Poprzednim razem największym wyzwaniem dla scenariusza okazało się wybrnięcie z trudnej sytuacji zabicia (faktycznego lub pozorowanego) zbyt wielu postaci i konieczność dodania nowych. O tym, jak trudnym jest to zadaniem mogą świadczyć chociażby kolejne sezony serialu "The Walking Dead", gdzie kompletnie roztrwoniono emocjonalne zaangażowanie budowanego latami fandomu.
Remenderowi udało się. Nawet jeżeli posłużył się tak prostymi środkami, jak zróżnicowanie bohaterek/bohaterów ze względu na narodowe i subkulturowe stereotypy, to Quan, Helmut, Tosahwi oraz Zenzele w krótkim czasie pokazali interesujące osobowości.
Przy drugim spotkaniu musieli jednak stawić czoła trudniejszemu zadaniu - pokazaniu siebie z równie korzystnej strony w sytuacji, w której przedstawianie ich przestało stanowić główną oś wydarzeń, a ciężar przeniesiono na akcję. Nie wystarczyło zainteresować osobowością, trzeba dodatkowo zainteresować działaniem i właśnie w tym zakresie szósty tom powtarza szereg wcześniej wykorzystanych pomysłów. Szkolne życie nastolatków, przepychanki na korytarzu, konflikt urastający do rangi wykraczającej poza standardowy serial Netflixa, ucieczka, narkotyczna impreza, brutalna walka o przetrwanie - to wszystko już było i ujęte w tak duże uogólnienie nie zachęca, ale diabeł tkwi w szczegółach.
Pierwszy rozdział jest odklejony od pozostałych, zamyka wątek z poprzedniego tomu związany z Sayą i Kenjim (przy okazji jesteśmy świadkami wyjątkowo nierealistycznego seppuku - żeby dokonać rytualnego samobójstwa za pomocą katany, trzeba by mieć nieprzeciętnie długi ręce) i to właśnie w nim rozgrywają się najbardziej krwawe sceny. Później pistolety i miecze idą w ruch rzadziej niż jointy i osobiste wyznania aż do ostatnich kilku stron. Remender w konwencji młodzieżowego serialu czuje się jak ryba w wodzie, potrafi na przykład dokonać romantycznego pojednania pomiędzy gotką a metalowcem za pomocą wspólnego wybijania okien przypadkowych osób przy użyciu mrożonego burrito, co może nie daje mu przenikliwego spojrzenie w stylu Gregga Arakiego, ale do Johna Hughesa już dorasta. Wyszkoleni zabójcy nigdy wcześniej nie wydawali się tak bardzo zwyczajni i przyziemni.
Innym powracającym motywem "Deadly Class" (ten nigdy się nie nudzi) są nawiązania do muzyki, pokazywanie jej jako odskoczni od okrutnej rzeczywistości i jako ogromnej pasji. Marcus ma wręcz tendencje do przemawiania językiem recenzji - gdy zostaje sprowokowany opinią wydaną pod adresem Roberta Smitha (Smętny, pozujący na Belę Lugosi angielsku klaun z niedoborem witaminy D), na chwilę zapomina o plaży, zachodzącym słońcu i zimnym piwie w dłoni. Wygłasza: "Seventeen Seconds" The Cure to akurat mocarna rzecz. Partie basu Simona Gallupa brzmią, jakby sam szatan, pan ciemności się objawił. To wcale nie są smęty. Wszystko tam przenika niesamowita atmosfera.
W dodatku gdzieś w tle migają kasety Bad Brains, The Sisters of Mercy, The Jesus and Mary Chain czy New Order; jedna z bohaterek wyraża naiwne (z dzisiejszej perspektywy) przekonanie o tym, że punk rock i gothic rock nigdy nie zostaną skomercjalizowane; a spór o to, co ma dobiegać z głośników w trakcie długiej podróży samochodowej rozstrzyga grupowy podziw dla "South of Heaven" Slayer. Niby to tylko dodatek, garstka kadrów i kilka dialogów, ale to także doskonałe przypomnienie, dlaczego subkultury były swojego czasu bardzo ważne. Oferowały unikalną możliwość ucieczki od świata przy jednoczesnym poczuciu wspólnoty z wyrzutkami z każdego zakątka globu. Remender nie wplata muzycznych nawiązań dlatego, bo jest nerdem (to można mu przypisać po gniewnym przemówieniu innej postaci na temat znienawidzonego "X-Men: Inferno"), widzi w tym raczej sposób na realistyczne ukazanie zbuntowanych nastolatków z lat 80., nie aż tak odmiennych od dzisiejszych, jak mogłoby się wydawać.
"To jeszcze nie koniec" - tytuł tomu - zdaje się być komunikatem nadanym nie przez bohaterów/bohaterki "Deadly Class", lecz przez autora. Dwa tomy temu Remender w ostatniej chwili uniknął zderzenia z wielkim finałem i chociaż utrzymuje serię przy życiu poprzez powielanie jej głównych założeń, nie musi własnoręcznie stworzonego klona utrzymywać przy życiu za pomocą respiratora. To wciąż pełna życia - ale też poczucia jego zagrożenia - historia o młodych ludziach, którzy woleliby słuchać Slayera niż stać się dosłownym tłumaczeniem nazwy zespołu z Kalifornii. Im jednak dalej (a kolejne zeszyty wciąż są publikowane, na chwilę obecną w Polsce nie ukazały się jeszcze cztery najnowsze zbiorcze wydania), tym brak świeżych pomysłów będzie coraz bardziej uciążliwy. Sądząc jednak po tym, jak sprawnie Remender przemienił bezpieczne i wtórne "Fear Agent" w znakomitą space operę, można spać spokojnie.
Deadly Class, tom 6: To jeszcze nie koniec
Tytuł oryginalny: Deadly Class Volume 6: This is not the End
Polska, 2021
Non Stop Comics
Scenariusz: Rick Remender
Rysunki: Wesley Craig
Deadly Class, tom 1. Przystosowanie do śmierci w rodzinie
Deadly Class, tom 2. Dzieci czarnej dziury
Deadly Class, tom 3. Wężowisko