Zaskakująco przede wszystkim dlatego, bo McG to reżyser remake'ów "Aniołków Charliego" sprzed dwóch dekad albo "Terminator: Ocalenie", a więc człowiek, któremu noga powinęła się zbyt wiele razy. Istnieje jednak niezbyt eleganckie przysłowie, które doskonale opisuje sytuację, w jakiej znalazł się trzy lata temu: Raz do roku to i garbaty się wyprostuje. W sukcesie pomógł solidny scenariusz Briana Duffielda (ostatnio napisał także "Głębię strachu") i znakomita Samara Weaving ("Zabawa w pochowanego", "Guns Akimbo", "Bill & Ted Face the Music") w roli tytułowej. Żadne z nich w sequelu nie wróciło (a przynajmniej nie w równym stopniu) i nie powrócił także fart amerykańskiego reżysera.
Schemat jest podobny - pierwsze pół godziny to sielanka, która ma uśpić czujność widza, a później następuje atak z zaskoczenia. O ile jednak w pierwszej części dostaliśmy groteskowe połączenie "Martwego zła" z "Kevinem samym w domu", a w dodatku film z rodzaju tych samoświadomych, z premedytacją wykorzystujący gatunkowe klisze i uprawiający widowiskową rozgrywkę, o tyle tym razem owe klisze po prostu odtworzono. Co gorsze, zrezygnowano ze względnego realizmu (bo opiekunka jako członkini sekty, która podstępem chce wykorzystać nieletnią ofiarę jest wystarczająco wiarygodna, by przynajmniej wmówić sobie prawdopodobieństwo zaistnienia takiej sytuacji) i postawiono na przywrócenie czarnych charakterów z poprzedniej części (poza Weaving) pod postacią duchów...
Może byłoby to zjadliwe, gdyby nie koszmarny scenariusz, tym razem autorstwa Dana Lagana (znanego głównie z seriali, chociażby "American Vandal"). W centrum "jedynki" usytuowano wyjątkową relację bohaterki granej przez Weaving i powracającego w "dwójce" Cole'a (Judah Lewis), słodko-gorzką więź, w której dało się wyczuć i miłość, i nienawiść zarazem. Chemia pomiędzy nimi napędzała wydarzenia i pozwalała na emocjonalne zaangażowanie, w "Demonicznej królowej" nie ma po tym ani śladu. Postacie są płytkie i irytujące, często wręcz skrajnie bezmyślne, przypominają skrzyżowanie "American Pie" z "Niesamowitym światem Gumballa", a sceny z ich udziałem zostały poszarpane prze krótkie ujęcia, pauzy, retrospekcje, mnóstwo kilkusekundowych fragmentów muzycznych (od Foreigner po Dead Kennedys) i graficzne ozdobniki w postaci informacyjnych "tabliczek" rodem z gier wideo, co nie było fajne nawet piętnaście lat temu.
Może dałoby się to w takiej formie przełknąć na podobnej zasadzie, na jakiej wiele marnych sequeli udanych horrorów potrafi dostarczyć przynajmniej prostej rozrywki, ale gwoździem do trumny jest próba stworzenia większego filmu przy niewiele większych środkach, czego rezultatem są plenery przypominające kolorowe wersje horrorów Universala z lat 30. i koszmarne cyfrowe efekty specjalne z pogranicza "Rekinado".
McG bez dwóch najmocniejszych atutów (Duffield i Weaving) nie zdołał odtworzyć ani krzty uroku poprzedniego filmu. Zamiast scenariusza rzucającego wyzwanie gatunkowym konwencjom, wybrał prostacką historię pełną gastrycznego humoru, podstarzałych panów zaciągających się marihuaną albo przypadkowego sikania na twarz koleżanki... Nie można jednak zrzucić całej winy na fatalny tekst, McG przede wszystkim wrócił w "Demonicznej królowej" do swoich korzeni, czyli teledysków pokroju "All Star" Smash Mouth albo "Pretty Fly (For a White Guy)" The Offspring. Jeżeli już, to nakręcił sequel właśnie takiej kolorowej szmiry z przełomu wieków i tym razem nie udało mu się wyprostować.
Opiekunka: Demoniczna królowa
Tytuł oryginalny: The Babysitter: Killer Queen
USA, 2020
Boies/Schiller Film Group
Reżyseria: McG
Obsada: Judah Lewis, Jenna Ortega, Emily Alyn Lind