Życie kobiety nie jest jak rejs na pokładzie okrętu podwodnego (choć nie brakuje dowodów na to, że często wymusza zanurzanie się w jeszcze głębszych odmętach bezkresnej czerni), żeby wyobrażenie go sobie trzeba było sprowadzać do kilku filmowych klisz. Nawet jeżeli zaliczacie się do tych facetów, którzy są przekonani, że wszystko wiedzą lepiej (dedykowano wam zresztą kilka stron), to musicie przynajmniej znać zakres tematyczny sprzeciwu wobec patriarchalnych standardów. Hagedorn nie wprowadza nowych wątków, udaje jej się natomiast zrealizować ambicję niezwykle wymagającą - połączyć obnażenie przed czytelniczkami/czytelnikami z krępujących szczegółów własnej biografii z treściami niemalże akademickimi, przedstawionymi w lekkiej i przystępnej formie.
Tytuł komiksu podpowiada, jaka będzie jego zawartość, co samo w sobie wydaje się niedorzeczne. "Twarz, brzuch, głowa" mogłoby przecież zachęcać do lektury wiktoriańskiego horroru o szalonym naukowcu albo nawet slashera, a jednak zestawienie akurat tych trzech słów ze sobą działa jak złowrogie, paraliżujące zaklęcie, które na wielu kobietach wymusza pragnienie transformacji w ideę o określonych kształtach i dążeniach. Zresztą to zaklęcie występuje w wielu odmianach, nie muszę wysilać się na grzebanie w pamięci, by odnaleźć wspomnienia piętnastoletnich koleżanek przerażonych rozmiarem swoich ud albo długością włosów na rękach. Często trudno było ten strach zrozumieć, w końcu obracałem się wśród ludzi, którym przez myśl by nie przeszło ocenianie innych na podstawie wyglądu (nie wspominając o tym, że ani w tych udach, ani w tych włosach nie dało się ujrzeć niczego dziwnego), ale Hagedorn doskonale demaskuje prawdziwy mechanizm stojący za poczuciem zobowiązania do posiadania gładkiej twarzy i płaskiego brzucha.
Autorka nazywa ten proces ukobiecaniem, czyli wieloletnim i wieloetapowym procederem instruowania dziewczynek, jak być dziewczynkami według przepisu patriarchalnego. Działa to na zasadzie prania mózgu i o ile odkrywanie poglądów oraz dzieł wspominanych w "Twarzy, brzuchu, głowie" wielokrotnie Simone de Beauvoir, Susan Sontag albo Carolyn Gold Heilbrun ma moc otwierania głowy, dodaje sił w przeprowadzaniu skutecznych aktów buntu czy po prostu pozwala dostrzegać nierówności w tym, co edukacja podsuwała jako naturalne i konieczne, o tyle Hagedorn nawet jako aktywistka o bogatych doświadczeniach i głębokiej wiedzy zostaje rozłożona na łopatki, kiedy fryzjerka w ramach nic nieznaczącej pogawędki dopytuje ją o wnuki. "Wnuki" są jak hasło ukryte w podświadomości przez hipnotyzera, natychmiast wywołuje gwałtowny przypływ lęku o to, że mimo odczuwania pełni sił witalnych, dla innych osób można być postrzeganą jako materiał na babcię. To obawa tak dominująca, że popycha autorkę/bohaterkę do kolejnych zabiegów "upiększających", a także do uwięzienia w nigdy niekończącym się cyklu wstydu - albo za swój wygląd, albo za próby skorygowania go.
Istnienie tej presji nie jest zaskakujące, ale odczucie jej na tak bardzo osobistym poziomie, bez zatajania wstydliwych szczegółów, bez podejmowania prób uszlachetniania swoich przejść zbędna martyrologią robi piorunujące wrażenie. Na pewno inne na mnie (osobie, której ten problem w sposób bezpośredni nigdy nie może dotyczyć), a inne na kobietach, które będą mogły się z tymi wydarzeniami identyfikować, z czego wynika zresztą inna ważna cecha "Twarzy, brzucha, głowy" - to historia zaskakująco uniwersalna, pasjonująca lektura niezależnie od płci czy wieku i aż chciałoby się dodać, że powinna być obowiązkową, ale tak się nieszczęśliwie złożyło, że rządzą nami jej antagoniści. To sprawia, że po dotarciu do słodko-gorzkiego finału komiksu, wcale nie wraca się do rzeczywistości - nawet na chwilę nie udało się z niej uciec, a co najwyżej na chwilę przystopować i oddać się głębszej refleksji.
Twarz, brzuch, głowa
Polska, 2021
Kultura Gniewu
Scenariusz: Wanda Hagedorn
Rysunki: Ola Szmida