Mogłoby się wydawać, że nazwanie zespołu na cześć miasta jest wyrazem sympatii lub całkowicie odwrotnie - próbą zwrócenia uwagi na ciężar życia w nim. Michał - wokalista i basista - dostrzega jednak inną perspektywę:
Schröttersburg to słowo klucz. Mieszkamy w tym miejscu, żyjemy, tutaj wyrośliśmy. To komunikat naszych myśli, emocji, słów. Z innej strony jest to nazwa Płocka, pod którą funkcjonował w czasie okupacji. Raczej ma to być też przestrogą przed tamtymi, złowrogimi czasami. Nastrój grozy pobudza nie tylko surowość języka niemieckiego, lecz przede wszystkim brzmienie tercetu. Debiutancki album otwierają odgłosy syren i szumy, po chwili gwałtownie urywają się, zostają zastąpione instrumentalnym, niepokojącym fragmentem. Całość ma charakter intra, ale trwa ponad pięć i pół minuty, przez co jest najdłuższą ścieżką na krążku. Tego typu nagrania zazwyczaj traktuje się jako niepodlegające recenzowaniu dodatki, w najlepszym wypadku intrygujący antypast o pobudzających właściwościach, ale kompozycja „Schröttersburg” broni się jako pełnoprawny utwór, do którego wracam z równie dużą przyjemnością, jak do reszty „Krwi”.
„Słońce zmienia kolory” daje lepsze wyobrażenie o zimnie, jakie przez trzydzieści pięć minut będzie sączyć się z głośników. Z jednej strony jest to oczywiste nawiązanie do polskiego cold wave'u z lat 80., z drugiej nie ma tutaj powolnego tempa charakterystycznego dla Made In Poland czy Madame - zazwyczaj instrumenty gnają w punk rockowym rytmie, a Michał nie szczędzi gardła przy przekrzykiwaniu ich. Zapis nutowy takich utworów, jak na przykład „Pojutrze” prawdopodobnie nieznacznie różni się od obrazów Jacksona Pollocka, ale te zadziorne riffy i perkusja, która po tchnięciu w nią życia w pierwszej kolejności szukałaby pomocy na Niebieskiej Linii tworzą chaos w najpiękniejszej, bo nieodrzucającej potrzebą zaspokojenia tylko własnego szaleństwa postaci. Podobny poziom chwytliwego sabotowania melodii można odnaleźć między innymi na albumie „Atomizer” Big Black, choć tam nie zaufano żywemu bębniarzowi, a udział w zniszczeniu przypadł automatowi perkusyjnemu.
Pomimo wyraźnie garażowego brzmienia, w muzyce Schröttersburg jest mnóstwo przestrzeni, a śledzenie partii poszczególnych instrumentów nie sprawia większych trudności. Efekt ten wynika przede wszystkim z użycia tylko jednej gitary elektrycznej oraz z niemal całkowitego sprowadzenia jej roli do gitary prowadzącej. W „Bocznicach” albo „Demencji” żaden dźwięk sekcji rytmicznej nie dostaje analogicznego odpowiednika na sześciostrunowcu, nawet teksty zazwyczaj wykrzykiwane są krótkimi zdaniami czy wręcz pojedynczymi słowami, a dzięki miejscu na złapanie oddechu wielokrotne przesłuchanie „Krwi” nie wywołuje zmęczenia. Potrafię spędzić z tym albumem pół dnia, a kolejne pół nucę go pod nosem, próbując wmówić sobie, że powinienem teraz posłuchać czego innego, żeby nie znudzić się zbyt szybko. Prawda jest jednak taka, że ekipa z Płocka dobrała proporcje doskonałe, a na horyzoncie są już nowe utwory.
Mamy już materiał na nowy album, teraz ogrywamy go na próbach i na koncertach. Chcemy wejść do studia jesienią tego roku. Próbkę tego będziesz mógł usłyszeć w Gdańsku 17 lipca - zapowiada Michał. Podobnie jak „Krew”, także nowy materiał zostanie opublikowany nakładem niewielkiego wydawnictwa. Schröttersburg nie marnował jednak czasu na zmaganie się z dużymi wytwórniami, muzycy od początku mieli klarowną wizję tego, co chcą osiągnąć: Znamy nasze miejsce i wiemy, gdzie chcemy grać - opowiada Michał. - Interesuje nas idea DIY i z nią się identyfikujemy. Współpraca z Pawłem z Extinction Records bardzo dobrze się nam układa, mam nadzieję, że będziemy ją kontynuować. Na początku roku Extinction wydał nasz debiut w postaci CD, w tym roku planowany jest jeszcze winyl. Na tym nie kończą się jednak działania podejmowane przez zespół, w kręgu ich zainteresowań znajduje się także... teatr. Kiedyś sobie założyliśmy, że fajnie by było łączyć nasze dźwięki z różnymi formami artystycznymi, czy to performance, czy na przykład video art. Jakiś czas temu spotkałem Mariusza , który w Płocku »prowadzi« swoją grupę teatralną, opowiedziałem mu o Schröttersburg i zapytałem, czy moglibyśmy w jakimś stopniu współpracować. Od razu się zgodził i po kilku dniach zaczęliśmy próby. To było bardzo interesujące doświadczenie. Mam nadzieje, że jeszcze kiedyś uda nam się uczestniczyć w podobnych wystąpieniach.
Schröttersburg nie tworzy niczego, czego już wcześniej kilka pokoleń słuchaczy nie znałoby na pamięć, ale czy filmy Tarantino albo książki Andy'ego Weira są czymś nowym? Album „Krew” to mniej więcej ten sam poziom oszlifowania doskonale znanej konwencji i nadania jej nowego życia.
fot. Mike Champagne