Zmiana tonu przypomina zabieg zastosowany w "Hellraiser: Wrota piekieł", gdzie body horror wzbudzający odruch wymiotny u mniej zahartowanych widzów został zastąpiony historią detektywistyczną. Nie było to wprawdzie celowym działaniem, a brakiem lepszego pomysłu na nowy film z cenobitami (który musiał powstać pod groźbą utraty praw do serii) i doklejeniem ich do scenariusza, który akurat leżał na biurku, niemniej wyszło całkiem zjadliwie, czego o "Spirali" napisać nie można.
Śledztwo prowadzone przez detektywa Zeke'a Banksa ma mniej zwrotów akcji i napięcia od śledztw prowadzonych przez Scooby'ego-Doo i jego Brygadę Detektywów, a w dodatku Chris Rock gra tak, jakby na niego samego czyhała poza ekranem jakaś piekielna machina tortur, do której zostanie przytwierdzony, jeżeli choćby na chwilę spuści z tonu i nie będzie pozował na doświadczonego przez życie twardziela. Zadanie ma zresztą o tyle utrudnione, że w jego ojca (również gliniarza) wcielił się Samuel L. Jackson, a jeżeli pamiętacie, jaki napis widniał na portfelu jego bohatera w "Pulp Fiction", to doskonale wiecie, że mierzyć się z nim nie można.
Rocka jako stereotypowego samotnego policjanta, który wzbrania się przed przyjęciem "żółtodzioba" na partnera może dałoby się przełknąć przy nastawieniu na prostą, niezobowiązującą rozrywkę, gdyby nie znacznie bardziej uciążliwy mankament - zrealizowanie filmu wyglądającego tak, jakby czas stanął w miejscu w okolicach 2005 roku. Myśleliście, że gwałtowne, ekstremalne zbliżenia; równie niespokojne zmiany tempa pracy kamery i trzęsienie nią w scenach akcji; rozmyte tła, zmiany ostrości w jednym ujęciu i szybkie cięcia to relikty przeszłości? Powinny nimi być, ale Bousman nie tylko z archeologicznym zapałem odkopał je, postanowił także odrestaurować i umieścić na wystawie z dopiskiem "nowość". Na pewno kilka osób da się na to nabrać, ale bardziej uważne szybko spostrzegą, że to jeden z najpaskudniej nakręconych horrorów od wielu lat. O ile w ogóle można "Spiralę" pod tę kategorię podciągnąć.
Horror nie musi straszyć, może być śmieszny, może być nawet romantyczny, ale musi być w nim coś mrocznego, musi towarzyszyć mu specyficzna atmosfera, a tutaj niczego takiego nie znajdziecie. Bousman czasami pozuje na Davida Finchera, ale podobnie jak wykreowany przez niego zabójca z łbem prosiaka jest kiepską imitacją Jigsawa, także on niewiele oryginalności jest w stanie z siebie wykrzesać. Kiedy indziej sili się na wstrząsanie publicznością, ale nie ma na to żadnego innego pomysłu, jak tylko najprostsze, wywołujące fizyczne reakcje, ale nie budujące ani odrobiny napięcia jump scare'y (za każdym razem, gdy przy porwaniu ofiarom nakładana jest na twarz maska, brzmi to jak wybuch granatu).
"Death of Me" i "Zakon Świętej Agaty" to gnioty, które Bousman zrealizował przed "Spiralą" - nie powinno pozostawiać to złudzeń, co do niskiej jakości jego wytworów, a jednak rozczarowanie jest tym razem znacznie większe, bo trudno nie odnieść wrażenia, że zmarnowano świetną okazję na odratowanie pierwotnego pomysłu Jamesa Wana i zastąpienie bezrefleksyjnej masakry czymś choć odrobinę bardziej ambitnym. Buddy cop movie z Samuelem L. Jacksonem i Chrisem Rockiem z dodatkiem horroru to mógł być strzał w dziesiątkę, a zamiast tego jest kolejny strzał w kolano.
Spirala: Nowy rozdział serii Piła
Tytuł oryginalny: Spiral: From the Book of Saw
Kanada/USA, 2021
Lionsgate
Reżyseria: Darren Lynn Bousman
Obsada: Chris Rock, Samuel L. Jackson, Max Minghella