Niewiele osób ma jednak świadomość, że do ich sentymentalnego wspomnienia dopisano aż pięć kontynuacji, z czego ostatni ukazał się w 2014 roku, a pomiędzy nimi a i tak nie najlepszym pierwowzorem można narysować równię pochyłą. Tego zresztą na ogół można się spodziewać po długich seriach filmów grozy - stopniowego wdeptywania oryginalnego pomysłu w ziemię i przemieniania go w karykaturę. Zdarzają się wyjątki (najlepszy przykład to remake sequela "Halloween" sprzed ponad dwóch lat), ale Mike'owi P. Nelsonowi (reżyserowi między innymi zjadliwego "The Domestics" z 2018 roku) nie przydarzyło się zostać autorem jednego z nich.
U podstaw to wciąż ta sama historia - grupa nastolatków trafia w odludne miejsce, zostają ofiarami wypadku, ale chwilę później wychodzi na jaw, że wcale nie są sami, a zagrażające ich życiu nieszczęścia bynajmniej nie są dziełami przypadku. Można tę kliszę zutylizować na wiele sposobów, Nelson wybrał najłatwiejszy i do pewnego stopnia koniunkturalny. Błądzenie w lesie, tajemnicze postacie, eliminowanie kolejnych członków i członkiń grupy - znacie to doskonale i chyba na nic innego nie moglibyście się nastawiać, sięgając po "Drogę bez powrotu". Fałszywa nuta wybrzmiewa raczej w tych momentach, kiedy górę bierze pokusa nawiązania mezaliansu z horrorem arthouse'owym czy też post-horrorem.
"Uszlachetniające" sztuczki przybierają kilka form. Najbardziej rzuca się w oczy nieudolna próba wygłoszenia komentarza społecznego ukazana jako umieszczenie zróżnicowanej rasowo i płciowo ekipy młodzieńców na bardziej zdemonizowanym niż Podlasie, południu Stanów Zjednoczonych i zbudowanie konfliktu na bazie stereotypów. Przydrożnemu sprzedawcy nie podoba się związek czarnoskórego mężczyzny i białej dziewczyny, w knajpie dochodzi do obowiązkowej przepychanki słownej, tu i ówdzie pojawi się jakiś dowód uwielbienia do Konfederacji albo do broni palnej - takie sytuacje należy wytykać palcem i piętnować, ale trzeba mieć do tego odpowiednie kompetencje, by nie narazić się na śmieszność. W "Genezie" trudno nie odnieść wrażenia, że zabrakło szczerej potrzeby zabrania głosu w istotnych tematach, a zastąpiło ją odhaczenie punktu, który może zwiększyć zainteresowanie mediów oraz publiczności.
Nelson stosuje jeszcze kilka niezbyt wyszukanych chwytów (chociażby nerwową muzykę odgrywaną na instrumentach smyczkowych czy akcję rozgrywającą się w trakcie napisów końcowych), ale mniej więcej w połowie filmu niespodziewanie wyciąga asa z rękawa. W tak słabej talii może nie zagwarantuje mu to wygranej, ale pozwala uczynić rozgrywkę nieco bardziej interesującą. Stosuje ciekawą inwersję i stawia pytanie o to, czy prawdziwymi barbarzyńcami są ci, którzy mieszkają z dala od cywilizacji, stosują proste prawa i żyją tak blisko natury, jak tylko jest to możliwe; czy prawdziwi barbarzyńcy to my. Nie jest to podejście nowatorskie (za główną inspirację musiało posłużyć "Midsommar" Ariego Astera), ale interesujące, a jak na tę serię, nawet zaskakujące.
Zwrot akcji jest na tyle zaskakujący, że można by się zastanawiać, czy tytuł "Droga bez powrotu" służy mu, czy szkodzi. Z jednej strony jego marketingowa moc jest na pewno większa (nawet jeżeli w ostatecznym rozrachunku niewielka) niż filmu bez blisko dwudziestoletniej historii, z drugiej tak odważna zmiana kierunku może zniechęcić garstkę wciąż trwających przy dawnym sentymencie fanów. Jeżeli jednak zapomnieć o całym tym kontekście, można uznać, że "Geneza" przewyższyła oryginał i niewiele zabrakło, a byłaby całkiem udanym filmem.
Droga bez powrotu. Geneza
Tytuł oryginalny: Wrong Turn
Niemcy/USA/Wielka Brytania, 2021
Constantin Film
Reżyseria: Mike P. Nelson
Obsada: Matthew Modine, Emma Dumont, Charlotte Vega