Obraz artykułu Destructive Daisy

Destructive Daisy

We filmie „Spaceballs” jedna z postaci zostaje zaskoczona bojową sprawnością towarzyszki, co wyraża słowami: „Nieźle jak na dziewczynę”, druga postać dodaje natomiast: „To było niezłe nawet jak na Rambo” i to właśnie ta perspektywa, bez grupowania muzyki na tworzoną przez męskie i żeńskie zespoły, pozwala w pełni czerpać przyjemność z twórczości Destructive Daisy.

We filmie „Spaceballs” jedna z postaci zostaje zaskoczona bojową sprawnością towarzyszki, co wyraża słowami: „Nieźle jak na dziewczynę”, druga postać dodaje natomiast: „To było niezłe nawet jak na Rambo” i to właśnie ta perspektywa, bez grupowania muzyki na tworzoną przez męskie i żeńskie zespoły, pozwala w pełni czerpać przyjemność z twórczości Destructive Daisy.

 

Widok dziewczyny z gitarą nie jest dzisiaj bardziej zaskakujący od widoku faceta przewijającego niemowlaka - wszyscy jesteśmy w stanie opanować te czynności niezależnie od płci i nikomu we współczesnych czasach nie grozi za to spłonięcie na stosie. Niby każdy powinien już do tego przywyknąć, a jednak z jakiegoś powodu niemal wszystkie teksty o damskich zespołach (w tym i ten) rozpoczynają się od parafilozoficznego wywodu na temat roli kobiety we współczesnym świecie, co często sprowadza się do protekcjonalnego stwierdzenia, że „nieźle gracie... jak na dziewczyny”. Miałem kiedyś zespół o nazwie Jeż Jak Świnia i bez wstydu przyznaję, że nigdy nie słyszałem basistki gorzej obsługującej instrument ode mnie. Płeć nie ma tu żadnego znaczenia. Tyle. Podobnie widzi to Audrey, wokalista Destructive Daisy: „Mnie osobiście jest to obojętne, czy piszą o nas »damski zespół«, czy po prostu »zespół«. Jeśli kogoś ma ten nagłówek zachęcić do słuchania naszej muzyki, to dlaczego nie”. Kleo (basistka) dodaje natomiast: „Wiesz, na początku, gdy tworzyłyśmy skład, to był główny czynnik w poszukiwaniach, żeby były same dziewczyny. Muzyka i reszta wizji wyszła potem. Z jednej strony podjarane klimatami riot grrrl, L7, Babes in Toyland, Lunachicks, z drugiej zawiedzione faktem, że mało dziewczyn pojawia się na muzycznej scenie. Nie ma większej ideologii, chciałyśmy zebrać w jedno miejsce zdolne dziewczyny, które chcą robić dobrą muzę. Momentami skupianie się na naszej płci jest irytujące, ale nie dziwię się, że ludzie tak reagują, ponieważ nieczęsto spotyka się stuprocentowo żeńskie zespoły, a to, że mówią o tym w pierwszej kolejności nie wyklucza tego, że nasza muza im się podoba”.

 

Po wydaniu debiutanckiej EPki zespół został zaszufladkowany jako silnie nawiązujący do brzmienia Seattle z początku lat 90. „Grunge jest dla nas ważną inspiracją, ale nie ograniczamy się tylko do tego, czerpiemy z różnych gatunków” - twierdzi Magda (gitarzystka). Inspiracje wewnątrz kapeli są różnorodne, co okazjonalnie doprowadzało do napięć. „Czasami było ciężko się dogadać z tego powodu, ale włosów sobie nie rwałyśmy, zawsze starałyśmy się dojść do kompromisu” - mówi Kleo. Magda dodaje z kolei: „Wojen z tego powodu raczej nie było, ale zdarza się, że mamy inne wizje na niektóre piosenki i dość ciężko to momentami pogodzić”. Pierwszy długogrający album (wydany dzięki wsparciu fanów na platformie MegaTotal) znacznie wyraźniej ukazuje rozległość brzmieniowych zainteresowań członkiń zespołu. Otwierająca go „Ophelia” wciąż mocno nawiązuje do melodyjnego oblicza grunge'u, ale już następujący po niej przerywnik to wręcz doom metalowe czołganie się. „I'm a Witch” jest natomiast kompromisem pomiędzy tymi dwoma stylistykami. Z jednej strony wyeksponowane partie basowe (które na całym albumie brzmią znakomicie) dodają utworowi punk rockowej dynamiki, z drugiej perkusja potrafi gwałtownie zatrzymać tempo.

 

Kiedy Nirvana wydała naszpikowane hiciorami „Nevermind”, wszyscy spodziewali się, że na kolejnym krążku spróbują powtórzyć sukces według sprawdzonej metody, ale Cobain i spółka postawili na kompletnie inne podejście i wykreowali całkowicie nieprzebojowe „Heart-Shaped Box” na jedną z najbardziej rozpoznawalnych piosenek w historii rocka. Destructive Daisy obrało podobną ścieżkę. Pierwszy materiał sam wchodził do głowy, były na nim melodie, których nie można było pozbyć się z pamięci. „Ophelia's Dream” ma natomiast opóźnione działanie, jest znacznie bardziej wymagająca. Bez obaw, nie ma tu free jazzowych improwizacji albo gościnnego występu orkiestry symfonicznej, są natomiast między innymi sącząca się ballada bez refrenu („The Dreamers”) i solówka na gitarze basowej w „Go-Go” (niby nic takiego, ale kiedy ostatnio słyszeliście solówkę na basie odegraną przez młody, rockowy zespół?). „Nagrywając EP, dopiero grałam około rok czasu na basie, wszystkie raczej byłyśmy dość świeże muzycznie - wspomina Kleo. - Teraz doszła na pewno jakaś świadomość muzyczna, więcej pojęcia na temat kompozycji”. Odświeżenie brzmienia nie jest przypadkiem, zespół w pełni świadomie obrał nowy kierunek. „Pod kątem muzycznym też się dość dużo różni - opowiada Audrey. - Zmieniły się nasze inspiracje, nasze podejście do muzyki i nasza świadomość, co do tego, jak chcemy brzmieć razem i każda z osobna”.

Mimo że staż Destructive Daisy nie jest duży, mają na koncie mnóstwo koncertów w małych, niewygodnych i koszmarnie nagłośnionych budach w Trójmieście. „Cóż, każdy trójmiejski zespół przez to przechodził [śmiech]. No nie są to najlepsze wspomnienia. Organizatorzy zawsze powinni starać się o jak najlepsze warunki dla zespołów. No i po pewnym czasie omijałyśmy szerokim łukiem tego typu miejscówki” - mówi Kleo. Szybko pojawiły się jednak pierwsze sukcesy, bo po występach w salach na pięćdziesiąt osób, przyszła kolej na warszawską Stodołę. „To był niezły fart, napisałyśmy do Stodoły i do Mudhoney w czasie, gdy jeszcze szukali supportu - opowiada Kleo. - Mudhoney byli bardzo chętni na wzięcie nas na support, Stodoła nieco mniej, ale poszli na to. W zamian nie dostałyśmy żadnych zwrotów i wszystko załatwiałyśmy same, ale warto było, Mudhoney okazali się super kolesiami!”. Pierwszy duży koncert dobrze wspomina także Audrey: „Ja osobiście przez cały czas niby się nie denerwowałam, ale jak już weszłam na scenę, to trochę trzęsły mi się nogi. Na soundchecku też był mini stres, bo z tyłu oglądali nas Mudhoney, co było bardzo miłe z ich strony, ale była też trochę presja, aby dobrze wypaść”.

 

Brzmienie Destructive Daisy będzie można sprawdzić już niedługo - zespół wystąpi podczas czwartej edycji festiwalu Soundrive i być może będzie to ostatnia okazja, żeby zobaczyć go na żywo. „Prawdopodobnie zakańczamy ten rozdział i otwieramy nowy, z innymi projektami. Także na pewno jeszcze usłyszycie coś o każdej z nas. Bless!” - kończy wywiad Kleo. Szkoda, bo chociaż dwa wydawnictwa kapeli nie przedefiniowały znaczenia rocka, to wycisnęły z niego kawał solidnej muzyki, ale może „lepiej spłonąć niż się wypalić”.


Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce