Obraz artykułu Na rauszu. Szukając sensu życia na dnie butelki

Na rauszu. Szukając sensu życia na dnie butelki

94%

Jedno "piwko", pierwszy urwany film, "nigdy więcej nie wypiję", zakrapiane imprezy, alkohol na każdym spotkaniu towarzyskim i w końcu alkohol bez dodatkowych powodów - ten scenariusz zna każdy. Jeśli nie z własnego doświadczenia, to z otoczenia albo z licznych filmów czy książek romantyzujących trud zmagania się z nałogiem. "Na rauszu" nie jest jednak po prostu kolejnym tego rodzaju obrazem, nie jest pozorną przestrogą, po zapoznaniu się z którą od razu przychodzi ochota na chwycenie za szyjkę.

Otwierająca scena z przemierzającymi miasto z piwami w dłoniach młodymi ludźmi wygląda jak żywce wyciągnięta z amerykańskiej komedii pokroju "American Pie", ale to wabik, po połknięciu którego poznajemy faktycznych głównych bohaterów - nauczycieli i ojców tych nastolatków. Jeszcze nieborykających się z problemami alkoholowymi, ale już w defensywie na wojnie o własną tożsamość.

 

Martin (Mads Mikkelsen) nie oszukuje siebie - czuje, że jego energia, urok osobisty, jego "mojo" gasną, a wymijająca odpowiedź żony na pytanie o to, czy stał się nudny utwierdza go w tym przekonaniu. Podobnie znudzeni uczniowie i znudzeniu synowie preferujący ekrany telefonów od wszystkiego, co ma do powiedzenia. Kulminacyjne momenty podobnych kryzysów często popychają do uśmierzenia bólu za pomocą używek, ale Martin i koledzy nie sięgają po flaszki dla stłumienia dotkliwych autorefleksji - odwołują się do teorii norweskiego psychiatry, Finna Skårderuda, zgodnie z którą pewna ilość alkoholu we krwi ma wręcz zbawienne działanie. To nie jest film o upadku, to film o desperackiej próbie ustrzeżenia się przed nim. Czy udanej? Na to pytanie trudniej odpowiedzieć...

Kadr filmu "Na rauszu". Nauczyciel i uczniowie w klasie.

Po przygnębiającym wstępie, zostajemy skierowani na tor czarnej komedii. Czterech dorosłych mężczyzn ze śmiertelną powagą przeprowadza alkoholowy "eksperyment", czego z porównywalnym opanowaniem nie da się oglądać. Niewielkie ilości wódki czy wina natychmiast podnoszą ich nauczycielskie kompetencje, przestają być nudziarzami dążącymi do odbębnienia roboty i wytrwania do ostatniego dzwonka, nagle szczerze fascynują swoich uczniów i pomagają w zaliczeniu egzaminów czy wygraniu meczu. W domu sytuacja wygląda jeszcze lepiej - trochę sztucznie wywołanego rozluźnienia i w rozmowie z żoną pojawia się dawny ogień. Po co więc w ogóle przestawać pić? Przecież praktyka, nauka, nawet zwyczaje przywoływanego na ekranie literackiego autorytetu, Ernesta Hemingwaya, wskazują na same korzyści.

 

Ale to nieprawda. Przypisywanie wyższej wartości nałogowi autora "Komu bije dzwon" jest w popkulturze mocno zakorzenione, reżyser Thomas Vinterberg nie przypadkowo cytuje akurat jego, bo trudno o przykład lepszego kompana ze świata rzeczywistego dla Martina i jego paczki. Hemingway już przed czterdziestką zaczął jednak odczuwać dolegliwości związane ze swoimi zwyczajami, przed pięćdziesiątką ukrywał puste butelki pod szpitalnym łóżkiem i nawet kiedy bliski przyjaciel oraz lekarz informował go wprost, że jest o krok od sprowadzenia na siebie nieszczęścia, wolał odebrać sobie życie za pomocą strzelby niż przestać pić. Niepostrzeżenie z radosnego miejsca, gdzie alkohol stanowi rozwiązanie wszystkich problemów przesuwamy się właśnie w kierunku wyboru pomiędzy przynoszącą satysfakcję autodestrukcją a długim, zdrowym życiem, w którym cały czas czegoś brakuje.

Kadr filmu "Na rauszu". Trener i jego uczniowie przed meczem.

Vinterberg ostatecznie ani nie gloryfikuje picia, ani nie uprawia moralizatorstwa. Wraz ze znakomitą obsadą (z każdym z głównych bohaterów współpracował już w przeszłości, przy "Polowaniu", "Komunie" czy "Festen") koncentruje się nie tyle na sformułowaniu jednoznacznego przekazu, co na obróceniu medalu w taki sposób, by obydwie jego strony stały się równie widoczne. Picie może być znakomitą rozrywkę i niemal każdy ma wspomnienia związane z alkoholem, które uważa za jedne z najważniejszych w życiu. Picie dodaje odwagi, picie koi nerwy, picie zaciska więzi społeczne. Picie prowokuje bójki, bicie wyniszcza organizm, picie powoduje wypadki i jest uciążliwe dla każdego w najbliższym otoczeniu, kto nie pije. "Na rauszu" pokazuje wszystkie te odcienie, bez rozgrzeszania i bez piętnowania, bo przecież to nigdy nie jest tak proste, jak na pozór mogłoby się wydawać, a w dodatku nie ma w życiu społecznym drugiego tak powszechnie akceptowanego, czasami wręcz postrzeganego jako wyznacznik "męskości", nałogu jak alkoholizm.

 

Droga, jaką przechodzą czterej nauczyciele z Kopenhagi do złudzenia przypomina losy bohaterów "Wielkiego żarcia" Marco Ferreriego z tą różnicą, że ci drudzy w upojeniu szukali śmierci, a pierwsi chcą odnaleźć powody, by dalej żyć. Ze szczególnie wielką siłą wybrzmiewa to w poruszającym finale, kiedy Martin po raz pierwszy od wielu lat zaczyna tańczyć, a towarzyszące temu niemal surrealistyczne okoliczności przypominają, jak absurdalne, zaskakujące i niedorzeczne potrafi być życie.


Na rauszu

Tytuł oryginalny: Druk

Dania/Szwecja/Holandia, 2020

Zentropa Entertainments

Reżyseria: Thomas Vinterberg

Obsada: Mads Mikkelsen, Thomas Bo Larsen, Magnus Millang



Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce