O ile horror ma się dzisiaj świetnie, jest jednym z najbardziej dochodowych gatunków na świecie, a w dodatku arthouse'owe filmy grozy jako jedne z nielicznych nie muszą być ekranizacją komiksu czy gry komputerowej, sequelem, prequelem albo remakiem, żeby przynosić ogromne zyski, o tyle prosty koncept slashera wydaje się nie przemawiać do dużej części publiczności, czego najświeższym przykładem jest "Halloween zabija" - po kilku projekcjach bardzo wysoko ocenianego przez media wyspecjalizowane w gatunku, a później zmiażdżonego przez bardziej ogólne serwisy, które zarzucały mu między innymi... zbyt dużą brutalność.
Podzielone głosy towarzyszyły również ubiegłorocznej premierze pierwszego polskiego slashera - "W lesie dziś nie zaśnie nikt", w niektórych opiniach zbyt schematycznego, choć ewidentnie zabawa i umiejętna żonglerka kliszami znanymi z letnich obozów terroryzowanych przez tajemniczych morderców z "The Burning", "Sleepway Camp" czy przede wszystkim "Piątku trzynastego" stanowiła główne założenie scenariusza. Bartosz M. Kowalski z fanowską pasją odhaczył szereg obowiązkowych punktów, ale także rozszerzył je o podpunkty własnego autorstwa, na co niewielu reżyserów nurtu ma dzisiaj odwagę. Slasher uchodzi za przesiąknięty nostalgią, więc najłatwiejszą drogą do osiągnięcia sukcesu jest podążanie szlakiem fanserwisu, ale Kowalski ani za pierwszym razem, ani tym bardziej za drugim nie zamierzał pójść na skróty.
Wydarzenia z "dwójka" są bezpośrednią kontynuacją pierwszej części, ale ton wyraźnie się zmienił. Elementy komediowe sprowadzono niemal wyłącznie do cech charakteru niektórych postaci (zwłaszcza dwóch pokrak z Wojska Obrony Terytorialnej, którym polskie godło i swastyka są tak samo bliskie, co nie jest niestety wymysłem całkowicie fikcyjnym...), atmosfera jest gęstsza, mroczniejsza i znacznie bardziej groteskowa, co dodatkowo zostało wzmocnione za pomocą niespiesznego tempa.
Decyzja ryzykowna, bo chociaż nie brakuje slasherów rozpędzających się na bardzo niskich obrotach (z "Halloween" z 1978 roku na czele), to po przypadających na szczyt popularności gatunku latach 80. publiczność przyzwyczajano do gnania na złamanie karku i serwowania zabójstwa za zabójstwem. W "W lesie dziś nie zaśnie nikt 2" może obyłoby się na przykład bez monologu Wojciecha Mecwaldowskiego na temat szkodliwości mediów społecznościowych, ale jest w tym coś świeżego, kiedy Kowalski jednocześnie daje się poznać jako fan, który umieszcza w pokoju swojego bohatera plakat "Maniakalnego gliniarza" i pełnymi garściami czerpie ze swoich ulubionych slasherów, a zarazem chce stworzyć coś nowego i oryginalnego.
Da się to odczytać z takich detali, jak wybranie na głównego, pozytywnego bohatera policjanta, bo przecież funkcjonariusze prawa w tego rodzaju obrazach zazwyczaj pojawiają się w ostatnim akcie, tylko po to, żeby podrapać się po czole i dopytywać z bezradnością: Co tu się właściwie wydarzyło? Nie da się tego nie odczytać ze zwrotu akcji w drugiej połowie filmu, która narzuca obranie odmiennej perspektywy, zaczyna przypominać coś pomiędzy "Behind the Mask: The Rise of Leslie Vernon" a "Psycho Goreman". Zapał i determinacja Kowalskiego do poszukiwania nowych rozwiązań przypominają motywacje, jakimi kierował się Wes Craven najpierw w "Nowym koszmarze", później w "Krzyku", a jeżeli spojrzeć na slashery z ostatnich lat (na przykład "Lumberjack Man", "Terrifier", "Furie" czy seria "Ulice strachu"), nie ma najmniejszych wątpliwości co do tego, że dwie części "W lesie dziś nie zaśnie nikt" są wśród nich najbardziej nieoczywistymi i świeżymi przedsięwzięciami.
Nie dla każdego zwolennika slasherów odstępstwa od wytyczonych przed laty reguł będą zachętą, ale każdego powinny usatysfakcjonować przynajmniej sceny pozbawiania życia ofiar, skonstruowane z użyciem praktycznych efektów specjalnych, należycie widowiskowe, krwawe, brutalne i rozgrywające się w pełni na naszych oczach, a nie - jak to dzisiaj często bywa - gdzieś poza kadrem, dla zamaskowania skromnego budżetu. Jeżeli dorzucić do tego znakomicie oddającą nastrój muzykę Jimka (w końcówce można odnieść wrażenie, że sampluje wstęp do utworu "Tame" The History of Apple Pie, ale to prawdopodobnie przypadkowa zbieżność) albo język kosmitów odczytywany głosem lektora, Jacka Brzostyńskiego (który czytał takie klasyki ery VHS-ów, jak "Zabójcza ryba" czy "Nocny terror" albo większość anime emitowanych na kanale Polonia 1), ilość różnego rodzaju smaczków nie pozwala nie zakończyć seansu z poczuciem satysfakcji... o ile darzycie slashery szczególnym uczuciem, a jednocześnie nie oczekujecie od nich zachowawczości.
"W lesie dziś nie zaśnie nikt 2" jest do pewnego stopnia horrorem hermetycznym. Podobnie jak "Krzyk" Wesa Cravena, wymaga wcześniejszego odrobienia lekcji, odpowiedniego obeznania z klasykami i świadomości, w jakim punkcie ten nurt znajduje się obecnie, bo w przeciwnym razie łatwo go skwitować jako głupi film albo sięgnąć po najbardziej niedorzeczny z możliwych zarzutów i wytykać... brak logiki. Z całym tym kontekstem w głowie, trudno nie odnieść wrażenia, że chociaż w Polsce powstał tylko jeden slasher, jest zarazem jednym z najbardziej nietypowych i najśmielej przesuwających granice gatunku na świecie.
W lesie dziś nie zaśnie nikt 2
Polska, 2021
Akson Studio
Reżyseria: Bartosz M. Kowalski
Obsada: Julia Wieniawa-Narkiewicz, Mateusz Więcławek, Zofia Wichłacz