ale zanim do tego dojdzie, można odetchnąć z ulgą, bo Zhao zdołała wprowadzić do nieco skostniałej formuły produkcji Kevina Feige odrobinę świeżości.
Premierę "Eternals" dzielą zaledwie dwa tygodnie od premiery innego wysokobudżetowego filmu science-fiction, który również musiał skonfrontować się z oczekiwaniami oddanych fanów i fanek - "Diuny". U podstaw to bardzo odmienne przedsięwzięcia - z jednej strony kino stawiające na akcję, z drugiej kino niemalże polityczne, ale pod wieloma względami można je ze sobą zestawić i niemal za każdym razem to pierwszy z nich wychodzi z konfrontacji obronną ręką.
Od strony wizualnej obydwa stoją na najwyższym możliwym poziomie, obydwa łączą zdjęcia wykonane w pieczołowicie dobranych lokacjach z kilku kontynentów z absolutnie wszystkim, co dzisiejsze komputery są w stanie z siebie wykrzesać. W obydwu też kamera porusza się w niespiesznym tempie, często ukazuje wydarzenia z odległej perspektywy i pozwala nacieszyć oko nawet w scenach akcji, których nie poszatkowano w szereg następujących po sobie szybkich ujęć sztucznie pompujących dynamikę. O ile jednak "Diuna" przez pierwszą godzinę drepcze w miejscu, zawiera niewiele treści i od początku do końca utrzymana jest w tym samym, patetycznym tonie, a w dodatku ma rację bytu wyłącznie w ścisłej więzi z kontynuacją, która trafi do kina dopiero za dwa lata; o tyle w "Eternals" nastój zmienia się nieustannie, od wzniosłego po intymny, od humorystycznego po dramatyczny, a znajomość przeszłych czy przyszłych filmów Marvela nie jest konieczne do wsiąknięcia w tę historię i poznanie jej od początku do końca.
Zhao stanęła w dodatku przed znacznie trudniejszym zadaniem, bo musiała przedstawić aż dziesięć nowych bohaterek/bohaterów oraz szereg pobocznych postaci, a przed gniewem z powodu zmiany płci, pochodzenia czy historii większości z nich uchroniło ją prawdopodobnie tylko to, że pierwowzór Kirby'ego jest pozycją mało znaną osobom spoza grona rozczytanego w "papierowym" Marvelu (ale głosów oburzenia nie zabrakło, bo okazuje się, że w 2021 roku kilkusekundowy pocałunek pomiędzy dwoma mężczyznami nadal potrafi wzburzyć...). Zack Snyder nie podołał podobnemu zadaniu w "Lidze Sprawiedliwości", a dysponował przecież panteonem pół-bogów rozpoznawalnych i zakorzenionych w popkulturze. Kiedy zebrał ich w drużynę, okazali się pozbawioną cech szczególnych szarą masą, wyróżniającą się tylko tym, że jeden szybko biega, inny lata i strzela z oczu wiązką promieni, a jeszcze inna to zaprawiona w boju wojowniczka, która niczego się nie boi...
Tak się składa, że w szeregach Przedwiecznych znalazły się jednostki o niemal identycznych mocach - odpowiednio Makkari (Lauren Ridloff), Ikaris (Richard Madden) i Thena (Angelina Jolie) - ale jeszcze zanim wymieniają pomiędzy sobą pierwsze zdania, wystarczy inicjująca seans scena walki, by przekonać się, że będziemy mieć do czynienia z przyjaciółmi, którzy znają siebie na wylot i wiedzą, jak uzewnętrznić to, co mają w sobie najlepsze. Nawet Avengers nie mieli tak dobrze dopasowanej zespołowej choreografii pojedynków, niemal każdy cios jednej osoby jest tutaj zsynchronizowany z ciosem drugiej. Eternals poruszają się z precyzją i pewnością siebie niczym Chicago Bulls w sezonie 1995-1996 i chociaż nie zaszkodziłoby, gdyby obniżyć poziom CGI (co ostatnio świetnie sprawdziło się w "Shang-Chi i legendzie dziesięciu pierścieni"), to i tak są to jedne z lepiej zrealizowanych potyczek tego uniwersum.
Przewrotnie najintensywniejsze są jednak nie sceny akcji, lecz te z interakcją na poziomie niemal kina obyczajowego. Zhao pokazała w "Nomadland", z jak dużą sprawnością potrafi na zmianę wysuwać na front i wycofywać na drugi plan swoją główną bohaterkę (Sersi Gemmy Chan to odpowiednik Fern Frances McDormand), a tułających się przez stulecia superbohaterów traktuje z nie mniejszą czułością niż współczesnych nomadów żyjących w kamperach. Nie ma postaci niepotrzebnych, dodanych na siłę czy nieistotnych z perspektywy fabuły. Jeżeli komuś (a takich głosów w internecie nie brakuje) wydaje się z kolei, że grupa zróżnicowana pod względem płci, rasy, orientacji seksualnej, wieku czy rożnego rodzaju zaburzeń to naciągany pomysł albo nawet jakiegoś rodzaju ideologiczna propaganda, wystarczy postawić siebie na miejscu Celestian, którzy odpowiadają za tchnięcie życia w Eternals - czy w grze wideo umożliwiającej tworzenie postaci w kółko tworzylibyście blondwłosego paladyna o niczym niezachwianym kodeksie etycznym, czy dla urozmaicenia rozgrywki sięgnęlibyście także po elficką czarodziejkę, krasnoludzkiego osiłka ze słabością do piwa lub goblińskiego cwaniaka?
Przeskoki w czasie na dystansie odległym o setki albo tysiące lat umożliwiają reżyserce uniknięcie najbardziej sztucznego z możliwych wprowadzeń nowych postaci - wykrzykiwania ich imion w nienaturalny sposób w sytuacjach zupełnie do tego niepasujących (w świecie rzeczywistym do bliskich osób rzadko zwracamy się po imionach). Raz jesteśmy w starożytnej Mezopotamii, kiedy indziej w dzisiejszym Londynie, a okazjonalnie zostajemy zabrani nawet w krótkie podróże w kosmos. Z początku akcję napędza schemat zbierania drużyny przed podjęciem działań mających na celu ocalenie świata, ale przemieszczanie się pomiędzy epokami pozwala lepiej, bez uczucia pośpiechu poznać ekipę złożoną z indywidualistów targanych odmiennymi emocjami, troskami, przekonaniami i ideałami. To obraz społeczeństwo zarówno w jego najmniejszym wymiarze, czyli jako pojedynczej rodziny, jak i w skali całych narodów, gdzie na wypracowanie porozumienia nierzadko potrzeba wielu dekad.
W komiksie Jacka Kirby'ego widmo zgładzenia całej planety zostało sparowane z osobistymi dylematami Przedwiecznych, którzy dysponowali nadludzkimi mocami i odpornością na upływ czasu, a jednak borykali się z problemami doskonale znanymi każdemu człowiekowi. Reżyserka poszła tym tropem, wiodącym zresztą przez sposób narracji doskonale znany z jej poprzednich, kameralnych obrazów i umieściła w sercu marvelowej produkcji to, co w romantycznych uniesieniach zawsze jest z nim utożsamiane - "Eternals" to przede wszystkim film o miłości. Miłości do człowieka, do siebie nawzajem, miłości szczęśliwej, niespełnionej, ukrywanej, nieodwzajemnionej, miłości rodzącej się i miłości w pełni rozkwitu. Może to wyglądać do bólu sztampowo i naiwnie, w rękach niejednego twórcy okazałoby się trudne do wybronienia, ale Zhao przelała na swoje postacie tak wiele emocji i uczuć, że emanują nimi w niewymuszony sposób.
Dzięki temu nie przeszkadza nawet brak wyrazistego czarnego charakteru. Z dewianta Kro dałoby się wprawdzie wycisnąć więcej (Kirby'emu udało się), ale konflikt napędzający wydarzenia w "Eternals" przypomina raczej rodzinną kłótnię, której konsekwencje mogą zagrozić całej ludzkości, niż klasyczną walkę krystalicznie czystego dobra z całkowicie przegniłym złem. Zhao pokazała jeszcze dosadniej niż "Wojna bohaterów", że świat nie został zbudowany na fundamencie dwustronnego medalu, bo przecież ani po Iron Manie, ani po Kapitanie Ameryce nikt by się nie spodziewał gotowości do popełnienia zbrodni dla osiągnięcia celu, a Thena, Ajak, Sprite, Phastos czy Druig to imiona nieobciążone żadnymi domysłami i oczekiwaniami. Przedwieczni są tak mało rozpoznawalni, że naprawdę potrafią zaskoczyć, zwroty akcji łatwe do odczytania, a konflikt moralny ma jeszcze większą wagę niż w przypadku zasadności decyzji Thanosa o usunięciu połowy życia na świecie dla ratowania drugiej połowy.
"Eternals" to być może najmniej marvelowy film w całym MCU. Sięga po niektóre schematy gatunkowe, ale wprowadza na tyle dużo nowego, że sprawia wrażenie całkowicie odrębnego bytu. Nie jest nawet obciążony coraz bardziej odtwórczym, bazującym na szybkiej zmianie nastroju humorem (jak w pierwszym "Avengers", kiedy Hulk brutalnie i komediowo przerywa poważny monolog Lokiego), który zaczyna przypominać powtarzanie tego samego kawału. Na pewno nie jest to rewolucja, ale ewolucja w kierunku, który być może pozwoli uchronić kino superbohaterskie przed udławieniem się własnym ogonem.
Eternals
Stany Zjednoczone/Wielka Brytania, 2021
Marvel Studios
Reżyseria: Chloé Zhao
Obsada: Gemma Chan, Richard Madden, Angelina Jolie