Akustyk Woody'ego Guthriego ze słynnym napisem: „This machine kills fascists” to najbardziej oczywisty przykład, ale równie dobrymi są solowa działalność Toma Morello, Nirvana w wersji unplugged albo - w skali krajowej - tak różni artyści, jak Jacek Kaczmarski czy Patyczak vel Brudne Dzieci Sida. Songwriting miał jednak w Polsce kilka bardzo marnych lat i dopiero niedawno zaczął odradzać się ze zdwojoną siłą, a Pete True może być jednym z najsilniejszych głosów tej sceny.
Zacznę od tego, co powoduje, że trudno wyjąć albumu „Hell Flower” z odtwarzacza - utwór „Sirens”. Piękna, nieco romantyczna i równie melancholijna kompozycja o blisko dziesięcioletniej historii. Aż trudno uwierzyć, że coś tak chwytliwego (i przede wszystkim chwytającego za serce) przeleżało dekadę, zanim Piotr Truchel zdecydował się zabrać to do studia. Nie miałem jeszcze okazji zobaczyć Pete True na koncercie, ale jestem pewien, że w trakcie wykonywania „Sirens” panuje absolutna cisza, a pierwsze rzędy na te trzy i pół minuty zapominają o oddychaniu. Gdybyśmy mieli pierwszą połowę lat 90., to MTV co godzinę maltretowałoby nas tą piosenkę, a każda nastolatka wieszałaby nad łóżkiem plakat Pete True wyrwany z Bravo czy Popcornu.
Charakterystyczne dla całego krążka jest wymieszanie naleciałości z grunge'u (zwłaszcza Days of the New), poetyckiej stylistyki zbliżonej do Leonard Cohena (jest nawet cover „I'm Your Man”), nastrojowego folku spod znaku Marka Kozelka, a nawet goth rockowego chłodu. Nagranie tak wielowątkowego debiutu mogłoby być zaskakujące, gdyby nie to, że sam Truchel debiutantem nie jest. Trójmiejska publiczność doskonale zna jego macierzysty projekt - Absyntia, który funkcjonuje już od ośmiu lat. Po co więc w ogóle rozpoczynać karierę solową? „Płyta »Hell Flower« jest wynikiem mojej fascynacji gitarą akustyczną jako instrumentem - opowiada Piotr. - Od niej właśnie zacząłem swoją przygodę muzyczną, to na niej skomponowałem swoje pierwsze kawałki. Na albumie znajdują się zarówno utwory napisane kilka ładnych lat temu, jak i zupełnie nowe kompozycje. Dominują tu raczej łagodne kompozycje, piosenki inspirowane szeroko pojętym songwritingiem. Poprzednie płyty Absyntii były jakby połączeniem właśnie tych bardziej klasycznych, balladowych rzeczy z bardziej rockowymi, psychodelicznymi numerami. W chwili obecnej staram się to rozgraniczać: Pete True - spokój i harmonia, Absyntia - ogień, moc i melancholia. Oczywiście w dobrym i konstruktywnym tego słowa znaczeniu [śmiech]. Poza tym płyta »Hell Flower« jest w stu procentach autorska, natomiast utwory Absyntii powstają ostatnimi czasy w sposób kolektywny”.
Z domowych głośników faktycznie bije kameralną atmosferą, ale pierwszy występ Pete True miał znacznie większy rozmach. „Na premierowym koncercie w Parlamencie zagrałem z sześcioosobowym zespołem. Piosenki zostały zaaranżowane tak, żeby całość nabrała większego, pełniejszego kolorytu - twierdzi Piotr. - Był to zabieg wykreowany głównie na potrzeby filmu, który kręciliśmy z tego występu, a który być może w niedalekiej przyszłości będziemy chcieli wydać w formie fizycznej płyty live. Na większości gigów występuję raczej jako wykonawca solowy lub z mocno minimalistycznym składem (klawisze, djembe). W przyszłości nie wykluczam również akcji koncertowych z wcześniej wspomnianą, bardziej rozbudowaną ekipą. W obu tych wcieleniach scenicznych czuję się dobrze, wszystko tak naprawdę zależy od miejsca, w którym aktualnie gram”.
Każdy z dziesięciu utworów został napisany w języku angielskim, co wprawdzie jest odległe polskim tradycjom gitarowo-poetyckim, ale pomoże w pełni wykorzystać potencjał tego materiału, który bez kompleksów może ruszyć na podbój świata. „Jestem obecnie w trakcie planowania wiosenno-letniej trasy promującej »Hell Flower«. Koncerty będą zarówno w Polsce, jak i zagranicą - przekonuje Piotr. - Nie ukrywam, że trochę łatwiej śpiewa mi się po angielsku ze względu na melodyjność i materię samego języka. Cały czas piszę nowe numery. Mam również w planach nagranie w niedalekiej przyszłości kilku piosenek po polsku, być może znajdą się one na kolejnej płycie Pete True, ale kiedy to się stanie - czas pokaże”.
Do tego czasu warto osłuchać się z „Hell Flower” - jednym z najciekawszych akustycznych polskich wydawnictw ostatnich lat. Nie jest to może pozycja dla zwolenników surowego, ulicznego grania - aranżacje są tutaj bardzo bogate - niemniej każdy, komu bliskie są piękne melodie i duża dawka emocji powinien poczuć się usatysfakcjonowany.
fot. A. Szczepańska