Zacząłem się wówczas zastanawiać, czy rzeczywiście obcowanie z tym gatunkiem wymaga bogatych doświadczeń i wprawionego ucha, czy też można od niego zacząć, bez przemierzania drogi usłanej dyskografiami Led Zeppelin, King Crimson albo NoMeansNo. Zespoły pokroju The Flash! sprawiają, że skłaniam się ku drugiej opcji.
Fire! Orchestra było moim pierwotnym skojarzeniem z The Flash! po przesłuchaniu albumu „103 C” i nie chodzi wyłącznie o wizualnie podobną nazwę. Gra tutaj wprawdzie tercet, a nie orkiestra i nawet na chwilę nie pojawiają się partie wokalne, niemniej saksofonowa agresja Sławka Pezdy zbliżona jest do energii, jaką potrafi wygenerować Mats Gustafsson, a sekcja rytmiczna nie kryje rockowych inspiracji. Pezda idzie nawet o krok dalej w swojej definicji stylu The Flash!, uważa, że nie stworzył zespołu jazzowego, lecz rockowy z elementami improwizacji oraz wpływami punk rocka, drum'n'bassu, noise'u oraz free jazzu. Zapytany o siłę przebicia wśród niejazzowej publiczności, odpowiada natomiast, że najbardziej lubi grać w klubach oraz na imprezach otwartych, gdzie widzowie zmuszeni są do odbioru na stojąco.
„Niestrój zdobi człowieka” - utwór otwierający „103 C” - rozpoczyna się przeraźliwym wrzaskiem tenoru. Według legend głos Godzilli powstał poprzez pocieranie strun kontrabasu rękawicą zanurzoną w żywicy. Tyle się Japończycy musieli natrudzić, a równie dobrze mogliby wykorzystać talent Sławka Pezdy. Kilka sekund później wtrąca się galopująca, prosta partia perkusyjna żywcem wyjęta z punk rockowej stylistyki, a atmosfera staje się bliska instrumentalnemu The Stooges z okresu „Fun House”. Bardziej ortodoksyjni słuchacze nie zdążą się jednak zrazić, bo już w „Nierwana” pojawiają się elementy typowo jazzowe, choć zdecydowanie odległe od wyświechtanych standardów. W „Go to Hell” perkusista Max Olszewski rozwiewa wszelkie wątpliwości - nie został zgarnięty spod sceny na Woodstocku, doskonale opanował swój instrument i nie waha się go użyć. W ruch idzie cały zestaw, a tempo zmienia się od ślamazarnego cedzenia uderzeń po niemiłosierne wyżywanie się na bębnach i talerzach. Pezda nie ma innego wyboru, jak tylko ponownie obudzić potwora drzemiącego w jego saksofonie, a ostatecznie powstaje nie tylko najlepszy utwór na tym albumie, lecz również jeden z lepszych, jakie młode zespoły z Polski nagrały w ostatnich latach.
„Smutny Sławek” z początku wydaje się także nieco nudnym Sławkiem, ale mniej więcej w połowie tej ośmiominutowej kompozycji zaczyna robić się ciekawie, bo pomimo melancholijnego tempa, czuć skumulowaną energię, która uniemożliwia empatyczne spojrzenie na tytułowego bohatera. Na „103 C” nie ma momentów słabych, nie ma nawet przeciętnych, to od początku do końca bardzo dobry debiut, który udowadnia, że po yassie wciąż można nagrywać ciekawą, międzygatunkową muzykę opartą o jazz. We wrześniu zespół ponownie wejdzie do studia i mam nadzieję, że zarejestruje równie udany materiał.
Być może niektórzy z was zauważyli, że w tym tygodniu nie ma cytatów z wywiadu, a jedynie kilka sparafrazowanych zdań. Czasami zdarzają się muzycy, którzy mają niewiele do powiedzenia albo traktują rozmowę jak nieprzyjemny obowiązek i nie sposób wycisnąć z ich wypowiedzi informacje warte publikacji. Po godzinie rozmowy ze Sławkiem Pezdą miałem zaledwie kilka ogólnikowych zdań o encyklopedycznym charakterze, a jedyną odpowiedzią, jaką zacytuję tu w całości będzie reakcja na wytknięcie komunikacyjnych trudności: „To proszę zadawać lepsze pytania, te które Pan zadaje nie zmierzają do żadnych konstruktywnych odpowiedzi, jeżeli tak ma to wyglądać to się nie zgadzam na publikowanie moich materiałów”. Każdy, kto czytał lub oglądał Spider-Mana wie, że „wielka moc to wielka odpowiedzialność”. Ta sama zasada ma przełożenie na muzykę i oprócz wytwarzania fascynujących dźwięków, warto również szanować swoich odbiorców. Mam nadzieję, że lider The Flash! z czasem to odkryje.
foto: mat. arch.