Stereotypowe mangi battle shounen pokroju "Dragon Ball" czy "Naruto" to częste porównania przywoływane w kontekście "Lastman", a francuscy twórcy bynajmniej się od nich nie odżegnują. Turniej sztuk walki jako moment kulminacyjny i sposób na zamknięcie szeregu wątków jest im doskonale znanym narzędziem, więc korzystają z niego pewną ręką, ze świadomością, że finałowa walka dwóch najpotężniejszych wojowników nie musi być wisienką na torcie, może być ładnie wyglądającą, ale niejadalną ozdobą do kąsków o znacznie bardziej zaskakującym smaku.
Z tej perspektywy podjęta przed kilkutysięcznym tłumem decyzja młodocianego Adriana Velby i jego matki Marianne jest najbardziej zaskakującą z możliwych i nawet jeżeli uwikłanie w konsekwencje tego wyboru moralnie dwuznacznego Richarda Aldany stawia mnóstwo pytań pod adresem regulaminu, na mocy którego organizowany jest turniej (sytuacja bardzo podobna do filmowego "Mortal Kombat" z 1995 roku, gdzie raz toczono boje w specjalnie wyznaczonej do tego strefie, kiedy indziej w dowolnym innym miejscu bez udziału świadków, niektóre z nich musiały zakończyć się czyjąś śmiercią, inne kończył się remisem), nie ma to większego znaczenia dla późniejszych, ponownie odmieniających dominującą konwencję wydarzeń.
Z czasem do głosu ponownie dochodzą dystopijne fantazje scenarzystów, tym razem wzbudzające skojarzenia z "Uniwersalnym żołnierzem" Rolanda Emmericha, a nawet bardziej z jego dwoma zaskakująco udanymi sequelami w reżyserii Johna Hyamsa (dzisiaj kojarzonego głównie z serialem "Black Summer"). Wagę pojawienia się technologicznie zmodyfikowanego, rozwścieczonego Duke'a Diamonda w pełni odczują wprawdzie tylko te osoby, które zaznajomiły się z animowanym prequelem, ale nawet jeżeli były partner w boju Aldany będzie dla was zupełnie nowym bohaterem, natężenie akcji nie pozwala oderwać wzroku od kolejnych stron. To intensywne, narysowane z rozmachem (jak na dość skromny, niezbyt szczegółowy styl rysunków Vivèsa i Michaëla Sanlaville'a) widowisko, które przywołuje skojarzenia z najlepszymi latami Jean-Claude'a Van Damme'a czy Arnolda Schwarzeneggera, Sylvestra Stallone'a albo Chucka Norrisa.
W tle rozgrywa się dodatkowo całkiem sprawnie poprowadzone śledztwo dziennikarskie wymierzone przeciwko bogatym elitom; jest nowe zagrożenie w postaci Zakonu Lwa; a do tego w końcu zaglądamy na dłużej do Doliny Królów, gdzie zaczęła się ta historia i gdzie być może dobiegnie końca, bo panują tutaj bojowe nastroje, a sielanka została zastąpiona szykowaniem się na wojnę. Jak na dwieście stron, ładunek treści okazuje się porażający, ale nigdy na tyle przytłaczający, by śledzenie losów poszczególnych postaci okazało się zbyt trudnym zadaniem.
Żonglowanie gatunkowymi schematami to dzisiaj gatunek sam w sobie, ale francuskie trio nie ulega pokusie wykazywania się bogatymi zasobami inspiracji, nie sięga po zamaskowane cienką warstwą pudru popkulturowe odniesienia, które miałyby nadać ich dziełu metanarracyjnego charakteru. Fascynacje, którymi Vivès, Balak i Sanlaville przez lata nasiąkali wypływają z nich w naturalny sposób i chociaż gdyby wybrać przypadkowe dwie strony z pierwszego tomu i porównać z przypadkowymi dwiema z piątego, tylko charakterystyczne rysunki zdradzałyby związek, jakimś sposobem układa się to w spójną całość. To rzadka umiejętność, dzięki której na każdy kolejny tom wyczekuje się ze zniecierpliwieniem.
Lastman
Polska, 2021
Non Stop Comics
Scenariusz: Bastien Vivès, Balak
Rysunki: Bastien Vivès, Michaël Sanlaville
Lastman, tom 1. Francuski shounen
Lastman, tomy 2 i 3. Gdzieś pomiędzy Dragon Ballem a Mad Maxem