Tematyka wojenna najwyraźniej jest braciom Russo bliska i to nie tylko dlatego, bo w trzech z czterech wyreżyserowanych przez nich filmach dla Marvel Studios pojawiają się słowa "wojna" albo "żołnierz". Również w pierwszym obrazie ich produkcji po rozstaniu z uniwersum superbohaterów - "Tyler Rake: Ocalenie" - zdecydowali się zabrać nas na front, a teraz (ponownie jako reżyserzy) pokazują, jak dla wielu osób wygląda życie po powrocie do domu. Trudno jednak nie odnieść wrażenia, że więcej potrafili wycisnąć z Toma Hollanda jako Spider-Mana niż z Toma Hollanda jako byłego wojskowego borykającego się z nałogiem.
W największym uogólnieniu, braciom Russo po prostu za bardzo zależy. Za bardzo chcą opowiedzieć istotną, ponadczasową historię, za długo grzebią paluchami w duszach widzów w poszukiwaniu punktu, który wyzwalałby głęboko skrywane pokłady empatii, by udźwignąć ciężar brzmienia, jakie sami sobie wykuli. Nie tylko zresztą ciężar, bo jak na aspirujący do miana "ważnego" film przystało, metraż musi przekraczać dwie godziny, a kiedy już po pierwszej czuć zmęczenie, dotrwać do finału pozwala tylko siła rozpędu.
Im dalej, tym można nabierać coraz większych podejrzeń, że Russo z premedytacją chcą udręczyć publiczność, przeciągnąć nas przez trudy dorastania, trudy służby w Iraku i wreszcie obciążyć nadludzkim wysiłkiem wkładanym w to, by żyć jak zupełnie zwykły człowiek. "Nieoszlifowane diamenty" albo "Złota rękawica" to przykłady filmów, które z wprowadzania w dyskomfort uczyniły sztukę, "Cherry" z kolei najpierw mierzy w wielką sztukę, a dopiero później we wzbudzenie emocji, a przy takim nastawieniu można co najwyżej wygrać Oscara.
Być może autorzy "Avengers: Koniec gry" mieli świadomość słabości materiału źródłowego, bo tam, gdzie treści brakuje cech oryginalnych, tam usilnie uzupełniają luki przerośniętą formą. Czasami bohater Hollanda burzy czwartą ścianę i w samym środku akcji przemawia bezpośrednio do widzów; często dygresje wewnątrz dialogów zostają obrazowane krótkimi, wyrwanymi z kontekstu scenkami; kolory i kadry zmieniają się z dynamiką, za którą trudno nadążyć; raz obserwujemy ujęcie z perspektywy odbytu, kiedy indziej zwęglone zwłoki, a w dodatku nie ma w tym żadnej konsekwencji. Niemal każdy tego rodzaju ozdobnik pojawia się tylko raz, a w dodatku w końcówce wszystkie zostają wyrugowane, co nie pozwala na stworzenie spójnego świata przedstawionego.
Nawet jeżeli intencje reżyserów są łatwe do rozszyfrowania, a wręcz można ich podejrzewać o odrobinę wyrachowania, Tom Holland po raz kolejny (po świetnym "Diable wcielonym") udowadnia, że mimo naturalnych predyspozycji do pełnienia roli przyjaznego pająka z sąsiedztwa, potrafi wykreować znacznie bardziej dramatyczną, przejmującą postać. Dla niego i towarzyszących mu w ostatnim, narkotykowym akcie Ciary Bravo oraz Forresta Goodlucka warto po ten film sięgnąć. Nawet jeżeli nie znajdziecie w nim niczego ponad to, co już widzieliście w "Narkomanach" Jerry'ego Schatzberga, "Requiem dla snu" albo "Trainspotting".
Temat kolejnego pokolenia wyniszczonego przez wojny, młodych weteranów niezdolnych do funkcjonowania w amerykańskim społeczeństwie, a jednocześnie gloryfikowanych będzie i powinien być podejmowany w kolejnych filmach, ale patos, romantyzowanie utrapionych postaci i nadmiar artystycznych ambicji zamiast uwydatniać przekaz, osłabiają i odrealniają go. Okazało się, że bracia Russo potrafią wyzwolić więcej emocji w pełnej efektów cyfrowych i trykotów scenie śmierci superbohatera, niż odzwierciedlając prawdziwe życie.
Cherry: Niewinność utracona
Tytuł oryginalny: Cherry
USA, 2021
The Hideaway Entertainment
Reżyseria: Anthony Russo, Joe Russo
Obsada: Tom Holland, Ciara Bravo, Jack Reynor