Zwyczaj kompletnie zapomniany, a jednak powoli powracający do łask i to nie wyłącznie w samym nazewnictwie, czego najlepszym przykładem jest toruński projekt Święto Zmarłych.
W blisko rocznej historii niniejszego cyklu po raz pierwszy zdarzyło się, że przyszło mi rozmawiać z muzykiem, którego odpytywałem już przy okazji innego muzycznego przedsięwzięcia. Kiedy jednak zapytałem o niego i o kondycję toruńskiej sceny, której dotąd wyraźnie nie doceniałem, w odpowiedzi otrzymałem: „Nie wiem, kogo masz na myśli. Scena podziemna, to scena ludzi anonimowych, bez tożsamości, dowodów osobistych, nazwisk. Możemy powiedzieć, że po żywej stronie sceny toruńskiej dzieje się sporo, na tyle dużo, że nawet trupy mają w niej swój udział. Jesteśmy umarli i się nie przedstawiamy. Jesteśmy 1 i 2”. Uznałem, że konwencjonalne drążenie tematu nie będzie miało najmniejszego sensu, więc z miejsca przystałem na proponowany styl rozmowy, a w dodatku nie zamierzam wam, czytelnikom zdradzać, kim byli moi interlokutorzy.
Album „Pośpiewaj ze mną” otwiera niespełna dwudziestominutowa kompozycja „Ja i nic”, która za sprawą wyraźnego bitu odgrywanego na bębnie oraz tamburynie budzi skojarzenia z ponurym country, ale bliższym The Dead Brothers niż religijnym pieśniom Woven Hand. Pojedyncze szarpnięcia za struny, okazjonalne wybuchy hałaśliwych dźwięków, monotonna melorecytacja, post-rockowe naganianie wysokich tonów gitarowych, shoegaze'owa destrukcja i gwałtowna przemiana w podkład przypominający techno oraz garażowa psychodelia, jakiej nie powstydziliby się White Hills - wszystko to znajdziecie w tym jednym utworze, a o spójność każdego z elementów dba niezmiennie cmentarna atmosfera. Jest tu zdecydowanie więcej instrumentów niż dwóch muzyków mogłoby użyć jednocześnie, zwłaszcza, że Święto Zmarłych to projekt nie tylko studyjny, lecz również koncertowy. „Jest numer 13, był 143, różne postacie się przewijają przez sytuacje koncertowe. Trzon stanowią 1 i 2, którzy zapraszają różnych zmarłych. Mieliśmy też występ z wiedźmą, która śpiewała w języku kotów, nazywa się Madziunia Kiciunia. Misterium Święta Zmarłych to dość otwarta formuła pod każdym względem. Skoro wszyscy kiedyś umrzecie lub już to zrobiliście, nasze koncerty i muzyka stoją dla was otworem ” - opowiada 1, natomiast 2 dodaje: „1 i 2 są odpowiedzialni za pomysły i kompozycje. Niedługo nagrywamy kolejny materiał, prawdopodobnie będą na nim jacyś goście, ale najbardziej sztywnieję na myśl o tym, jak może się rozwijać materia koncertowa”.
W swojej nieznajomości nomenklatury zmarłych wykazałem się ignorancją, sądząc, że sztywnienie na myśl o koncercie oznacza obawy, ale 2 zaraz wyjaśnił, jaki jest stan faktyczny: „Sztywnienie w moim przypadku oznaczało pozytywną rzecz - że nie mogę się doczekać. Ale masz pewną rację - formuła koncertowa jest u nas trochę skomplikowana, mimo iż pierwszą płytę nagraliśmy w dwójkę, prawie na setkę”. 1 podkreśla natomiast, jak ważne jest bezpośrednie przekazywanie ich twórczości: „Bardzo lubimy żywych i koncerty, wtedy właściwie zaczynamy się ruszać. Obcowanie z żywymi sprawia nam frajdę, bo jest się z kogo i z kim pożartować. Perspektywa pośmiertna daje pewną przewagę, my wydajemy się zabawni dla publiczności, a publiczność dla nas, jednak nie jesteśmy dupkami, mamy konkretny przekaz, wspieramy chybotliwe jestestwa, dzielimy się muzą i energią, trupim jadem w wersji light. Liczy się atmosfera, na koncertach palimy kadzidła, wchodzimy w dyskusje, musimy też używać dużych ilości perfum ze względu na fetor, który wydzielamy, ale ludziom to nie przeszkadza, wchodzą w to misterium, świeckie misterium, czas do jakiejś sensownej refleksji nad tematem życie-śmierć, życie po śmierci czy coś takiego”.
Refleksyjna jest przede wszystkim druga połowa albumu, gdzie ludzki głos pojawia się szczątkowo, a pozostałe dźwięki przybierają jeszcze bardziej melancholijną formę. „Interludium” wprowadza słuchaczy w brzmienie zaświatów, które zdaje się być generowane raczej przez zawodzenie zmarłych niż rzeczywiste instrumenty. Po czterech minutach następuje jednak płynne przejście do „Co u ciebie”, gdzie zjawy wciąż nucą swoją męczeńską mantrę, ale pojawia się także wyraźna partia gitarowa oraz wokal. Efekt zdaje się pasować przede wszystkim do odtwarzania w domowym zaciszu lub do niewielkich przestrzeni koncertowych, ale Święto Zmarłych ma za sobą już wiele nietypowych wydarzeń. „Debiutowaliśmy scenicznie na imprezie weselnej u kolegi Zalewskiego, ostatnio zagraliśmy koncert na urodzinach kolegi Wojteckiego w garażu. Pamiętaj, że jesteśmy niejako zespołem okolicznościowym, nie tylko stypy i pogrzeby, mogą być chrzciny, studniówki i wieczory kawalerskie”. Pod koniec rozmowy próbowałem ugrać coś dla siebie i - jak sądzę - również dla was, zapytałem, czy jest szansa na wciągnięcie Jimiego Hendrixa do składu, ale wszystko wskazuje na to, że przegapiliśmy okazję. „Ostatnio z nim rozmawiałem, ale on się dość mocno rozłożył już” - odpowiedział 2.
„Mieliśmy nazywać się Dziady na początku, ale pewien żywy muzyk, Rara, kiedyś miał taki projekt i bardzo dobrze, bo z tą nazwą to nie byłoby to samo - opowiada 1. - Święto Zmarłych odwołuje się do dziadów w sposób niereligijny. Jest obrzęd, jest metafizyka, wiadomo, jest nawet romantyzm, ale nie ma politycznych i martyrologicznych przekłamań, podkładów. To są dziady dla każdego myślącego odbiorcy, dla człowieka otwartego, który nie potrzebuje zabobonu do wejścia w interakcję z innymi światami”. Niczego więcej dodawać nie muszę, dokładnie taki jest charakter muzyki Święta Zmarłych, a zbyt intensywne zgłębianie go grozi pobudzeniem pragnienia do przejścia na drugą stronę.
foto: mat.arch.