Jeżeli jesteście z horrorami za pan brat, to prawdopodobnie widzieliście już opony, kondomy, fotele, bałwana czy lodówki w rolach morderców, a przypisanie niecnych intencji włosom nie będzie ani najbardziej zaskakujące, ani najdziwniejsze. Dla niektórych osób nie będzie nawet szczególnie oryginalne, podobny motyw pojawił się chociażby w "Exte" znakomitego Siona Sono. Zagrożeniem stojącym za tego rodzaju filmami jest natomiast zafiksowanie na punkcie tytułowego (zazwyczaj) przedmiotu, podążanie za schematem, zgodnie z którym najpierw musi dojść do przebudzenia, następnie eskalacji morderstw, a w końcu zwycięstwa człowieka. Simien broni się jednak przed banałem, "Bad Hair" przypomina raczej "In Fabric" Petera Stricklanda, gdzie pozornie niedorzeczne zjawisko nadnaturalne staje się pretekstem do opowiedzenia wielowymiarowej historii.
Akcję osadzono w końcówce lat 80., a na główną bohaterkę (Elle Lorraine) wytypowano ambitną pracownicę muzycznej stacji telewizyjnej przypominającej MTV. Oczywiście MTV z tamtego okresu, a nie współczesną wersję, gdzie łatwiej trafić na reality show niż na teledysk. Z początku można to odebrać jako kolejną sugestię, jakobyśmy zmierzali ku znajomym rewirom popkulturowych nawiązań i toposów, gdzie każda z postaci po kryjomu puszcza do nas oko, a autoironia służy za cel, a nie środek. Simien i tym razem robi jednak unik, bo chociaż pstrokate stroje i wymyśle fryzury emanują nostalgią, festiwal gore, chwytliwych odzywek i makabrycznych efektów specjalnych następuje dopiero w finale.
Ważniejszym, choć subtelnie nakreślonym wątkiem jest ukryta wojna kulturowa, którą w MTV czy w ogóle w komercyjnych stacjach i rozgłośniach można było w tamtym okresie obserwować. Określenie "czarna muzyka" stawało się coraz popularniejsze, choć nie miało właściwie żadnej definicji. To mogło być R'n'B, to mógł być hip-hop, mógł być soul albo pop gospel, a najlepiej poddane wybielającemu zabiegowi na wzór jazzu kilka dekad wcześniej. Wydarzenia z "Bad Hair" rozgrywają się w 1989 roku, tym samym, kiedy debiutował Vanilla Ice, idealny przykład niedokładnego kulturowego cytatu, w którym zagubiono sens.
Ponad trzy dekady później temat jest równie aktualny, dzisiaj nie ma przecież lepiej sprzedającej się muzyki od hip-hopu, czarnoskórzy aktorzy czy sportowcy to idole i autorytety na całym globie, a jednak trudno nie odnieść wrażenia, że są w show-businessowej machinie traktowani przedmiotowo i wystarczy, że ktoś uklęknie przed meczem w trakcie odśpiewywania hymnu, żeby doprowadzić białą większość do szału. Simien nie ukazuje jednak społecznego problemu w tak wyraźnie refleksyjny sposób, jak chociażby Jordan Peele. W trzecim akcie ostatecznie sięga po atrybuty niskobudżetowych horrorów, dodaje kilka widowiskowych zabójstw i solidnych efektów specjalnych (zarówno cyfrowych, jak i praktycznych), pozwala czerpać radość filmu klasy B w pełnej krasie i nawet jeżeli można zignorować stojące za nim pobudki, znaleźć w "Bad Hair" czysto ludyczną przyjemność, to drugie dno nadal tam jest i zadowoli każdego, kto lubi, gdy strach podszyty jest przesłaniem.
Jak na dzisiejsze standardy zaangażowanego filmu grozy, "Bad Hair" może być wręcz zbyt subtelne i może spaść na nie krytyka za niepogłębienie tematu kulturowych nierówności w nastawionym na akcję finale, ale kopii twórczości Jordana Peele w ostatnich latach było wystarczająco dużo. Dobrze, że Justin Simien szuka własnej perspektywy, nawet jeżeli z jego punktu widzenia campowa rozrywka jest równie istotna, co skłanianie odbiorców do refleksji.
Bad Hair
USA, 2020
Culture Machine
Reżyseria: Justin Simien
Obsada: Elle Lorraine, Zaria Kelley, Corinne Massiah