Mam słabość do poetyckich tytułów mang. "Szlakiem chmur na północny zachód", "Jak tropikalna rybka tęskniąca za śniegiem", "Nasze marzenia o zmierzchu", "Usłyszeć ciepło słońca", "Kształt twojego głosu", "Gwiazda spadająca za dnia" - dużo już się tego w Polsce ukazało i chociaż nie ma tutaj ani stałego klucza gatunkowego, ani klucza demograficznego (co w przypadku japońskiego komiksu jest ważnym wskaźnikiem), za pewnik można przyjąć, że będzie bardzo emocjonalnie i nie inaczej jest w przypadku "Anohana - Kwiat, który widzieliśmy tamtego dnia".
Super Bustersi Pokoju - tak nazywała się paczka Jintana, Anaru, Yukiatsu, Tsuruko, Poppo i Menmy. Ostatnia z nich zginęła w nieszczęśliwym wypadku pod koniec wakacji, a niedługo później reszta trafiła do nowych szkół i to by było na tyle. Historia jakich wiele, sam nawet przeżyłem bliźniaczo podobną, ale niespodziewanie po kilku latach Menma powróciła w formie ducha albo zbiorowej halucynacji i... nie do końca wiadomo, jaki jest jej cel. Niewiedza i postawienie czytelników i czytelniczek na pozycji równej Bustersom działają jednak na korzyść, bo chociaż cała historia zamknie się w zaledwie trzech tomach, nie ma tutaj pośpiesznej ekspozycji i łatwego do przewidzenia finału.
Twórcy "Anohany" - kolektyw również podpisujący się jako Super Bustersi Pokoju (Cho-Heiwa Busters) - nie stawiają zresztą rozwiązania zagadki za priorytet, więcej czasu poświęcają szarej rzeczywistości nastolatków albo ewidentnie wciąż straumatyzowanych (przede wszystkim Jintana, główny bohater), albo uciekających od wspomnień do nauki, podróży czy kreowania siebie jako zupełnie innej osoby. Część scenariusza pochłania na przykład próba zdobycia rzadkiego pokemona w grze wideo, co przez chwilę urasta do rangi motywu napędzającego fabułę i nawet jeżeli nie zapowiada niczego interesującego, wyzwala ten trudny do zdefiniowania pierwiastek nostalgii, który uniemożliwia oderwanie się od lektury. Podobne uczucia wzbudzają "Stranger Things" albo "To", a w świecie mangi "20th Century Boys - Chłopaki z dwudziestego wieku" czy "Erased - Miasto, z którego zniknąłem" - bezinteresowna przyjaźń, retrospekcje, zapach wakacji, który niemalże uderza w nozdrza, a do tego element nadnaturalny.
Odrobinę irytujące mogą być z kolei elementy erotyczne, na przykład kojarzenie pseudonimu Anaru ze słowem "anal" albo niekontrolowane wzwody, ale nigdy nie zbliżamy się do rewirów niesmacznego, fetyszystycznego fan-fiction w stylu chociażby bardzo popularnego w wiosennym sezonie anime "Gleipnir". Jeżeli cofnąć się do wspomnień sprzed lat bez nadmiernego romantyzowania, trudno zresztą nie zauważyć, że pomiędzy graniem na Playstation a zbieraniem jakiegoś badziewia z kioskowej wystawy albo z paczek czipsów, niesforna i nie w pełni kontrolowana biologia była czymś na porządku dziennym, a sprośne żarty padały w co drugiej rozmowie. Może więc bezpruderyjność "Anohany" należałoby odnotować na plus, bo w rzeczywistości nikt przecież nie był w stu procentach tak niewinny, jak członkowie Klubu Frajerów albo jak Hurt śpiewał w "Załodze G".
"Anohana - Kwiat, który widzieliśmy tamtego dnia" przypomina emopopowe przeboje z początku stulecia, utwory Green Day z okresu "American Idiot" albo My Chemical Romance, kipiące od emocji pomnożonych przez teatralną ekspresję i przerysowanie, któremu z pełną świadomością i premedytacją ulegamy, bo chcemy się wzruszyć i chcemy na chwilę znowu poczuć się jak nastolatki. Nie ma tutaj nawet nic szczególnie oryginalnego, ale przecież właśnie o to chodzi, żeby przeżyć jeszcze raz to, co już kiedyś przeżyliśmy, a Cho-Heiwa Busters w przywoływaniu wspomnień są wyjątkowo sprawni.
Anohana - Kwiat, który widzieliśmy tamtego dnia
Tytuł oryginalny: Ano hi mita hana no namae o bokutachi wa mada shiranai
Polska, 2020
Waneko
Scenariusz: Mitsu Izumi
Rysunki: Cho-Heiwa Busters