Zaskoczenie jest tym większe, że Dahl dotąd niewiele miał do zaoferowania - nakręcił kilka nieciekawych horrorów (chociażby "There Are Monsters", ale prawdopodobnie nie słyszeliście o nim), kilka niezbyt ambitnych filmów dokumentalnych (na przykład "Fenomen Facebooka"), a nawet krótkometrażową seks-komedię rodem z lat 80. - "Sex! With Hot Robots". "Halloween Party" nie jest może wielkim skokiem jakościowym (a już na pewno nie od strony wizualnej), ale to film z własnym charakterem i przede wszystkim z tym wyjątkowym, jesiennym nastrojem, który jest immanentnym składnikiem każdego prawdziwie halloweenowego filmu grozy.
Największe wyzwanie to przetrwać początkowe pół godziny. Nie trzeba do tego nadludzkiego wysiłku, ale akt pierwszy to niewiele ponad kolejną wariację na temat "Ring" Hideo Nakaty - klątwę ukrytą w ludzkiej technologii, która wbrew niedowierzaniom każdej jednej postaci ziszcza się i zbiera krwawe żniwo. Można też dostrzec podobieństwa do "Coś za mną chodzi" (scena w szkole to niemalże wierna kopia sceny z filmu Davida Roberta Mitchella), a do tego dostajemy kilka wątków komediowych, kilku schematycznych nerdów i postać pokroju Randy'ego Meeksa z "Krzyku", która naświetla gatunkowe schematy. Ani to oryginalne, ani sprytne, ale po trzydziestej minucie Dahl powoli zaczyna odkrywać karty i rzuca karetę za karetą.
Trudno jednoznacznie stwierdzić, czy z początku z premedytacją manipuluje widzami, by późniejsze wydarzenia jeszcze bardziej zaskoczyły, czy akurat rozkręcenie fabuły sprawia mu największą trudność, ale kiedy już złapie rytm, z zaskakującą sprawnością buduje napięcie, dozuje kolejne elementy tajemnicy albo straszy ponurymi taśmami, na których uwieczniono to, co zawsze skutecznie wywołuje dreszcze - dziwne dzieciaki i ich zabawki. Kierunek, w jakim zmierza "Halloween Party" zaskakuje ze sceny na scenę, a już najbardziej wtedy, gdy wychodzi na ostatnią prostą przed niespodziewanie mrocznym finałem.
Dahl ewidentnie musiał mierzyć się z podcinającymi skrzydła ograniczeniami budżetowymi - zdjęcia mają charakterystyczną, amatorską jakość; efektom specjalnym zazwyczaj towarzyszą chaotyczne ujęcia ukrywające niedociągnięcia; a obsada skompletowana niemal wyłącznie z naturszczyków wspina się na wyżyny możliwości, by wzbić się ponad poziom polskiej telenoweli. Stworzenie ponadprzeciętnego filmu w starciu z tak wieloma przeciwnościami jest godne podziwu, a zwłaszcza jeżeli zestawimy go z droższymi produkcjami, których tematem również była zabójcza technologia - "Countdown", "Nerve" czy "Dark Web: Usuń znajomego" miały znacznie lepszy start, ale przegrały z brakiem pasji i przede wszystkim z niezdolnością do wzbudzania strachu, co może nie jest niezbędną cechą horroru jako gatunku (często dominujący może być element komediowy), ale jako niespełniona ambicja pozostawia gorzki posmak.
O ile nie razi was widok taniego filmu klasy B, "Halloween Party" może okazać się jednym z tych maleńkich skarbów, o których niewielu słyszało (w tej chwili ocenę na IMDb wystawiło mu zaledwie dwadzieścia osób, na Filmwebie wyłącznie jedna - niżej podpisana), a który reprezentuje satysfakcjonującą odskocznię od mainstreamu. Jay Dahl poszedł pod prąd i zdołał nakręcić solidny straszak - oby nie przemknął niezauważony przynajmniej przez producentów pokroju Jasona Bluma i oby kolejny projekt tego młodego reżysera pozwolił mu w pełni rozwinąć skrzydła.
Halloween Party
Kanada, 2019
Northeast Films
Reżyseria: Jay Dahl
Obsada: Amy Groening, T. Thomason, Marietta Laan