Obraz artykułu Neal Cassady & The Fabulous Ensemble

Neal Cassady & The Fabulous Ensemble

W zeszłym tygodniu zachwalałem debiutancki album Them Pulp Criminals jako jedno z nielicznych rodzimych wydawnictw czerpiących z muzyki country w interesujący, daleki od mrągowskiej atmosfery sposób. Neal Cassady & The Fabulous Ensemble sprawili jednak, że długo nie musiałem czekać, aby zostać przymuszonym do odszczekania tych słów.

Kiedy trafiłem w sieci na teledysk do utworu „Woolf Is Just A Drunk”, okazało się, że mamy nad Wisłą więcej pasjonatów muzyki z południa Stanów Zjednoczonych, ale kolejne minuty albumu „Night Howler” znacznie poszerzają geograficzne inspiracje, aż do zasięgu, którym właściwie już nic nie można precyzyjnie określić. Może nie powinno mnie to zaskakiwać, w końcu lider tego projektu przyjął za pseudonim imię i nazwisko jednej z najbardziej szalonych postaci w popkulturze, która znana była przede wszystkim ze swojego nietuzinkowego charakteru, a nie z autorskiej twórczości. „To był kompletnie zwariowany gość - opowiada Rafał Klimczak vel Neal Cassady, wokalista zespołu. - Nieustraszony, naspidowany słowem, muzyką i warkotem silnika. Inspirował twórczo całe towarzystwo literatów, choć sam napisał jedną, krótką książkę. W dużym stopniu przyczynił się do całej rewolucji obyczajowej lat 60. Prawdopodobnie był przy okazji strasznym kutasem. Przyjęcie jego nazwiska jako pseudonimu artystycznego to dla mnie przykrywka, dzięki której mogę śpiewać z trzewi o tym, o czym chcę, ze środkowym palcem uniesionym dumnie w niebo. Nie traktowałbym tego też zupełnie serio”.

Po „Woolf Is Just A Drunk”, kawałku z przytupem i linią basu wprost zapożyczoną ze spaghetti westernów, „Inquisition Unexpected” porywa bandę koniokradów i porzuca gdzieś w okolicach Londynu lat 60., zmuszając do integracji z nabierającym rozpędu British Invasion. Gitara czasami zawodzi w typowy dla ballad country sposób, kiedy indziej staje się szorstka i agresywna. Klimczak odpowiada na te zmiany adekwatnym sposobem śpiewania - od niskich tonów, po krzyk w wysokich rejestrach. Trudno znaleźć jakiekolwiek porównanie dla tego typu muzyki, pod przymusem dziennikarskiego zwyczaju typuję jednak zespół Murder by Death, zwłaszcza z okresu „Red of Tooth and Claw”.

 

„Road Of A Thousand Stars” to trzeci utwór z rzędu, którego przesłuchanie grozi uzależnieniem od refrenu, a w dodatku wystarczy do tego tylko jedna działka. Akcja jest tu wprawdzie bardzo powolna, ale melodie i świetna gitarowa solówka sztucznie podbijają tempo i powstrzymanie ciała od bujania czy tupania staje się bardzo trudne. Przy „Demons” pojawia się refleksja: „Dlaczego ja w ogóle wiązałem ten zespół za twórców country?”. Gitary brudzą się tutaj w garażowych smarach, co w połączeniu z wykrzykiwanym tekstem budzi skojarzenia z na przykład The Stooges. W „The Night” nie pozostaje jednak nawet znikomy ślad po drapieżności sprzed kilku sekund, to bardzo nastrojowa, oparta o brzmienie syntezatora ballada. Na tym etapie wiadomo już, że Neal Cassady & The Fabulous Ensemble są jak sławna walizka Huntera S. Thompsona, w której mieściło się niemal całe laboratorium chemiczne, a jedyne, czego można było być pewnym po zażyciu któregokolwiek ze specyfików, to kompletne zaskoczenie.

 

Osiągnięcie tak nietypowego brzmienia nie byłoby możliwe bez muzyków o szerokich horyzontach. „Fabulous Ensemble to ciekawy zlepek osobowości muzycznych krakowskiego światka - opowiada Klimczak. - Każdy działa w wielu zespołach. Hanka jest świetną wokalistką, ma swój tajny projekt z Marcinem, który za niedługo ujrzy światło dzienne. Na harmonijce ustnej zaczęła grać kilka miesięcy przed naszym pierwszym koncertem. Michał, Tomek i Marcin to postaci znane w środowisku improwizatorów, szaleńcy, którzy potrafią zagrać wszystko, na wszystkim i do upadłego. Każdego przekupiłem, zmanipulowałem podczas pijanych nocy i wkręciłem, że warto przyjrzeć się tym kawałkom. Niewiele osób o tym wie, ale połowa płyty została nagrana tylko przeze mnie i Marcina. Kiedy okazało się, że kilka numerów ma faktycznie niezły potencjał, zaczęliśmy organizować zespół. Jeśli chodzi o mnie, wziąłem się z hardrockowych bandów, darcia mordy i polewania ludzi piwem. Miało być głośno i po gębie. Nadal kocham takie granie. W tym projekcie wygrała muzyka, to piosenki zdefiniowały klimat, dobór instrumentów i tak dalej. Choć nic tak naprawdę nie było zamierzone, wykalkulowane”.

 

Przy tak skonstruowanym albumie problematyczne może wydawać się odegranie go w warunkach scenicznych, ale dla Neal Cassady & The Fabulous Ensemble dokładność nie jest najistotniejsza: „Nie zastanawialiśmy się specjalnie, czy uda nam się to kiedyś odtworzyć na żywo. Celem było nagranie fajnych numerów z zachowaniem charakteru projektu: spontanicznością wykonania, odrobiną niechlujności i poczuciem humoru. Kiedy doszliśmy do wniosku, że właściwie to świetnie by było zagrać ten materiał na żywo, zrobiliśmy zespół. Część numerów przearanżowaliśmy, żeby udało się je wykonać bez specjalnej napinki, ale w niektórych Michał musi przejść samego siebie: gra jednocześnie na gitarze »po bożemu«, techniką slide, używa klawiszy/syntezatora i podśpiewuję w refrenach. Jak ja ich na to wszystko namówiłem? Nie pamiętam”.

 

Debiutancki album Neal Cassady & The Fabulous Ensemble jest jak jedna z tych długich podróży po Stanach Zjednoczonych, w których bitnicy oraz ich naśladowcy tak bardzo się lubowali. To wciąż zmieniające się krajobrazy dźwiękowe i przygody czające się za każdym zakrętem. Jeżeli kiedyś spełnię marzenie i ruszę w ślad za Jackiem Kerouakiem, nie wyobrażam sobie, żeby towarzyszył mi inny album niż „Night Howler”.

 

fot. Krzysiek Gońda


Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce