Obraz artykułu Eurovision Song Contest: Historia zespołu Fire Saga. Wszystkie niedorzeczności Eurowizji

Eurovision Song Contest: Historia zespołu Fire Saga. Wszystkie niedorzeczności Eurowizji

58%

Eurowizja to alternatywna rzeczywistość. Tamtejsze gwiazdy zazwyczaj są gwiazdami tylko jednej edycji i o ile ich wizerunek nie wzbudza emocji brukowych mediów (jak w przypadku Lordi albo Conchity Wurst) albo nie są Abbą, chwilę później świat o nich zapomina. Ten dziwny, niby komercyjny, a jednak wykluczony świat potrafi jednak zafascynować i tak narodził się pomysł na kolejną komedię z Willem Ferrellem.

Ferrell oznacza "starą szkołę" rozśmieszania - bez ironii, bez żartów środowiskowych nawiązujących do popkultury, bez "tik-tokowego" poczucia humoru. Jego styl przypomina klasyków z lat 80. i 90. - Johna Candy'ego, Dana Aykroyda albo Chevy'ego Chase'a i od pierwszych minut trąci archaizmem... a tym samym idealnie pasuje do filmu, którego tematem jest przestarzała impreza, która nie promuje nowych zjawisk muzycznych, nie ustala trendów, nie tworzy gwiazd, a ostatecznie jest po prostu sms-owym konkursem na najfajniejszy kraj.

Kadr filmu "Eurovision Song Contest: Historia zespołu Fire Saga." Artyści przed wejściem na scenę.

Żarty dotyczą rozmiarów penisów, seksu, orientacji seksualnych i stereotypów związanych z Islandią (tandetne piosenki ludowe, wiara w elfy, każdy jest rodzeństwem każdego i tak dalej, co samo w sobie nie musi być złe - lepiej śmiać się ze stereotypów niż na ich podstawie napiętnować). Pewnie szybko można by się tym zmęczyć, gdyby nie drwina największa - z samej Eurowizji. Specyficzna estetyka tego konkursu obejmuje pompatyczne występy, fikuśne przebrania i piosenki wyprodukowane z tak dużym naciskiem na możliwości studia i komputera, a nie artysty/artystki, że nie słychać w nich człowieka, tylko wykalkulowane dążenie do kanonu plastikowego piękna. Być może nie do końca jest to kpina intencjonalna (w końcu na ekranie pojawia się wielu uczestników i wiele uczestniczek Eurowizji), ale trudno nie uśmiać się na widok parodii Lordi z Białorusi, rosyjskiego maczo zarzekającego się, że w jego kraju nie ma homoseksualizmu i prezentującego homoerotyczną choreografię do pełnej żądzy piosenki o lwie albo słuchając tworzonych od kalki hiciorków, które choć do bólu tandetne i wtórne, wcale nie ustępują "jakością" poziomowi prawdziwego Konkursu.

 

Ryzyko stojące za "Historią zespołu Fire Saga" to niezauważenie grubej warstwy kiczu i tandety, bo chociaż muzyka tak naprawdę nie jest tematem filmu (jest nim spełnianie marzeń niezależnie od wieku), nie trudno sobie wyobrazić, że zostanie potraktowana podobnie, jak słynna scena tańca z "Pulp Fiction", gdzie Travolta i Thurman wcale nie dają popisu umiejętności, a jednak znaleźli wielu naśladowców. Takie spostrzeżenie to oczywiście wynik zawodowego spaczenia (w końcu trafiliście na tę recenzję na portalu muzycznym) i mimo że absolutnie nie można oceniać człowieka po muzyce, jaką słucha (dla wielu muzyka w ogóle nie jest istotnym elementem życia i mają do tego prawo), warto podkreślić, że każdy utwór, jaki usłyszycie w filmie Davida Dobkina (tego samego, który wyreżyserował "Sędziego" z Robertem Downey'em Jr.) to pop najniższych lotów i jako taki powstał z premedytacją. No może poza kilkusekundowym fragmentem Sigur Rós w jednej z dramatycznych scen.

Kadr filmu "Eurovision Song Contest: Historia zespołu Fire Saga." Koncert.

Fabuła to z kolei standardowe amerykańskie "od zera do bohatera", czyli najpierw trochę drwin z nieudaczników i konflikt rodzinny w tle, później szczęśliwy awans do ważnych rozgrywek, kłótnia pomiędzy głównymi bohaterami i wreszcie pojednanie połączone z sukcesem. Żadnych zaskoczeń, żadnych zwrotów ku nieoczywistemu, co właściwie nie jest rozczarowaniem - "Eurovision Song Contest" to typowy feel-good movie, skierowany do osób spragnionych właśnie takich doznań i wywiązuje się z tej roli całkiem nieźle, choć półtorej godziny (zamiast ponad dwóch) w zupełności by wystarczyło.

 

"Eurovision Song Contest: Historia zespołu Fire Saga" śmieszy przede wszystkim dlatego, bo sama Eurowizja jest zabawna, wystarczyło tylko wytknąć i odrobinę ubarwić jej niedorzeczności. To nie jest komedia wysokich lotów, to nie jest konkurs wysokich lotów, ale jeżeli szukacie doznań wyłącznie ludycznych, czegoś lekkiego i niewymagającego zaangażowania na niedzielne popołudnie, powinniście być usatysfakcjonowani.


Eurovision Song Contest: Historia zespołu Fire Saga

Tytuł oryginalny: Eurovision Song Contest: The Story of Fire Saga

USA, 2020

Netflix

Reżyseria: David Dobkin

Obsada: Will Ferrell, Rachel McAdams, Pierce Brosnan



Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce