Obraz artykułu Echoes of Yul

Echoes of Yul

Czasami słucham muzyki w skupieniu, wyłapując detale zrodzone w wirtuozerskich umysłach.

Kiedy indziej podrywam się z krzesła, upewniam, że nikt nie patrzy i wykonuję parataneczne ruchy. Zdarza się też tak, że doznaję paraliżu, przesłuchuję album całym ciałem i od pierwszego do ostatniego dźwięku jestem pod jego władaniem. Właśnie w taki sposób sponiewierało mnie „The Healing” - najnowsze wydawnictwo opolskiego Echoes of Yul.

Znam ich od samego początku, czyli od wydanego w 2009 roku debiutanckiego albumu, ale tak naprawdę nie znam wcale. Michał Śliwa, twórca i aktualnie jedyny poruszyciel projektu to dźwiękowy nomad, który nie potrafi na długo osiąść w jednej stylistyce. Na każdym kolejnym wydawnictwie pokazuje to, co znalazł za horyzontem poprzedniego materiału, a w tak długiej podróży łatwo stracić towarzyszy. Ci, którzy nazwę Echoes of Yul swojego czasu wymieniali jednym tchem obok Blindead lub Tides From Nebula być może postanowili zawrócić, gdy Śliwa nawiązał współpracę z wytwórnią Zoharum - domem niszowej, ponurej i często minimalistycznej elektroniki. Najwytrwalsi podróżnicy z głowami zawsze otwartymi na powiększanie kolekcji doznań znajdą jednak w „The Healing” fascynujący postój przed dalszą drogą. „Gitary nie znudziły mi się - zapewnia Śliwa. - To wciąż fundament mojej muzyki, zmieniła się tylko narracja i nastrój. Rozwój i poszukiwanie to dla mnie, jako muzyka dwie kluczowe sprawy i tak też postrzegam ewolucję muzyki Echoes of Yul”.

Pierwsze dźwięki witającego słuchaczy „Ester” można by przypisać któremuś z jazzowych melancholików, na przykład Nilsowi Petterowi Molværowi. Brak tu jednak przewodnika-wirtuoza, jest samo tło naszkicowane pojedynczymi uderzeniami w perkusję, delikatnymi pociągnięciami za struny oraz stonowaną elektroniką. Lider nie jest potrzebny do wyostrzenia tego pejzażu, ale coś mi mówi, że Michał Śliwa znakomicie dogadałby się z Molværem albo Erikiem Truffaz. W połowie „The Trick” dodatkowo pojawiają się strzępy wyrazistej melodii, idealny materiał na instrumentalny refren, w związku z czym zostaje natychmiast stłamszony, a po chwili wyciszenia kompozycja robi zwrot ku sludge'owym riffom, jakimi Echoes of Yul przedstawiło się na pierwszym albumie. Najintensywniejszym momentem okazało się dla mnie „Apathy Rule”, którego nie aplikuje się dousznie, lecz pod język i w miarę rozpuszczania wszelkie czynności życiowe ustają, zmieniając odbiorcę w ubezwłasnowolnioną organiczną masę zdolną wyłącznie do słuchania. Właśnie dla tych sześciu minut poszerzonych źrenic oraz rozlewających się po całym ciele dreszczy warto nigdy nie osiadać na mieliźnie ulubionych płyt i wciąż poszukiwać nowych emocji. Za dnia odczuwam strach przed włączeniem tego utworu - potrafi momentalnie odciąć dostęp do rzeczywistości. W nocy zapętlam go w kilkugodzinne maratony i wcale nie mam ochoty opuszczać dziwnego świata, do którego pokornie daję się wprowadzić.

„The Healing” jest specyficznym materiałem w dorobku Echoes of Yul przede wszystkim z powodu czasu trwania. Śliwa przyzwyczaił słuchaczy do ponadgodzinnych albumów, ale w tym wypadku postawił na zwięzłość. Zapytałem, czy w związku z tym wala mu się na dysku kilka gigabajtów „sesyjnych odrzutów”. „Dokładnie [śmiech]. Z każdej płyty mam trzy razy tyle odrzuconych kawałków i porzuconych szkiców - odpowiada. - Nie gram koncertów, więc praktycznie całą energię skupiam na nagraniach. Za to nowa płyta jest relatywnie krótka, bo trwa niecałe czterdzieści minut. Byłem ograniczony winylowym formatem, ale myślę, że wyszło jej to na dobre”. „The Healing” ukazało się nie tylko na czarnej płycie, która w ostatnich latach cieszy się ogromną popularnością, ale także na znienawidzonej przez melomanów kasecie magnetofonowej. „Mam wrażenie, że to już ostatnie tchnienie fizycznych formatów ze wskazaniem na CD - twierdzi Śliwa. - Fizyczne nośniki schodzą do kompletnej niszy małego procentu słuchaczy i raczej nic tego nie zmieni. Wydanie »The Healing« w kilku formatach to znak pewnej staroszkolności mojej i wydawcy oraz sentymentu do fizycznych nośników”. Współpraca z założonym przez Macieja Mehringa Zoharum Records układa się dobrze pod wieloma względami: „Jestem współwydawcą tego materiału i taki układ odpowiada mi najbardziej. Nie chcę tracić kontroli nad swoją muzyką, a Zoharum jest świetnym partnerem, konkretnym i solidnym w realizacji tego, co uzgodnione. Wydawanie tylko samemu to kolosalna praca niespecjalnie związana z muzyką: promocja, pakowanie, przygotowanie do druku i tak dalej. Lepiej współpracować z profesjonalistami, a jak do tego są fanami muzyki, to jest to świetny układ”.

Pomimo siedmioletniego stażu, trzech doskonale przyjętych albumów, splitów z Thaw oraz Guantanamo Party Program, Echoes of Yul pozostaje niemal anonimowe dla ludzi, których ulubionym sposobem na odkrywanie nowych brzmień są koncerty. „Mam małe doświadczenie sceniczne, więc trema ma duże znaczenie. Tworzenie muzyki w pojedynkę też nie ułatwia sprawy, bo trudno dopasować muzyków, którzy odnaleźliby się w tej mocno osobistej muzyce. Nowa płyta wydaje mi się prostsza do przedstawienia live i kto wie, czy w przyszłym roku nie odważę się na kilka koncertów solo lub w ewentualnym duecie z perkusistą”. Najistotniejsze jest jednak to, że Michał Śliwa mógłby bez zgrzytu wystąpić na Off Festivalu, Ambent Festivalu, Castle Party, Asymmetry czy Soundrive Fest. Jego twórczość z jednej strony trafia do specyficznej grupy słuchaczy, z drugiej nie jest to specyfika powiązana z konkretnym gatunkiem, lecz z konkretnymi emocjami. „Widzisz jaką uniwersalną muzykę tworzę? [śmiech] Chyba tylko na zlocie motocyklistów nie sprawdziłaby się najlepiej. A serio, bardzo sobie to cenię, że moja muzyka trafia do bardzo różnych słuchaczy i funkcjonuje gdzieś na uboczu, poza scenami” - twierdzi Śliwa.

„The Healing” to jedne z najlepszych dźwięków, na jakie w tym roku natrafiłem i jestem pewien, że przynajmniej część tego albumu (zwłaszcza „Apathy Rule”) zostanie ze mną do końca życia. Jeżeli mam was do czegoś nakłonić publikowanym na łamach Soundrive.pl cyklem artykułów, to niech będzie to właśnie ten album.

foto: Dominika Śliwa


Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce