Nie wyrządziło to im wprawdzie dużej krzywdy, nie są to przecież dzieła wybitne, ale jest w tej serii coś wyjątkowego - pomieszanie efekciarskiego kina klasy B z komentarzem dotyczącym dzisiejszej Ameryki i przesuwanie akcentów z horroru na thriller, na satyrę, na film akcji.
O tym, jak i dlaczego popcornowe produkcje od dekad zwracają uwagę na społeczno-polityczne problemy na przykładzie między innymi "Godzilli", "Człowieka-arbuza" albo "Cannibal Holocaust" możecie przeczytać TUTAJ. "Żegnaj Ameryko" już poprzez usytuowanie akcji w Teksasie i związane z tym stanem stereotypy (niemożliwe do określenia jako krzywdzące) wyraźnie dyktuje natomiast, jakie zagadnienia znajdą się w centrum wydarzeń tym razem - łatwy dostęp do broni palnej, ksenofobia, rasizm, wypaczony patriotyzm. Nic nowego, ale nie ma w tym winy filmowców, że życie pisze wciąż ten sam scenariusz.
Tym samym scenariuszem nie posiłkują się jednak kolejni reżyserzy ukazujący nowe perspektywy na ten jeden dzień w roku, kiedy wszyscy Amerykanie mają prawo zabijać, gwałcić i plądrować. W tym tkwi siła tego cyklu - nie ma kanibalistycznych tendencji na miarę dławiącej się własnym ogonem "Piły" czy zagubionego bez udziału Jamesa Wana uniwersum "Obecności". Wykonanie nigdy nie jest szczególnie ambitne, ale świeży pomysł wystarczy, by wyczekiwać na kolejne powroty do tego świata. Tym razem główne założenie fabularne to wypowiedzenie umowy społecznej przez tę część obywateli, których w realnych świecie można było zobaczyć w akcji chociażby podczas atak na Kapitol Stanów Zjednoczonych w styczniu bieżącego roku - ich decyzją "czyszczenie" ma trwać wiecznie, a przynajmniej do czasu, gdy przy życiu będzie się utrzymywać choćby jedna osoba nieodpowiadająca ich religijno-rasowo-orientacyjnym standardom. A pewnie nawet wtedy coś by się znalazło, bo przecież za ulubioną drużynę też można zabić...
Zdarzają się momenty, kiedy przesłanie "Żegnaj Ameryko" zostaje sformułowane wprost (zwłaszcza monolog Willa Pattona na temat białych, tłustych bogaczy, którzy cały świat przemienili w koloseum i oglądają nigdy niekończące się igrzyska... Najlepiej z perspektywy kosmosu, bo przecież to jest ich najnowszą rozrywką), zdarza się stosowanie ironii (ucieczka zdesperowanych Amerykanów za meksykańską granicę), zdarza się, że mundury, emblematy i flagi przemawiające językiem akcji i wyraźnie wyznaczonych stron konfliktu. Najciekawszy jest jednak inny, mniej oczywisty związek ze światem rzeczywistym - schemat zwiększenia wybuchów, pojedynków i wystrzałów w sequelach dotyczy nie tylko filmu, ale również naszej codzienności.
Pierwsza "Noc oczyszczenia" była kameralnym thrillerem typu home invasion, pokazywała szaleńców terroryzujących jedną rodzinę. "Żegnaj Ameryko" jest z kolei próbą zawłaszczenia całego kraju przez armię podobnych fanatyków i o takich samych zmianach w ciągu dzielących te dwa obrazy ośmiu lat można mówić w niefikcyjnych Stanach Zjednoczonych. Przemoc nie sięgnęła na szczęście poziomu przyzwolenia na mordowanie, ale jej eskalacja i zuchwałość agresorów mają wyraźne odbicie w coraz liczniejszych starciach (także w Polsce).
Zmysł obserwatorski zawsze był w tej serii dobrze nastrojony, ale jeżeli faktycznie spojrzeć na nią jak na całość, mamy do czynienia z bezpośrednią kontynuacją "Czasu wyboru", który dawał nadzieję na lepszą przyszłość. W tym samym roku, kiedy fikcyjne wybory wygrywała partia dążąca do delegalizacji "czyszczenia", faktycznie do Białego Domu wprowadzał się Donald Trump, co ze zrozumiałych przyczyn nakazywało anulowanie happy endu, niemniej zastosowanie skoku o cztery lata naprzód z krótką adnotacją: Były kolejne wybory, "czyszczenie" wróciło, to dość karkołomna zmiana tonu. O równie nieudolnej można mówić w trzecim akcie, gdzie liczą się już tylko brutalne, krwawe starcia - łatwo zapomnieć, co do nich doprowadziło, a bez kontekstu szybko zaczyna pojawiać się znużenie.
Everardo Gout (wcześniej reżyser serialowy, znany ze "Snowpiercer" czy "Luke'a Cage'a") wyraźnie ma w sobie coś z pompiera. Chociaż nie nakręcił horroru, kilkukrotnie stosuje niezbyt udane jump scare'y; pozwala sobie na scenę w opustoszałym kinie, w trakcie której na ekranie wyświetlany jest "Dracula" Browninga, co oznacza, że ktoś w tym całym zamieszeniu siedzi w kabinie i zmienia kolejne szpule; a w dodatku z czasem przemienia typowego białego z dobrego domu, który z początku pozwala sobie na rasistowskie złośliwości, w "nawróconego" rycerza w lśniącej zbroi. Im dalej, tym cały ten bałagan coraz szczelniej przysłania interesujący początkowy pomysł i ważne założenia fabularne.
O całej serii "Noc oczyszczenia" można napisać, że odznacza się niewykorzystanym potencjałem. Jej transformatywność oraz odważne zmienianie konwencji za każdym razem przez pierwszy kwadrans-pół godziny składają obietnicę przedstawienia solidnego kina gatunkowego z wyrazistym przesłaniem, ale nigdy tej obietnicy nie udaje się dotrzymać. Bywa lepiej ("jedynka" i "Czas wyboru"), bywa wyraźnie gorzej ("Anarchia", "Pierwsza noc oczyszczenia", o serialu nawet nie wspominając), a "Żegnaj Ameryko" jest gdzieś pomiędzy nimi.
Noc oczyszczenia: Żegnaj Ameryko
Tytuł oryginalny: The Forever Purge
USA, 2021
Universal Pictures
Reżyseria: Everardo Gout
Obsada: Ana de la Reguera, Tenoch Huerta, Josh Lucas