Ludzki w tym kontekście powinno kojarzyć się ze wszystkim, co w nas najgorsze - z bezwzględnością, zatraceniem w nienawiści i słabością do przemocy. To człowieczeństwo, na mocy którego ponad czterdzieści lat po premierze "Halloween" Johna Carpentera (i dzięki sequelowi sprzed dwóch lat), Michael Myers nadal jawi się jako jedna z najbardziej przerażających zmor w historii kina, choć jest zaledwie mężczyzną wyposażonym w maskę i kuchenny nóż. Ellisowi przyświecało podobne założenie - powierzono mu losy potężnego maga, który debiutował w mrocznej baśni "Saga o Potworze z Bagien" Alana Moore'a, ale od zjaw, demonów i diabłów bardziej interesuje go to, co przyziemne i niewymagające zawieszenia niewiary, by zostało uznane za prawdopodobne.
Constantine jako everyman jest w tym kontekście szczególnie interesującą postacią, zwłaszcza jeżeli czytelnik/czytelniczka współdzielą z nim buntowniczą przeszłość, którą na własne oczy można było ujrzeć w retrospekcjach z pierwszego tomu serii (autorstwa Briana Azzarello). Tym razem jego postawa objawia się jako zgorzknienie faceta w średnim wieku, którego tok rozumowania jest do tego stopnia zaprogramowany, że wystarczy propozycja zakupu kuponu na loterię z ust lokalnego sprzedawcy, by wygłosił tyradę przeciwko podatkom, nowemu rządowi i konieczności głosowania na mniejsze zło.
Najciekawsze jest jednak to, że u Ellisa mag z klasy robotniczej rzadko sięga po magię albo korzysta z niej poza kadrem. Możemy domyślić się, że na przykład użył zaklęcia teleportującego, by niepostrzeżenie znaleźć się w jakimś pomieszczeniu, ale nie jesteśmy tych nadnaturalnych scen świadkami. Da się to zjawisko rozszerzyć o całą społeczność londyńskich magów, wśród których są bezdomni, alkoholicy, narkomani, w najlepszym wypadku dobrowolnie wyalienowany pustelnik spędzający większość czasu w podziemiach, ale nie w tajnej kryjówce, a w nudnej pracy polegającej na utrzymywaniu czystości w metrze. Okultyzm i związane z nim rytuały nie są w tym świecie zajęciem snobistycznych elit, a raczej włóczęg i opryszków snujących się pomiędzy Brixton a Camden Town. Miejsce akcji nie jest zresztą bez znaczenia, można je wręcz uznać za najważniejszego po Constantinie "bohatera" tego tomu.
Wszystko łączy się z Londynem. To miasto jest mrocznym sercem świata, siedzibą tajemnych władców Ziemi i Londyn zbudowano na duchach - to dwa cytaty z różnych rozdziałów, które idealnie oddają nastrój tej wersji "Hellblazera". Dzień zdaje się nie nastawać tutaj nigdy, a pochmurnemu niebu towarzyszą wiekowe budynki, których sekretów nikt żywy już nie pamięta, za to zmarli wciąż ich pilnują przed wścibskimi jednostkami obdarzonymi zdolnością widzenia poza światem materialnym. Trudno jednoznacznie stwierdzić, czy to Constantine nawiedza Londyn, czy to Londyn nawiedza jego, pewnie jest natomiast to, że akurat on w tym ponurym świecie potrafi się całkiem nieźle odnaleźć, czego nie da się powiedzieć o osobnikach, z którymi przychodzi mu się zmierzyć.
"Nawiedzony" zajmuje ponad połowę tomu i jest jedyną umieszczoną tutaj historią, w której można odnaleźć śladowe elementy walki na poziomie wykraczającym ponad ludzki, a jednak najbardziej przerażające i najbrutalniejsze są te sceny, które wyglądają jak wyciągnięte wprost ze śmiałego horroru gore. Jeszcze ciekawiej jest w kolejnych rozdziałach, tworzonych na zasadnie "monster of the week". Ten pozornie ograniczający format pozwala na skondensowanie doznań, co dodatkowo wzmacniają znakomite, gęsto wypełnione i przytłaczające kadry (zwłaszcza autorstwa niezbyt znanych Tima Bradstreeta i Franka Terana). "Hellblazer" Ellisa przypomina w końcówce "Scooby Doo, gdzie jesteś?" z końca lat 60., gdzie przez wszechobecny mrok nie mógł przebić się ani jeden promień światła, a przestępcy o pozornie nadludzkich mocach okazywali się zaburzonymi jednostkami, które zamiast urokiem, należałoby leczyć psychoterapią i lekami. Różnica jest taka, że na koniec nie pada czerstwy dowcip, a po tych wszystkich doznaniach Constantine na pewno nie będzie miał tak wielkiego apetytu, jak Kudłaty.
Perspektywa Warrena Ellisa jest wyjątkowa i prawdopodobnie najbardziej przerażająca w całym dorobku "Hellblazer". Szkoda, że rozdział zamykający tom ("Strzelaj") okazał się kością niezgodny pomiędzy autorem a wydawnictwem - zbieg okoliczności sprawił, że oryginalną premierę zeszytu zaplanowano na zaledwie kilka dni po masakrze w Columbine High School, a Vertigo nie zamierzało ryzykować publikacją o zbliżonej tematyce. Ellis uniósł się z kolei honorem i tak planowana na znacznie dłuższy okres czasu współpraca została gwałtownie przerwana, a samo "Strzelaj" opublikowano dopiero jedenaście lat później. To, co po nim zostało przewrotnie stanowi jednak idealną pozycję nie tylko dla oddanych fanów i fanek, ale również dla osób, które po przygody Johna Constantine'a zamierzają sięgnąć po raz pierwszy - nie trzeba mieć żadnych dodatkowych informacji na jego temat, bez trudu można wsiąknąć w ten świat, a później (jeżeli nie będziecie mieli ochoty na ciąg dalszy) równie łatwo z niego wyjść, co zresztą polskie wydanie dodatkowo ułatwia, bo nie znajdziecie na grzbiecie kuszącej do zebrania całej kolekcji "szóstki", a jedynie tytuł i nazwisko autora.
Hellblazer
Polska, 2020
Egmont
Scenariusz: Warren Ellis
Rysunki: John Higgins, Javier Pulido, Phil Jimenez, Marcelo Frusin, Frank Teran, Timothy Bradstreet, James Romberger