W powieści "101 dalmatyńczyków" Dodie Smith z 1956 roku Cruella została przedstawiona jako zadziorna kobieta z samochodem o najgłośniejszym klaksonie w całym Londynie, nosiła ekstrawaganckie stroje, używała ogromnych ilości pieprzu do każdej potrawy, a w przeszłości wyrzucono ją ze szkoły za picie atramentu. Cruella to zdecydowanie ciekawsza osoba niż jacyś tam Poczciwińscy, Cruella wie, co znaczy dobra zabawa.
Zanim doszło jednak do wydarzeń z książki (i ekranizacji) gdzieś po drodze Cruella utraciła dawny blask, stała się zblazowana, zdesperowana i nikczemna. W filmie Craiga Gillespiego to, co dotąd trzeba było przyjąć na wiarę wreszcie ożywa i przy całej swojej przewidywalności dostarcza wystarczająco dużo rozrywki, by poświęcenie jej ponad dwóch godzin nie było czasem zmarnowanym.
Przez pierwszy kwadrans, kiedy Curella jest jeszcze niesfornym dzieckiem, trudno rozszyfrować, jakiego rodzaju jest to właściwie film. Z jednej strony zanosi się na typową dla Disneya walkę przegrywa z przeciwnościami losu, z drugiej scena śmierci matki jest do tego stopnia niedorzeczna i anty-emocjonalna, że nie sposób przejąć się losem osieroconej dziewczynki. Im jednak dalej, tym ton i specyficzne, przybarwione na czarno poczucie humoru stają się wyraźniejsze, a porównania do "Lemony Snicket: Serii niefortunnych zdarzeń" Brad Silberling albo "Charlie i fabryka czekolady" Tima Burtona same cisną się na usta. Największa w tym zasługa znakomitej, momentami skrajnie przerysowanej Emmy Stone oraz rywalki i nemezis jej bohaterki, granej przez Emmę Thompson Baronowej. Wzajemne podziw i nienawiść pomiędzy nimi mają tak absorbującą dynamikę, że cały świat przestaje istnieć, kiedy wchodzą w kolejne starcie.
Cruella lśni najjaśniej w tych momentach, kiedy jej glam-punkowa krucjata nabiera tempa i rozmachu. Wytacza się ze śmieciarki w sukni przypominającej kłęb odpadów, rozbija prywatną imprezkę dla snobów, rozstawia scenę w środku miasta i organizuje nielegalny pokaz mody połączony z koncertem (podczas którego można usłyszeć "I Wanna Be Your Dog" The Stooges). Jej sposób działania przypomina bardziej wywrotowe pomysły Malcolma McLarena, który wymyślił Sex Pistols po to, by promować swój butik - Sex, niż działalność Donatalli Versace albo Donny Karan. To moda dla ludu, nadająca się do codziennego użytku. Nie wiem, czy lepsza, czy gorsza, ale na pewno doskonale pasująca do tej postaci. Gdyby Margot Robbie któregoś dnia zrezygnowała z roli Harley Quinn (mało prawdopodobne), lepszego zastępstwa nie da się znaleźć.
Podobnie zresztą jak we wszystkich dotychczasowych filmach z Quinn, także tutaj za drobny, choć irytujący mankament można uznać przeciążenie ścieżki dźwiękowej przebojami. Przez sto trzydzieści trzy minuty wybrzmiewają refreny i hooki z dokładnie trzydziestu pięciu kawałków, w tym autorstwa Supertramp, Bee Gees, The Rolling Stones, The Zombies, The Doors, Nancy Sinatry, Ike'a i Tiny Turner, Deep Purple, Davida Bowiego, Blondie czy The Clash. Niemal każdą scenę wyposażono we własny hit, ale brak w tym finezji, z jaką na przykład Quentin Tarantino potrafi wyselekcjonować doskonałe tło dla wydarzeń rozgrywanych na ekranie. Nie ma w tym nawet wyczucia filmu, który tę plagę zapoczątkował - "Strażników Galaktyki". Celem wydaje się jedynie wzbudzenie sentymentu i dodatkowy zarobek, a to zdecydowanie zbyt niskie pobudki.
W perspektywie czeka nas Cruella opętana żądzą zdarcia skóry z dalmatyńczyków, postać, której za nic nie da się polubić i nie da się jej kibicować. Póki jednak zachowuje zdrowe relacje z pasją do mody, a jej morderczy instynkt pozostaje uśpiony, jest jedną z najciekawszych bohaterek ostatnich lat. Nie wymusza z siebie "girl power" i nie wmusza dziewczyńskiej mocy nikomu innemu. Jest po prostu tak fajna, stylowa, odważna i niezłomna, że trudno jej nie podziwiać. Trudno też nie uznać, że to najlepszy aktorski film na podstawie klasycznych animacji Disneya, jaki dotąd powstał.
Cruella
Stany Zjednoczone/Wielka Brytania, 2021
Walt Disney Pictures
Reżyseria: Craig Gillespie
Obsada: Emma Stone, Emma Thompson, Joel Fry