Obraz artykułu We Are One 2020. Portret pijaczki

We Are One 2020. Portret pijaczki

86%

"Obrzydliwe, kobieta pijana w miejscu publicznym" - pada w pewnym momencie z ekranu, a jednak większe obrzydzenie wywołują oburzeni reporterzy i ich walka o jak najlepsze zdjęcie upojonej, bezimiennej kobiety. Z pijanego mężczyzny dałoby się jeszcze zrobić romantycznego bohatera, którego nieszczęsny los sprowadził na złą ścieżkę, ale kobietom spektakularny upadek nie przystoi...

Nie przystoi, więc dla Ulrike Ottinger nie mogło być lepszego tematu. Kwestie związane z rolami wyznaczanymi ze względu na płeć we współczesnych społeczeństwa, kwestie tożsamościowe czy orientacja seksualna zawsze były jej bliskie, a "Madame X - Absolutna władczyni" (historia znużonych służalczym trybem życia lesbijek, które zaciągają się na statek piracki) zmieniło oblicze niemieckie kina w drugiej połowie lat 70.

 

"Portret pijaczki" (znany także pod bliższym oryginałowi tytułem "Bilet bez powrotu") to film ledwie o dwa lata młodszy i utrzymany w bardzo podobnym duchu, z niemal wyłącznie kobiecymi postaciami na ekranie, znikomą ilością dialogów i specyficzną, surrealistyczną atmosferą przypominającą literaturę Kafki albo ostatnie filmy Buñuela - "Mroczny przedmiot pożądania" czy "Widmo wolności". Zastanawiające może być natomiast to, dlaczego festiwal Berlinale wystawił blisko czterdziestoletni film w ramach We Are One i... trudno znaleźć jednoznaczną odpowiedź. Przy okazji recenzji "Crazy World" wspominałem, że wyciąganie nieznanych lub zapomnianych perełek z przeszłości jest ważne i potrzebne, niemniej trudno nie odnieść wrażenia, że na program historycznego, współtworzonego przez dwadzieścia jeden filmowych festiwali internetowego wydarzenia po prostu zabrakło pomysłu czy klucza, spójnej kuratorskiej wizji. Same filmy jako odrębne dzieła niczego na tym nie tracą, szkoda jedynie niewykorzystanego w pełni potencjału imprezy, która jako pierwsza zmierzyła się z pandemiczną rzeczywistością na tak dużą skalę.

Kadr filmu "Portret pijaczki". Starsza kobieta z wózkiem obok kobieta pijąca alkohol.

"Portretem pijaczki" Ottinger zainicjowała berlińską trylogię. Z jednej strony to historia bogatej, nienazwanej z imienia kobiety, która ucieka od przeszłości do stolicy Niemiec i oddaje się pijackiemu cugowi, z drugiej to szereg ruchomych pocztówek z jednej z najważniejszych europejskich stolic u schyłku dekady. Miasto i główna bohaterka są tak samo istotne. Ta dwoistość pozwala na podejście do seansu na dwa sposoby - można albo podziwiać fascynujące, całkiem bliskie polskiej rzeczywistości (nawet tej obecnej) kadry poskładane razem na zasadzie kolażu, albo podejmować próby rozszyfrowania fabuły i szukania konkretnej treści, choć zdaje się, że Ottinger - podobnie jak chociażby przywoływany wcześniej Luis Buñuel - nie ujęła w scenariuszu żadnej gotowej odpowiedzi.

 

1979 rok to już zmierzch pierwszej fascynacji brytyjskim punk rockiem; czas, kiedy David Bowie publikował ostatni album swojej berlińskiej trylogii ("Lodger"); rok po założeniu Deutsch Amerikanische Freundschaft i rok przed powstaniem Xmal Deutschland. Intensywny, barwny okres, którego post-punkowa aura wywierała wpływ na całą rzeczywistość, a nawet - co "Portret pijaczki" znakomicie oddaje - antyrzeczywistość. Takie okoliczności nie sprzyjają konwenansom, a Ottinger wykorzystuje je do przywrócenia kobietom jednego z praw podstawowych - prawa do autodestrukcji.

Mężczyzna w białym stroju trzyma na sznurki przebrane świnki.

Wyniszczenie poprzez nadużywanie alkoholu nie jest w kinie niczym nowym, może mieć charakter rycerskiej walki o przeżycie (w Polsce mamy świetne przykłady - "Pod Mocnym Aniołem" czy "Wszyscy jesteśmy Chrystusami") albo artystycznego ukazania szpetoty i zepsucia (na przykład fascynująco obrzydliwa "Złota rękawica"). Po dziś dzień rzadko jednak w centrum takich wydarzeń reżyserzy decydują się usytuować kobiety. Wyniszczenie bohaterki granej przez Tabeę Blumenschein ma być tym intensywniejsze, że przez cały czas skrywa się za grubą warstwą tego, co postrzegane jest jako kobiece - starannie przygotowany makijaż, eleganckie, modne ciuchy i tak dalej. W dodatku jej największymi krytykami wcale nie są mężczyźni, lecz obecne w każdej najpodlejszej sytuacji trzy komentatorki, strażniczki niepisanego kodeksu "Prawdziwych Kobiet". Reżyserka (i scenarzystka zarazem) podkreśla tym samym, że nie o wojnę płci tutaj chodzi, ale o przeciwstawienie się skostniałym normom.

 

Być może właśnie dlatego blisko czterdziestoletni film znalazł się w programie festiwalu w 2020 roku, bo nie zmieniło się niemalże nic. Nikt oczywiście nie celował w popularyzację kina pijackiego z udziałem kobiet, to raczej kwestia rezerwacji niektórych tematów czy perspektyw wyłącznie dla obsady jednej płci. Aż przypomina się słynne zdjęcie ze starszą panią trzymającą transparent z napisem: Nie wierzę, że znowu muszę protestować przeciwko temu gównu.


Portret pijaczki
Tytuł oryginalny: Bildnis einer Trinkerin

Niemcy, 1979

Autorenfilm-Produktionsgemeinschaft

Reżyseria: Ulrike Ottinger

Obsada: Tabea Blumenschein, Lutze, Nina Hagen



Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce