Hickok pojawił się już w poprzednim tomie, jego tytułową bohaterką była Calamity Jane, ale okładkowe wyróżnienia mają w tej serii charakter symboliczny - w rzeczywistości trudno wskazać na wiodącą postać, ich losy splatają ze sobą, a czas rozłąki to czas przemian, dojrzewania, ewolucji w kierunku postrachów dopiero formujących się Stanów Zjednoczonych Ameryki.
Dziki Bill na tym etapie jest już postrachem każdego, kogo twarz znalazła się na liście gończym, ale w odróżnieniu od tomu pierwszego, przy drugim nie musimy brać jego reputacji na wiarę. Już na początkowych stronach przedstawia się jako sprawny detektyw i bezwzględny egzekutor, łowca nagród na miarę Spike'a Spiegela z "Cowboy Bebop" albo Rick Deckard z "Blade Runnera". Jest w jego chłodnym opanowaniu, niemal samurajskiej honorowości i umiejętności wykorzystania nie tylko colta, ale także sprytu coś fascynującego, archetypicznego, wzbudzającego skojarzenia z Clintem Eastwoodem i Toshiro Mifune, ale Martha Jane Cannary-Burke (czyli przyszła Calamity Jane) okazuje się o te wszystkie towarzyszące jej słabości i rozterki ciekawszą postacią. Oglądanie zaprawionego w boju twardziela w akcji sprawia przyjemność, niemniej to losy dopiero dążącej do podobnego statusu Jane potrafią żywo zaangażować.
Wracamy do niej w momencie, gdy ma za sobą pół roku służby w Armii Unii, oczywiście pod przykrywką młodego mężczyzny. Nie jest to jednak typowa historia w typie Mulan (albo Viktorii Savs, Mercadery czy Joanny Żubr - kobiet wkradających się w wojskowe szeregi pod przebraniem było w przeszłości mnóstwo), do rozstania z mundurem dochodzi dość szybko, po krótkim, ale brutalnym starciu z Indianami. Jane uchodzi z niego cało tylko dlatego, bo jej płeć zostaje zdemaskowana, co wprowadza przeciwnika w tak wielką konsternację, że postanawia lepiej poznać istotę (bo zachodzi podejrzenie, że może być duchem) łamiącą jeden z nielicznych konwenansów łączących tubylców z przybyszami z Europy.
Hollywoodzkie (i w mniejszym stopniu włoskie) spojrzenie na Amerykę z początku XIX wieku zazwyczaj ukazuje potyczki w zamkniętym gronie "bladych twarzy", wojny pomiędzy bandytami a mieszkańcami miasteczek, bandytów z innymi bandytami albo bandytów z heroicznymi jednostkami. Indianie są portretowani jaki widmo krwiożerczych, przypominających niemal nieludzkie stworzenia z filmów grozy "dzikusów" i umieszczani gdzieś na odległym planie. Gloris na szczęście zboczył z tej ścieżki, a jedne z najciekawszych momentów drugiego tomu wiążą się z wizytą w indiańskiej wiosce, poznawaniem obyczajów, łagodnym traktowaniem jeńców, czcią dla ciężkiej pracy. Zwyczaje oczywiście różniły się w zależności od plemienia, ale nie sposób nie zauważyć, że to porywczy, odurzeni alkoholem i żądzą gwałtu kowboje odznaczają się wyjątkowym barbarzyństwem i to do nich lepiej pasuje określenie "dzikusy".
"Dziki Zachód" na pewno nie jest komiksem rewolucyjnym, można go prędzej uznać za kronikarski. Realizm zarówno od strony fabularnej, jak i detalicznych, często rozciągniętych na ponad połowę strony kadrów przedstawionych w dużym formacie pozwala niemalże poczuć ciepło słońca palącego prerię. Ta archaiczna forma, proste podziały na prostokątne ramki, brak post-ironii czy meta-narracji nie każdemu przypadną do gustu, ale jeżeli szukacie westernu opowiedzianego nie ze współczesnej perspektywy, tylko jak najwierniej oddającego realia, lepiej trafić nie mogliście.
Dziki Zachód, tom 2: Dziki Bill
Tytuł oryginalny: Wild West, tome 2: Wild Bill
Polska, 2021
Lost in Time
Scenariusz: Thierry Gloris
Rysunki: Jacques Lamontagne