Kiedy na scenie pojawia się tylko jedna osoba z gitarą, istnieje bardzo duże prawdopodobieństwo, że publiczność czeka zetknięcie z uduchowionymi, skomplikowanymi, improwizowanymi i aleatorycznymi pieśniami o średniej długości piętnastu minut. The Pau bliżej jednak do Brudnych Dzieci Sida niż do Adriana Belew albo Kim Gordon.
Muzyka Pauliny to wprawdzie znacznie więcej niż „trzy akordy, darcie mordy”, ale podczas koncertów akompaniujący jej „zespół” w całości mieści się wewnątrz telefonu komórkowego. Z punk rockiem łączy ją natomiast kompozycyjny minimalizm oraz krótkie teksty o wielokrotnie powtarzanych wersach, lecz nie będące zaledwie pretekstem do użycia głosu. Paulina ma coś do powiedzenia i wie, jak to wykrzyczeć do uszu słuchaczy, żeby zwrócić na siebie uwagę. Pozostaje przy tym skromna, mówi o sobie niewiele: „Urodziłam się w styczniu, ostatniego dnia stycznia. Grałam kiedyś w zespole z kolegami. Ćwiczyliśmy w Koszalinie i w Poznaniu, a potem przestaliśmy ćwiczyć i zespół się rozpadł”.
Projekt The Pau pojawił się w sieci w styczniu 2015 roku z zaledwie jednym utworem, chwilę później wyruszył w trasę obejmującą dwadzieścia koncertów u boku Organka, Bajzla i Straight Jack Cat. Jak to możliwe? „Tak jakoś wyszło, sama nie wiem, szybko się to wszystko stało - opowiada Paulina. - Pod koniec stycznia zagrałam pierwszy koncert, mamy marzec, a ja zdążyłam odwiedzić prawie wszystkie duże i kilka mniejszych miast. Zawsze chciałam grać i jeździć, i cieszę się, że to jakoś tak fajnie się ułożyło. Trochę w tym przypadku, dużo szczęścia i dużo dobrej woli, i wparcia od ludzi, z którymi miałam możliwość grania”. W komentarzach wciąż przybywających fanów The Pau pojawia się natomiast jedno pytanie: „Kiedy ukaże się debiutancki materiał?”.
Dla osób, które nie słyszały jeszcze Pauliny na koncertach znany może być jedynie utwór „Bianka”, ale jest to na tyle reprezentatywny fragment jej twórczości, że umożliwia podjęcie decyzji o śledzeniu jej dalszych muzycznych losów. Miałem okazję przesłuchać także dwie inne zapowiedzi debiutu - piosenki „Święci” oraz „Ku”, z których wyłania się bardzo spójna koncepcja. Czas trwania każdego z tych trzech kawałków to mniej niż cztery minuty. Przy tak szybkim tempie i przewadze refrenów nad zwrotkami nie mogło być inaczej, żeby nie znudzić odbiorców, ale punk rockowa formuła wzbogacona jest o zwięzłą konstrukcję tekstów opowiadających historie warte wysłuchania oraz wokalną manierę, które sprawiają, że Paulina zdaje się występować w perfekcyjnie dopasowanym towarzystwie na swoich pierwszych koncertach. Zapytana o ewentualną współpracę ze swoimi scenicznymi towarzyszami odpowiada: „Na pewno fajnie by było zagrać zarówno w duecie z Organkiem, jak i w duecie z Bajzlem. Ciekawe też, jakie byłoby z tego trio?”. Swojego własnego projektu nie zamierza jednak poszerzać ani o zespół studyjny, ani o zespół koncertowy... Chyba: „The Pau zawsze będzie projektem jednoosobowym, ale czasami zmieniam zdanie”.
Ambicje wokalistki są duże, ale nie jest to zarozumialstwo, lecz bezpruderyjne wyczucie potencjału swojej twórczości. Nie trudno jest sobie wyobrazić na przykład „Biankę” wplecioną w ramówkę komercyjnych stacji radiowych, co z niej samej nie czyni produktu typowo masowego. „Chciałabym wydać płytę w dużej wytwórni, żeby moja muzyka miała szansę dotrzeć do jak największej ilości osób - opowiada o swoich planach Paulina. - Mam fajny materiał demo, pomysł na dobry album, tylko nie wiem, co na to duże wytwórnie. Moim ulubionym producentem jest Marcin Bors, miałam już okazję z nim pracować. Marcin jest miły, bystry, w studiu ma zdjęcie Beatlesów i chciałabym z nim jeszcze współpracować”.
Jeżeli szukacie połamanych solówek i kwantowych taktów, to tutaj ich nie znajdziecie. Nie znajdziecie też wielowersowej filozofii silącej się na rozstrzygnięcie życiowych problemów całego pokolenia. The Pau tworzy chwytliwe, ale niebanalne dźwięki, celuje w gustach tych, którzy cenią sobie wysoką jakość nieskomplikowanej muzyki i dla tego typu słuchaczy będzie pozycją obowiązkową.