Niczego nie ujmując Tolkienowi, Sapkowskiemu, Martinowi czy innym twórcom monumentalnych powieści fantasy, gdzie feeryczne krainy zamieszkują dziesiątki stworzeń i nacji, gdzie istnieją odrębne prawa oraz rytuały, a przeszłość można prześledzić nawet kilkanaście pokoleń wstecz, Marjorie Liu udało się stworzyć coś więcej. Nie mogła zawrzeć w kilku tomach komiksu tak wiele treści, jak w opasłych tomiskach "Władcy Pierścieni", zawarła natomiast bez porównania więcej realnych emocji, przyziemnych dialogów oraz bohaterek/bohaterów z krwi i kości, dzięki czemu lektura "Monstressy" nie przypomina zaznajamiania się z zapisanymi archaicznym językiem apokryfami, a raczej wsiąkanie w historie osób, z którymi bez większego wysiłku można się identyfikować.
Najbardziej wyrazistą z nich jest Maika Półwilk - wobec wrogów bezwzględna i brutalna, na co dzień charakterna, niestroniąca od przekleństw, a dla przyjaciół skrycie opiekuńcza. Nie sposób jednoznacznie stwierdzić, czy większą siłę mają jej ciosy, czy jej słowa, ale nigdy nie sprawia wrażenia żeńskiej wersji archetypicznego samotnego - nomen omen - wilka, który wszystko widział i każdego może pokonać (w rodzaju Aragorna czy Geralta). Jest przede wszystkim wkurzoną nastolatką, która nie przebiera w środkach dla osiągnięcia celu, ale z okazjonalnych retrospekcji wyłania się bardziej złożona kreacja. Możemy podejrzeć jej romantyczną relację z przeszłości albo poznać dawne kompleksy związane z tym, że jako półwilk nie miała wilczej aparycji i ściągała na siebie niechęć pobratymców.
Maika choć nie jest człowiekiem, okazuje się zaskakująco ludzka, ale nie ona jedyna - nawet lisiczka Kippo, kot Ren czy pradawny bóg Zinn targani są uczuciami, na które zazwyczaj albo nie ma miejsca w konstruowanych na wzór legend fantasy, albo są podnoszone do dziesiątej potęgi i urastają do rangi nieznośnego patosu. Kippo to wrażliwa idealistka posługująca się językiem, za pomocą którego można precyzyjnie opisać nawet zapach, czasami wygłasza mądrości na miarę Paulo Coelho (na przykład: Nie mogę porzucić ludzi, którzy popełniają błędy, bo musiałabym porzucić samą siebie), co doskonale wpisuje się w jej funkcję jako symbolu niewinności i nieco naiwnego dobra. Ren przechodzi przemianę od sarkastycznego, zblazowanego i pewnego wyższości swojej rasy kocura w wiernego towarzysza, a zamieszkujący ciało Maiki bóg Zinn z czasem ustępuje z pozycji złośliwego pasożyta, relacja pomiędzy nim a nosicielką to wyboista przyjaźń spod znaku Bena Grimma i Johnny'ego Storma z Fantastycznej Czwórki.
Mniej przekonujący jest wprowadzony w czwartym tomie Lord Doktor, który nie tylko z pseudonimu przypomina sztampowego geniusza zbrodni w typie Lexa Luthora z "Batman v Superman", ale także ze względu na banalną motywację - pragnienie wielkości. Jako drobna anomalia nie jest jednak w stanie odebrać światu wykreowanemu przez Liu wyjątkowości. Z początku nazwy własne, miejsca i zasady mogą wydawać się wręcz przytłaczające (tym bardziej, że poza przerywnikami pomiędzy rozdziałami, niewiele z bardzo licznych dialogów poświęcono na ekspozycję), ale stopniowo pochłaniają, ukazują polityczny (zwłaszcza od trzeciego tomu) oraz społeczny konflikt.
Różnice na tle rasowym do pewnego stopnia mogą przywodzić na myśl "X-Men", ale dochodzą do tego napięte relacje pomiędzy klanami i państwami, dochodzi dominująca rola matriarchatu, dochodzą też widma dawnych, gargantuicznych bogów rzucających cień na ludzkość niczym kolosy z "Shadow of the Colossus" albo weapony z "Final Fantasy VII" (jeden zostaje nawet potraktowany ogromnym działem na wzór ochraniającego miasto Midgar Sister Ray). Waga tych wszystkich starć jest znacznie większa niż zaledwie wybuchowa rozrywka z urokliwymi scenami walki. Istnieją tutaj obozy dla uchodźców, obieramy perspektywę osób, które nie tylko musiały porzucić cały dobytek, ale wciąż uciekają z miejsca na miejsce. Żadna z nich nie zostaje pochowana pod nagrobkiem z poetycko opisaną batalią, śmierć jest podła, brudna i realistyczna. Znowu odwołując się do Tolkiena, w "Monstressie" nie czuć tragedii ogromnych mas ludzi, elfów czy krasnoludów, czuć tragedię jednostek.
Nie tylko szczegółowo opracowana treść zatrzymuje oko na pojedynczych stronach na dłużej, równie silnym magnesem są spektakularne ilustracje Sany Takedy. Od każdej uderzają elegancja, przepych, realizm sabotowany grubymi konturami czy bohaterkami pokroju Kippo, która zdaje się być żywcem wyciągnięta na przykład z "Made in Abyss" Akihito Takushiego. To baśniowa rzeczywistość antropomorfów, ludzi i gadających kotów łącząca klasykę fantasy sprzed rewolucji przemysłowej ze steampunkiem i starożytną technologią, z horrorem (momentami wręcz gore, na przykład w trzecim tomie z jednej z postaci maska zostaje zerwana wraz z twarzą) i z przytłaczającym mrokiem, bo słońce zdaje się tutaj nigdy nie wschodzić. Jeżeli dorzucić do tego zapierające dech w piersiach projekty postaci odzianych w wymyślne szaty, rezultatem będzie jeden z najpiękniejszych komiksów XXI wieku.
"Monstressa" to komiks kompletny, doskonała historia utylizująca gatunkowe klisze, przeobrażająca globalny konflikt w osobistą tragedię, a w dodatku zilustrowana z rozmachem i tak dużą dbałością o detale, że lektura liczącego niespełna dwieście stron tomu zajmuje dwa razy więcej czasu niż powinna. To mroczne fantasy skierowane zarówno do znawców i znawczyń tematu, jak i do osób nieszczególnie przepadających za magicznymi krainami zamieszkałymi przez wymyślne stworzenia. To po prostu jeden z tych komiksów, które wypada mieć na regale.
Monstressa
Tytuł oryginalny: Monstress
Polska, 2017-2021
Non Stop Comics
Scenariusz: Marjorie Liu
Rysunki: Sana Takeda