W tamtym okresie w japońskim komiksie mistrzem kryminału był oczywiście Osamu Tezuka i da się tutaj dostrzec wiele podobieństw do jego najznakomitszych dzieł - "MW" oraz "Ayako", które zresztą w ostatnim czasie (również dzięki wydawnictwu Waneko) trafiły do Polski. Zbliżony jest sposób rysowania, ze skromnym cieniowaniem i dużymi połaciami bieli, podobne jest nazywanie miast jedną literą alfabetu albo zapisywanie dat z dwoma XX zamiast ostatnich cyfr roku, podobne jest nawet samo wydanie, które na regale doskonale wpasowuje się obok opasłych tomisk z klasykami "ojca chrzestnego mangi" i nie może być w tym przypadku - Nakamura próbuje odtworzyć tamten nastrój i dokonuje tego z zaskakującą skutecznością.
Osoby dramatu od pierwszego spotkania zajmują wyznaczone miejsca w gatunkowym schemacie - jest duet wścibskich policjantów zawzięcie analizujących sprawę, której rozwiązanie wydaje się oczywiste; jest zmysłowa femme fatale; jest wreszcie cieszący się poważaniem mężczyzna uwikłany w wydarzenia grożące zniszczeniem jego statusu społecznego. Dobór akurat takich bohaterów i bohaterek nie wynika z ubogiej wyobraźni autorki, to kolejne celowe działanie nakierowane na uwspółcześnienie doskonale znanej konwencji. Nakamura przypomina w tym sensie Quentina Tarantino, który stosuje podobne metody przy ożywianiu zapomnianego kina gatunkowego (jego "Death Proof" to niemalże scena w scenę "Szybciej koteczku! Zabij! Zabij!", "Bękarty wojny" mają nawet pierwowzór o tym samym tytule z 1978 roku, nie wspominając o dwóch i pół skutecznych próbach przywrócenia świetności spaghetti westernom).
Podobnie jak Tarantino, japońska twórczyni nie zapomina o najważniejszym - dodaniu czegoś osobistego, substancji, niepowtarzalnej treści. Nie mija nawet sto stron (liczącego czterysta sześćdziesiąt tomu), a mamy za sobą dwa szokujące zwroty akcji, a w dodatku same realia odznaczają się unikalną tożsamością. Czasami są to drobiazgi, na przykład przewijające się przez całą historię niezliczone nazwy potraw i składników, kiedy indziej tak ważne elementy, jak aparycja okładkowej bohaterki - wyjątkowo sprawnie zaprojektowanej, intrygującej, wyróżniającej się z tłumu, skromnej i wyzywającej zarazem. Budzi skojarzenia z bohaterką Sharon Stone w "Nagim instynkcie", ale im dalej, tym więcej okazuje słabości, a przecież to właśnie one decydują o tym, z jak dużą intensywnością potrafimy współodczuwać emocje towarzyszące fikcyjnym kreacjom.
Niekiedy Nakamura zdaje się brać czytelników i czytelniczki podstępem - w odważnych scenach erotycznych dba o najdrobniejsze detale, ale w innych wielokrotnie rysuje swoje postacie bez jednego oka i to w takich ujęciach, kiedy nie można odnaleźć wytłumaczenia w cieniowaniu albo perspektywie. Powtarzanie tego zabiegu raz po raz wprowadza w dziwnym stan dyskomfortu, trudno uwierzyć, że stoi za nim niedbalstwo, ale wreszcie - w samej końcówce - natrafiamy na podpowiedź, myśl, która wybrzmiewa po raz drugi, po wielu, wielu stronach, a jest związaną z nieco innym sposobem postrzegania, kiedy posługujemy się tylko jednym okiem i koniecznością używania obydwu, by dostrzec świat w jego pełnej krasie. To właśnie takie drobne smaczki decydują o wyjątkowości "Utsubory" i rekompensują jej jedyną wadę - dość mgliste i do przesady romantyzowane zakończenie.
Niemal pięćset stron, a trudno sobie odmówić pochłonięcia "Utsubory" za jednym razem, zwłaszcza jeżeli macie słabość do kryminałów Tezuki, żonglerki gatunkowymi kliszami w stylu Tarantino i najbardziej tajemniczych powieści w dorobku Haruki Murakamiego. Podobnie jak fikcyjna powieść o tym samym tytule została największym sukcesem głównego bohatera mangi, tak i "Utsubora" ze świata rzeczywistego może być zapamiętana jako najważniejsze dzieło autorstwa Asumiko Nakamury.
Utsubora
Polska, 2019
Waneko
Scenariusz: Asumiko Nakamura
Rysunki: Asumiko Nakamura