Pod koniec czwartego tomu i przez połowę piątego mogłoby się wydawać, że jest wręcz odwrotnie, bo czy może być coś bardziej sztampowego w shounenie od turnieju sztuk walki? Inagaki sprytnie wykorzystuje jednak znaną kliszę na potrzeby polityki autorskiej, której najważniejszym założeniem jest upatrywanie w nauce zbawienia i jedynej możliwości rozwoju ludzkości. Niby powinno być to oczywiste, ale w czasach, kiedy teorie spiskowe i demonizowanie naukowców cofają ludzkość do średniowiecza (czyli niestety nasze czasy, a nie te z "Dr. Stone"), sceny, w których szereg osób umiera z powodu zapalenia płuc albo nawet wynik turnieju ustalony dzięki tężyźnie umysłowej, a nie sile mięśni mają podwójnie wymowne znaczenie.
Kiedy z kolei już się mogło wydawać, że fabuła nieco okrzepła i została ściśle powiązana z maleńką wioską Ishigami, niespodziewanie zostajemy wystrzeleni w kosmos. Dosłownie. To tam sięgają korzenie tego miejsca, co wzbudza skojarzenia z komiksem "Y: Ostatni z mężczyzn" Briana K. Vaughana, gdzie ostatni żywi mężczyźni (poza głównym bohaterem) to astronauci. Te kilka scen z orbity ziemskiej podsuwa przy okazji nowe wskazówki dotyczące przyczyn petryfikacji ludzkości w "Dr. Stone" - dowiadujemy się, że doszło do wybuchu, a wszystko zaczęło się w Ameryce Południowej, ale nie sposób nie odnieść wrażenia, że autor przedstawia te informacje tylko po to, by uzasadnić lądowanie swoich bohaterów w okolicach Japonii, a samo rozwikłanie zagadki nie ma dla niego priorytetowego znaczenia.
Jednym z pozaziemskich podróżników jest ojciec Senku, naszego głównego bohatera, i to z jego ust padają zaskakujące słowa: Życie w tym postapokaliptycznym świecie bywało całkiem zabawne. Postapokalipsa to według popkulturowego kanonu skażone powietrze, brak dostępu do wody i pożywienia, zagrażające życiu mutacje i bandy ludzi wykorzystujących siebie nawzajem. Pozytywne wizje przyszłości po "końcu świata" właściwie nie istnieją. To zresztą, po ukazywaniu nauki jako fascynującej i godnej zainteresowania, najciekawsza cecha mangi Inagakiego - wszechobecny, wolny od przerysowania czy tandety optymizm.
Warto sobie uświadomić, jak ogromnie trudną jest to sztuką - utrapione postacie albo te o mrocznej przeszłości dość łatwo można "uszlachetnić" cierpieniem. Nieszczęścia i życiowe błędy dodają kolejnych warstw osobowości, komplikując wydarzenia i ukazując bohaterów/bohaterki jako wyposażonych w psychologiczną głębię. Radość budzi odmienne odczucia, szybko zaczyna irytować, wydaje się mało ludzka i trudno budować wokół niej wielowątkowe historie. W szóstym tomie "Dr. Stone" traficie natomiast z rozdział zatytułowany "Słodycze z kamiennego świata", który w całości poświęcono... wacie cukrowej. Brzmi niedorzecznie, jest niedorzeczne, a jednocześnie ma istotne znaczenie w rozwoju historii i sprawia, że najzwyklej w świecie robi się na sercu ciepło.
Poza turniejem, sporą dawkę akcji zaserwowano w scenach ataku na wioskę, ale nawet w takich okolicznościach autor nie odchodzi od swoich pacyfistycznych poglądów i ustami Senku na broń ostateczną typuje... telefon. Co wcale nie jest aż tak oderwane od rzeczywistości - dzisiaj przecież szybkość komunikacji często ma istotniejsze znaczenie niż siła rażenia. Po raz pierwszy od dawna pojawia się także główny "zły" - Tsukasa, ale natychmiast przypomniane zostają jego racje, a tym samym jednoznaczna ocena moralna zostaje uniemożliwiona, bo czy można mieć pretensje do nastolatka o to, że nie chce uwolnić skamieniałych dorosłych, którzy tak naprawdę jeszcze za życia mieli skamieniałe umysły, a ich skorumpowany, pełen układów i wyzysku świat od dawna nie działał jak należy? Senku jako osoba sympatyczniejsza i łagodniejsza może automatycznie wydawać się także tą, która ma rację, ale jest tutaj materiał co najmniej na pracę magisterską z zakresu etyki.
"Kajko i Kokosz. Szkoła latania" od jakiegoś czasu gości na liście lektur obowiązkowych w szkołach podstawowych, ale "Dr. Stone" sprawdziłby się wcale nie gorzej. Eksperymenty naukowe wyglądają tutaj równie ciekawie, co wybuchy ki w "Dragon Ballu", a w dodatku zostały szczegółowo opisane i pozwalają zrozumieć działanie wielu wynalazków; rozwiązywanie konfliktów bez przemocy nie przypomina nadstawiania drugiego policzka i nie oznacza upokorzenia żadnej ze stron; a jednocześnie nikt nie jest obarczony ciężarem czystego zła, każda strona ma swoje racje. Warto do takiej lektury zachęcić najmłodszych, ale nie tylko ich - jak mało której mandze, akurat tej śmiało można przypisać miano międzypokoleniowej.
Dr. Stone
Polska, 2020
Waneko
Scenariusz: Riichiro Inagaki
Rysunki: Boichi
Dr. Stone, tomy 1-2. W obliczu nauki wszyscy ludzie są równi