Obraz artykułu Tokyo Ghoul, tomy 1-7. Człowiek człowiekowi ghulem

Tokyo Ghoul, tomy 1-7. Człowiek człowiekowi ghulem

94%

Jedną z najczęstszych opinii, jakie padają w rozmowach na temat "Tokyo Ghoul" jest wyższość mangi nad wersją animowaną, ale nie jest to po prostu kolejny rozdział nigdy niekończącego się sporu manga vs. anime. Sytuacja jest o tyle inna, że studio Pierrot wprawiło w ruch historię Sui Ishidy w tak marnym stylu, że do ostatniego odcinka trudno dobrnąć, a z kolei to, co znajdziecie na papierze potrafi pochłonąć bez reszty.

Ishida przede wszystkim zwrócił ghulom godność. Pierwotnie były pustynnymi duchami albo demonami występującymi pod postaciami kobiet lub hien i pojawiały się w wierzeniach przedmuzułmańskiej Arabii (później wiarę w nie potępił sam Mahomet). Z czasem zajęły jednak rozpoznawalne, choć pomniejsze miejsce w popkulturze - bywały utożsamiane z zombie, kiedy indziej z podrzędnymi wampirami (chociażby w "Hellsing") i niemal zawsze uchodziły za niezbyt rozgarnięte istoty pochłonięte żądzą ludzkiego mięsa. "Tokyo Ghoul" to pierwsza próba nadania im głębi, spojrzenia na świat z ich perspektywy i sympatyzowania z istotami, dla których bylibyśmy podstawowym składnikiem codziennej diety.

 

Ghule w tym wydaniu nieco różnią się od tych z jeszcze świeżego hinduskiego serialu firmowanego przez Netflix, zatytułowanego po prostu "Ghoul" albo od filmu z Borisem Karloffem z 1933 roku (jedyna różnica w tytule to "The" na początku) czy nawet od "Księgi tysiąca i jednej nocy", czyli najstarszego znanego źródła, w którym pojawia się ghul. Ishida wyposażył je w kagune - "pazur ghula", dodatkowy narząd występujący w jednej z czterech form, umożliwiający skuteczniejsze polowanie, ale dał im także zindywidualizowane osobowości, podzielił na frakcje, odebrał bezosobowy charakter, w jakim niemal zawsze pojawiały się.

Strona z komiksu "Tokyo Ghoul".

Są ghule, które zabijają bez wyrzutów sumienia; są takie, które zabijają nawet bez odczuwania głodu, ot tak, dla zabawy; są też takie, które żywią się padliną albo u dostawców, bo mordercze instynkty nie mają nad nimi władzy. Jest też Ken Kaneki, główny bohater mangi, postać z pogranicza dwóch światów, po urodzeniu człowiek, po wszczepieniu organów ghula dziwaczna hybryda. Nie pasuje nigdzie i z początku przez nikogo nie jest akceptowany, ale pod koniec trzeciego tomu odnajduje powołanie - skoro żyje jednocześnie w dwóch światach, to zrobi wszystko, żeby je pogodzić.

 

Zadanie nie jest łatwe, Kaneki dopiero co był ghulo-sceptykiem (dosłownie na pierwszym kadrze stwierdza, że skoro dotąd nie widział żadnego przedstawiciela morderczych stworzeń, to znak, że nie istnieją), a nagle, w błyskawicznym trybie musi poznać podziemną rzeczywistość, miasto w mieście i nowe prawa, jakimi rządzi się nie tylko społeczność ghuli, ale również jego własny organizm. Ishida na tyle sprawnie kieruje kolejnymi wydarzeniami i manipuluje emocjami, że czytelnicy nie są nawet w stanie zauważyć, kiedy zaczynają odczuwać i sympatię, i empatię do istot ze szczytu łańcucha pokarmowego. To szczególny rodzaj syndromu sztokholmskiego, w którym zwierzę skazane na rzeź współczuje katowi jego trudnego losu.

 

Jak mamy dobrze żyć obdarzeni taką naturą? - pyta również w trzecim, pod kątem ustalenia wartości etycznych dla "Tokyo Ghoul" najistotniejszym tomie jedna z bohaterek. Ostatecznie sytuacja ghula i człowieka jest przecież inna - dla nas mięso to wybór, dla nich konieczność. Jeszcze śmielszą opinię w piątym tomie wygłasza ghul znany jako Smakosz, który poświęcił życie szukaniu nowych smaków w skrajnie ubogiej diecie. Uważa, że szkodliwość jego pobratymców jest niższa, bo zabijają wyłącznie ludzi, dostawców jedynego pokarmu, jaki mogą stawić, podczas gdy ludzie zabijają wszystko, co się rusza.

Strona z komiksu "Tokyo Ghoul". Bohaterowie rozmawiają.

Nie dość, że argumentację Ishidy trudno odeprzeć, to jeszcze tu i ówdzie pokazuje ludzką arogancję oraz dehumanizowanie ghuli. Jeden z zawziętych inspektorów rzuca nawet: Nienawidzę, gdy ghule imitują ludzkie zachowania, a subiektywne poczucie moralności pozwala mu bez skrupułów zamordować matkę-ghula na oczach dziecka. Zresztą nie jest to nawet postrzegane jako morderstwo - kilka tomów później inny inspektor cieszy się, gdy zmasakrowane zwłoki zostają zidentyfikowane jako nienależące do ludzi, bo takich spraw nie taktuje się jak zabójstwa, a wszczynanie śledztwa czy wypełnianie niezliczonych dokumentów nie są konieczne.

 

Solidne fundamenty świata przedstawionego decydują o unikalnym charakterze "Tokyo Ghul". Można wypisać mnóstwo cech charakterystycznych shounen, które zostały przez Ishidę ujęte, ale wykorzystano je z dodatkiem tak fascynującego i wzbudzającego silne emocje kontekstu (właśnie tego w anime najbardziej brakuje), że sceny akcji choć znakomite, z umiejętnie rozplanowaną choreografią i bez przewlekłego dramatyzmu, nie są tym, na co czeka się najbardziej (a tak w przypadku shounenów bywa najczęściej).

 

Dwa dodatkowe smaczki, które warto docenić to nawiązania do beletrystyki oraz do filmu grozy. Pierwsze wprawdzie słabnie z tomu na tom, ale porównanie sytuacji odkrywającego nową naturę Kanekiego do Gregora Samsy z "Przemiany" Franza Kafki, a nawet zobrazowanie tego na pojedynczym kadrze, to jeden z najciekawszych i najbardziej zaskakujących momentów pierwszych siedmiu tomów, a przy okazji kolejny dowód na to, jak bardzo przemyślany scenariusz skonstruował Ishida.

Strona z komiksu "Tokyo Ghoul". Bohaterowie rozmawiają.

Fani i fanki horroru docenią z kolei (poza obowiązkowymi scenami gore i hektolitrami przelanej krwi) przede wszystkim postać wyjątkowo brutalnego ghula zwanego Jasonem, który urzęduje w trzynastej dzielnicy, a jego twarz przysłania maska hokejowego bramkarza. Jason Voorhees z "Piątku trzynastego" w porównaniu z Yakumo Oomorim wypada jednak zaskakująco łagodnie, zainspirowana nim postać to bezwzględny sadysta, a końcowe sceny pierwszej połowy serii są wyjątkowo niepokojące i brutalne. Nie należy traktować tego ostrzeżenia jak hiperboli, to naprawdę kilka scen żywcem wyciągniętych z finału "Gry wstępnej" Takashiego Miike albo "Piły" czy "Hostel".

 

O ile anime "Tokyo Ghoul" jest w najlepszym razie... ekhm... zjadliwe, o tyle manga to istna uczta dla kubeczków smakowych. Da się tutaj wyczuć gorzki posmak życia na skraju dwóch światów i odrzucenia przez obydwa, słoną porażkę humanizmu, kwaśne "tripy" wypaczonych umysłów, ale również słodycz nowych, bliskich więzi. To wielowymiarowa historia ze znakomitymi pojedynkami, ale nie wokół nich skonstruowana. Można odbierać ją jako czystą rozrywkę, ale można też wgryźć się w ukryte, bardziej refleksyjne treści i wyciągnąć z niej znacznie więcej.


Tokyo Ghoul
Polska, 2015-2016
Waneko
Scenariusz: Sui Ishida
Rysunki: Sui Ishida


Strona z komiksu "Tokyo Ghoul".

Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce